piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 11.

*oczami Marco*


niedziela, 21 lipca


Skończyło się na tym, że... nic z tą sprawą nie zrobiłem. Nie byłem w stanie iść do Charlie. Zamiast tego, spędziłem resztę tygodnia, spotykając się z kumplami bądź leniuchując w ogrodzie i wypoczywając przed nowym sezonem Bundesligi. 
Aż nastała niedziela, 21 lipca. Pogoda dopisywała, trzydziestostopniowy upał w cieniu. A ja wygrzewałem się jak kot na słońcu, chcąc się nieco opalić. 
- O cholera! Już dwunasta - pomyślałem, zerkając na zegarek w komórce. - Już półtorej godziny leżę!
Postanowiłem, iż zrobię sobie przerwę w opalaniu. Poszedłem do domu, wziąłem chłodny prysznic na ostudzenie, ubrałem się i wpadłem na pomysł spaceru. 
Forma musi być! Od początku sierpnia wracamy do treningów. A dziesiątego sierpnia czeka nas pierwszy ligowy mecz, z Augsburgiem. 
Nałożyłem klapki, zakluczyłem drzwi i wyszedłem. Snułem się bez celu po mieście, co jakiś czas dając autograf jakiemuś fanowi lub fance. Przyzwyczaiłem się do tego... 
- Hej! Patrz jak idziesz! - nagle z zamyślenia wyrwał mnie damski głos. 
- Przepraszam - wymamrotałem. - Angela?! - wybałuszyłem oczy. 
- We własnej osobie - uśmiechnęła się do mnie dziewczyna. 
Dziewczyna, z którą się niechcący zderzyła, to była moja dobra, a nawet bardzo dobra koleżanka ze szkolnych lat, Angela Wagner. W wieku siedmiu lat przeprowadziła się tutaj, do Dortmundu. Przyjechała ze stolicy Bawarii. 
- Dawno Cię nie widziałem - uśmiechnąłem się. - Co u Ciebie słychać? 
- W zasadzie to nic nowego, niedawno co wróciłam z Monachium - powiedziała Angela. - Od jutra będę szukała sobie nowej roboty, bo z ostatniej niedawno wyleciałam. W sumie to nie żałuję. Ta szefowa mnie tak denerwowała, że hej. 
- A gdzie pracowałaś? - zapytałem. 
- A w takim butiku z ubraniami, na Sunderweg - odparła moja rozmówczyni. - A jak tam u Ciebie? Kiedy wracasz do treningów? 
- W sierpniu - odparłem - ale pierwszy ligowy mecz dopiero mam dziesiątego sierpnia. 
- A to jeszcze masz trochę czasu na odpoczynek - odparła Angela. - A jak tam Mario? 
- Wczoraj razem z Ann polecieli do Monachium - odparłem. - U nich treningi zaczynają się nieco wcześniej. 
Wczoraj z emocjami żegnaliśmy się na lotnisku, życząc sobie rychłego spotkania. Ale póki co, pozostaje nam telefon i Internet. Ewentualnie tradycyjne listy. 
- Może porozmawiamy przy jakiejś kawie, co Ty na to? - zaproponowałem. 
- A chętnie - odparła Angela. 
- No to chodźmy - powiedziałem z uśmiechem. 
Ucieszyło mnie, że spotkałem Angelę. Zawsze była ładna, ale teraz to zrobiła się po prostu cudowna. Jej włosy są po prostu śliczne. Nie mówiąc już o uśmiechu... 







*** 




środa, 24 lipca


Mija czas, ja staram się zapomnieć, że w ogóle poznałam kogoś takiego jak Marco. Staram się zawsze czymś zajmować, dzięki czemu zapominam o wszystkim... 
A dzisiaj? Dziś Lisa dostała dzień urlopu, co postanowiła wykorzystać. Przy śniadaniu obwieściła nam, że zamierza dziś zrobić porządki w ogrodzie. 
- Dziś akurat jest trochę chłodniej, a taka pogoda jest idealna na porządki - powiedziała. - Najedzcie się dobrze, to pójdziemy i zrobimy, co trzeba. We cztery to szybko pójdzie. I bardzo proszę, bez zbędnych dyskusji - tu spojrzała znacząco na Amelię. 
- Na litość boską, mamo! - wybuchnęła Amelia - ja mam grzebać w ziemi?! Zniszczę sobie nowe tipsy - zaczęła jęczeć. 
- Wielkie rzeczy! - nie mogłam się powstrzymać. 
- Charlie, ty lepiej siedź cicho - powiedziała Vici - to że ty nie dbasz o siebie, nie znaczy, że inni też mają tak robić.
- Ja nie dbam o siebie!? Mam non stop męczyć paznokcie, żeby... 
- Spokój! - Lisa uderzyła dłonią w stół. - Amelia, najwyższy czas, abyś się do roboty wzięła. Victoria, ciebie też to się tyczy. 
Dziewczyny spojrzały się tylko spode łba. 
W końcu wszystkie wyszłyśmy do ogrodu, każda nałożyła ogrodowe rękawiczki, i Lisa zaczęła przydzielać zadania. 
- Okej, ja zajmę się przycinaniem drzew i krzewów - powiedziała Lisa. - Amelia i Charlie, wy wypielicie tę dużą rabatę. Victorio, Ty skosisz trawnik. Już nawet Charlie przyprowadziła kosiarkę - powiedziała Lisa. 
- Ja nie dam rady! - krzyknęła Vici - nie skoszę całego! 
- A któż Cię pogania? Jak skosisz pół, zrobisz sobie przerwę, i dasz radę - powiedziała Lisa. - Trawa nie jest aż tak wysoka, abyś nie dała rady skosić. 
- A jeżeli tu są kamienie? I któryś pryśnie mi w oko? - oponowała dalej Victoria. 
- Nie ma tu żadnych kamieni - powiedziałam - wielokrotnie tu kosiłam i na żaden się nie natknęłam. 
- Dokładnie - powiedziała moja macocha. - Zabierać się za robotę! 
Lisa chwyciła za sekator i zabrała się za przycinanie gałęzi. Victoria, wyraźnie okazując niechęć, odpaliła kosiarkę i żółwim krokiem ruszyła z nią przed siebie. Natomiast ja i Amelia podeszłyśmy do rabatki. 
- Ale tu zarosło - powiedziałam. 
- Straszne - prychnęła blondynka. 
- Owszem, bo te kwiaty nie mają jak rosnąć wśród tych chwastów - odparłam. - Okej, zabierajmy się za robotę. Szybciej zaczniemy, szybciej skończymy. 
- Nie dość, że Ciebie od urodzenia pogięło, to teraz jeszcze matka! - parsknęła Amelia. - Tu się żyć nie da! 
- To się wyprowadź - odparłam. - Co za problem? 
- Tak?! Może Ty się stąd wynieś - burknęła blondynka, wyrywając chwast. - Raczej z Victorią nie będziemy rozpaczać.
- Kochana, ja tu naprawdę wiele pomagam, zatem nie żyję "na sępa" - odparłam. - Co innego ty i twoja siostrunia. 
- Wal się... - syknęła Amelia. 
Co jakiś czas matka zerkała na Amelię, zatem ta coś tam powyrywała. Z ogromną niechęcią, ale pracowała. W końcu matka jakoś na nią wpłynęła. 
Lisa szybko się uwinęła ze swoją robotą, podeszła zatem do nas. Amelia jednak coraz wolniej wyrywała chwasty. 
- Amelia, co jest? Ruszaj się! - poganiała ją matka. - Nie będziemy tu tkwić do wieczora! Zobacz, ile Vici już skosiła! 
- Fascynujące - prychnęła Amelia. - Nienawidzę grzebać się w ziemi. 
- A ja nienawidzę, gdy Ty się tak zachowujesz, moja panno - powiedziała Lisa. - Patrz, jak Charlie pracuje. 
- Jeszcze niedawno jej tak nie uwielbiałaś - burknęła Amelia. - Piorun Cię walnął, czy jak? 
- Nie tym tonem! - odparła Lisa. - Zobacz, mam więcej lat od Ciebie, Ty powinnaś być o wiele szybsza i zwinniejsza ode mnie! Nie widzisz tego? 
- Nie! Nie interesuje mnie to - burknęła Amelia. 
Cóż... z Amelią nie da się dogadać. Jakakolwiek robota z nią to istna katorga. Jednak w końcu ogród został uporządkowany, Lisa patrzyła z zadowoleniem. 
- No, teraz to można kogoś zaprosić na grilla - powiedziała. 
- Ciekawe kogo! Wszyscy znajomi zostali w Stuttgarcie - powiedziała Victoria. - Tutaj nikogo z Amelią nie znamy! Nudzimy się tylko i marnujemy czas!
- Dałabyś nam pieniądze, i byśmy obie wyskoczyły chociaż na weekend do Stuttgartu - odparła Amelia. 
- Jak zmienicie swoje zachowanie, albo jak sobie same zapracujecie - odparła Lisa. - O, chyba Wam nie powiedziałam! Dziś wieczór przyjdzie do mnie kilku znajomych z nowej pracy. Rozpalimy sobie grilla w ogrodzie i spędzimy miło czas. 
- Weź sobie Charlie na te pogaduszki - burknęła Amelia - mnie jakoś to nie rajcuje. 
Spojrzała na mnie chłodnym, niemiłym wzrokiem, co nie uszło uwadze mojej macochy.
- Czy Wy nie możecie żyć ze sobą w zgodzie? Po tylu latach mogłybyście skończyć te jałowe spory i kłótnie - odparła. 
- Ale Lisa, to ich wina - odparłam - one non stop... 
- Tak, zwal wszystko na nas - odparła Vici - bo ty jesteś ideałem. 
- Vici, Ty... - Lisa nie dokończyła, bo zadzwonił jej telefon. Odeszła kilka kroków od nas i zaczęła z kimś rozmawiać. 
- Fuj, się spociłam - westchnęła Amelia - muszę wziąć prysznic. 
- Ja też - odparła Victoria. - Co za beznadziejna praca. 
Moje siostry wróciły sobie do domu, a ja podeszłam sobie do ogrodzenia otaczającego nasz ogród i zaczęłam patrzeć przed siebie. Z dala było widać stadion... 
Przysiadłam sobie na leżaku stojącego przy ogrodzeniu. Zamknęłam oczy i zaczęłam sobie marzyć, aż nie zauważyłam, jak zapadłam w sen... 


- Osz cholera, ale się zapuściłam - pomyślałam, przechodząc przez tory, leżące na obrzeżach Dortmundu. 
Szłam sobie bez celu, chcąc odetchnąć od moich zarozumiałych sióstr. Szłam sobie przyleśną ścieżką, gdy nagle usłyszałam krzyk. Krzyk, który wydał mi się znajomy. W pierwszej chwili miałam ochotę zawrócić, ale pojęłam wtedy, kto to krzyczy - to Marco! To on ma problem... tylko jaki?! Co mu się stało? Podbiegłam i zobaczyłam, jak dwóch nieznanych kolesi próbuje przywiązać go do drzewa... 
Byłam w bezpiecznej odległości, schowałam się za szerokim drzewem. Oni mnie nie zauważyli. 
- Puśćcie mnie! - krzyknął.
- Ani nam to w głowie - zaśmiał się łysy koleś. 
- Charlie, ratunku! 

Zerwałam się jak oparzona z leżaka. Już był wieczór, albo późne popołudnie. Ten sen... był aż za realny. 
"Charlie, ratunku" zaczęło coraz intensywniej dudnieć mi w uszach. Musiałam biec, pomóc Marco. 
Nie informując nikogo, pobiegłam ku furtce. Coś tajemniczego zaczęło mną kierować...
- Charlie, gdzie Ty pędzisz? - usłyszałam jeszcze za sobą Lisę. 
Sama nie wiedziałam, gdzie pędzę, więc nie udzieliłam jej odpowiedzi. Bez słowa wybiegłam... 


__________________________________ 



Napisałam. Tylko wątpię, że to się komuś spodoba... 
Czy w ogóle ktoś jeszcze jest zainteresowany tym blogiem? 
Teraz, gdy jest nieco więcej wolnego czasu, mogłam coś wymyślić... 


Jesteś tu już? Zostaw komentarz! Dla Ciebie to chwila, dla mnie ogromna motywacja :) 
Z góry dziękuję!

Buziaczki! :*