piątek, 30 maja 2014

Informacja!

Chcę Was powiadomić, że zawieszam bloga. Nie mam obecnie ani czasu, ani weny na to opowiadanie. Nie wiem, może kiedyś do niego powrócę. 
Przepraszam najmocniej, jeżeli kogoś zawiodłam, ale proszę też o zrozumienie mnie... 

Pozdrawiam ciepło, 
Sylwia 

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 18.

We trójkę podeszliśmy do drzwi, Marco nacisnął dzwonek. Dało się już słyszeć muzykę. Zapewne prywatka już się zaczyna. 
Otworzył nam Kevin, cały uśmiechnięty, ubrany w żółtą koszulkę polo i szare dresy. 
- Witajcie, kochani! Wchodźcie - zaprosił nas do środka. 
Przywitaliśmy się i zostawiliśmy w hallu nasze wierzchnie ubrania. Lekko przejęta, weszłam do salonu, gdzie siedziała już reszta towarzystwa. Był Nuri, Marcel i jego ukochana Jenny, Mats z Cathy, Mitchell i Sven. 
- Cześć wszystkim! - powiedziałam, uśmiechając się.
- No cześć! - powiedział Marco, zaczął wymieniać uściski dłoni z chłopakami. 
- Nuri, gdzie Tugbę masz? - zapytała Angela. 
- Zrezygnowała z imprezy - machnął ręką Nuri - postanowiła pójść z siostrą na basen. 
- No cóż, jak kto woli - powiedziała Jenny. 
- Wszyscy zaproszeni już są, nie? - powiedział gospodarz. - Czas na pierwszy toast! - uśmiechnął się triumfalnie. - A, i chciałbym dodać, że możecie u mnie nocować, jakby co. Pomieścimy się jakoś. 
- To ja raczej zostanę - powiedział Sven.
- Ja też - powiedział Mitchell. 
- Charlie, Angela? - Marco skinął na nas. 
- Mi tam obojętnie w sumie - odparłam i aż się zdumiałam na te swoje słowa. 
- Zostajemy! A co! - powiedziała Angela. - Przecież proste, że nie będzie nikt z nas tu siedział cały wieczór o suchym pysku! 
- Oj, biedna ta Twoja wątroba będzie - zaśmiał się Sven. 
- Lepszy nie jesteś - stwierdziła Angela. 
Sven dziś naprawdę nieźle wygląda. W ogóle, jest niebrzydkim gościem. Urocze rysy twarzy, ładna fryzura, zgrabne ciało... I do tego jest singlem! 
- Jak tam, Charlie? - z zamyślenia wyrwał mnie głos siedzącego obok mnie właśnie Svena. 
- A dobrze, dziękuję - powiedziałam. - A co tam u Ciebie? 
- Nie jest źle, gdyby nie ta kontuzja, powiedziałbym że jest świetnie - powiedział Sven. - Ale mogę już jeździć rowerem, więc jest coraz lepiej! 
- No widzisz - powiedziałam. 
Kevin przyniósł do pokoju kratę piwa. A za nim skradał się Mats, niosąc kolejną. O matko, już widzę, jak wszyscy (przynajmniej chłopaki) będą leżeć zalani. Nie obrażając Angeli, ona pewnie też. Ona to lubi się bawić, szczególnie przy napojach wyskokowych. 
- Ej, Charlie, łap się za browar - Angela wcisnęła mi butelkę piwa. 
- Sven, a Ty co? Nie prowadzisz auta, z tego co się orientuję - Kevin wręczył butelkę przyjacielowi. 
- Kevin, pijaku, Ty to wszystkich niebawem rozpijesz - zaśmiał się Marcel. 
- Ty cicho siedź, bo lepszy nie jesteś - powiedział Kevin. - Też lubisz się nieźle zalać. 
- Z tym się zgodzę! - wtrąciła Jenny. - Nie dalej jak tydzień temu były urodziny mojego brata. No i musiałam Marcela prowadzić potem do auta, bo ledwie na nogach stał. Boże, co to było... - westchnęła. 
- Było, minęło - powiedział Marcel. 
- To nie był pierwszy raz - powiedziała Jenny. 
- I na pewno nie ostatni! - dodał szybko Nuri. 
- Nuri, z Tobą Tugba też łatwo nie ma - stwierdziła Jenny. 
- Ze mną?! Ja przecież grzeczny facet jestem - powiedział Nuri. 
Męska część towarzystwa parsknęła śmiechem. 
- Nuri... daj spokój z tymi czerstwymi dowcipami - powiedział Marco. - Zdrówko! 
Stuknęliśmy się wszyscy butelkami. No i dalej domówka zaczęła wartko się toczyć. Towarzystwo przestało żartować na temat alkoholu, nikt go sobie dalej nie żałował. Ja w sumie też... chociaż się nieco pilnowałam, nie miałam ochoty stracić przytomności i nie daj Boże dostać zatrucia alkoholowego. 
Angela się tego w ogóle nie obawiała, przynajmniej nie było po niej widać. Podkręciła radio na full i zaczęła tańczyć z Cathy. Akurat leciała piosenka "Only Girl" Rihanny. Świetna jest!
- Charlie! Dawaj na parkiet - Jenny wyciągnęła do mnie rękę. 
Nie dałam się prosić dwa razy. Dołączyłyśmy do dziewczyn. Zorientowałam się po chwili, że Mitchell nas nagrywa, ale nie przejęłam się tym specjalnie. Przynajmniej będzie jakaś pamiątka! 
W trakcie imprezy zdążyłam raz pomyśleć o Victorii. Ciekawe, kiedy ją wypiszą do domu? Raczej nieprędko. Zapewne zostawią ją na obserwację. 
Gdy już się nieco zmęczyłyśmy, usiadłyśmy we czwórkę na kanapie i zaczęłyśmy plotkować. Mitchell, Marco i Kevin byli zajęci jedzeniem... właściwie pochłanianiem ciasta, natomiast Nuri, Mats, Marcel i Sven w najlepsze grali sobie w Fifę. 
- No, Angela, kiedy ślub? - zapytała Jenny. 
- Chciałabym jak najszybciej, żeby nasze małżeństwo stało się nieodwracalnym faktem - stwierdziła Angela. - Poczekamy, zobaczymy. Spokojnie, na pewno wszystkie Was zaproszę, o to nie musicie się martwić - roześmiała się. 
- A tylko spróbuj nie zaprosić! - zaśmiałam się. 
- Dokładnie! - zawtórowała mi Cathy. - Wiesz już, kto będzie Twoją druhną? 
- Nie - odparła Angela. - Ale jeszcze jest czas na wybór. 
- Dużo będziesz miała tych wyborów - powiedziała Jenny - zorganizowanie wesela chociażby... wybór orkiestry, menu, załatwienie jakiejś sali... 
- A ile kasy - Cathy zrobiła wielkie oczy. 
- Na biednego nie trafiła - powiedziałam. Aż wyczułam u siebie ironię, gdy mówiłam te słowa. Dlaczego?! Przecież powinnam cieszyć się jej szczęściem... co się ze mną dzieje? To już serio zaczyna być niepokojące! 
Na szczęście ani Angela, ani Cathy i Jenny nie wyczuły tej ironii! Uff! 
- Ma się szczęście, nie? - uśmiechnęła się szeroko Angela. - Nigdy bym się nie spodziewała, że będę żoną takiego cudownego faceta jak Marco! Będę jedną z WAG-s - dodała zadowolona. 
Cathy i Jenny już są WAG-s. Angela do nich teraz dołączy. Nie będę jedną z nich... i nigdy raczej nie będę. 
- Charlie, musisz się na łowy wybrać! - powiedziała Jenny. - Tylu facetów w Borussii jest jeszcze wolnych. A jakich przystojnych! 
- Jenny! Słyszałem! - zawołał Marcel, na moment odrywając się od gry. 
- Może żaden z nich nie jest taki przystojny jak Marcel, ale brzydcy nie są - zaśmiała się Jenny. 
- Może akurat ktoś wpadnie Ci w oko? - odparła Cathy. 
- Ludziska, mam pomysł! Zagrajmy w butelkę! - zapodała pomysł Angela.
- Tak! - przyklasnęła Cathy. 
- Trzeba zebrać męskie towarzystwo - powiedziała Angela. - Chodź, Jenny! Starczy już im tej Fify. 
Dziewczyny zebrały chłopaków, pięć minut później siedzieliśmy wszyscy na podłodze, pośrodku leżała butelka, wiadomo, po piwie! Zakręcił nią Marco. Wypadło na Matsa. 
- Szczerość czy odwaga? - zapytał blondyn. 
- Odwaga! - powiedział Mats. 
- Hm, to w takim razie - odparł Marco - otwórz okno i krzyknij "Lubię placki!". 
Parsknęliśmy wszyscy śmiechem. Mats, niezrażony, podszedł do okna, otworzył je szeroko i wykrzyczał dwa słowa, o które prosił Marco. Śmiechu było co niemiara! 
- To teraz ja kręcę! - powiedział Mats, i zakręcił butelką. Tym razem wypadło na Angelę. 
- Szczerość, czy odwaga? - zapytał ukochany Cathy. 
- Szczerość. A tak dla odmiany - powiedziała Angela. 
- Okej... w takim razie, mam takie pytanie - zdarzyło Ci się kiedyś śpiewać pod prysznicem? - zapytał ze śmiechem Mats. 
- Żeby to raz! - powiedziała Angela. 
- Słyszałem, słyszałem - powiedział Marco ze śmiechem.
- Jest potencjał, co? - odparła Angela. - To teraz ja kręcę... 
Tym razem butelka wskazała Svena. Wybrał odwagę. 
- Mam dla Ciebie naprawdę miłe zadanie - powiedziała Angela. - Musisz pocałować Charlie. 
Wytrzeszczyłam oczy. Co jak co, ale tego to serio się nie spodziewałam! 
- Bardzo chętnie. Charlie, chyba nie masz nic przeciwko? - a takiej reakcji Svena to już w ogóle! 
I po chwili poczułam, jak usta Svena dotykają moich. Nie powiem... było to bardzo miłe. Trochę głupio się czułam, bo wszyscy pożerali nas wzrokiem. Pocałunek trwał chwilę, może dziesięć sekund, ale czułam się, jakby to trwało wieczność! 
- Słodko tak razem wyglądaliście - powiedziała Cathy. 
- Słodko, słodko, ale tak poza tym, chciałbym przypomnieć, że mam jeszcze jedną kratę piwa. Ktoś chętny? - zapytał Kevin. 
- Mnie pytać nie trzeba - powiedział Marco. 
- Marco piwko zawsze wypije - zaśmiał się Marcel. - Jego nie trzeba namawiać! 
- I kto to mówi - prychnął Marco. 
Kevin przyniósł napoje wyskokowe. Dałam się namówić na kolejny. Czułam, że już jestem lekko pijana, ale mimo wszystko namówili mnie! 
Tym razem Sven zakręcił butelką. Wypadło na Marco! 
- Szczerość czy odwaga? - zapytał Sven. 
- Szczerość - powiedział Marco. 
- No więc - zaczął Sven - zdarzyło Ci się kiedyś chodzić nago po mieszkaniu? Ale niekoniecznie w dzieciństwie! 
- Kilka razy - machnął ręką Marco. - Moje mieszkanie, więc chyba mogę, co? 
- Ależ nikt nie przeczy, spokojnie - zaśmiał się Nuri. 
Parę osób jeszcze zakręciło, i w końcu jakoś się znudziło. 
- Ej, laski, idzie któraś ze mną zapalić? - zapytała Cathy. 
- Mogę iść - powiedziała Jenny.
- Ja też! Charlie, chodź - powiedziała Angela.
- Nie palę - skrzywiłam się. - Nie, dzięki. 
- Jak chcesz - powiedziała Cathy. 
Dziewczyny wyszły na zewnątrz. Mats i Sven postanowili jeszcze coś wszamać, reszta zajęła się Fifą. A ja postanowiłam pójść do łazienki. Niestety, siedział tam blady jak ściana Nuri, który wymiotował. Nawet nie dał rady się zamknąć... 
- Idź do łazienki na górze, na pewno jest wolna - wymamrotał, że ledwie go zrozumiałam. 
Zatem nie zawracałam dłużej głowy Nuriemu i pomknęłam na górę. Znalazłam łazienkę, myślałam, że jest pusta, ale jednak się myliłam. Trafiłam tam na Marco, który siedział na wannie, wyglądał na upitego. Pewnie też niezbyt kontaktował. W łazience panował półmrok. 
- O, sorry - mruknęłam i odwróciłam się, chcąc wyjść.
- Charlie, poczekaj - usłyszałam Marco. 
- Pomóc Ci zejść na dół? Jesteś totalnie pijany! Jak Ty w ogóle wszedłeś na górę? - zapytałam, podchodząc do niego. 
- Normalnie - powiedział Marco. - "Totalnie pijany" nie przesadzaj już tak, aniołku... 
Nie wiem, może i przesadziłam? Sama też już byłam nieźle podchmielona, ale nie robiło mi się słabo. I jakoś kontaktowałam... 
Podeszłam do okna, które akurat wychodziło na ogród. Stały tam dziewczyny, śmiejąc się i paląc w najlepsze. 
A Marco w tym czasie... podszedł do drzwi i je zamknął na zasuwkę. 
- Marco, co Ty wyrabiasz?! - zapytałam zupełnie zaskoczona. 
- Nie udawaj, że nie wiesz - Marco podszedł do mnie lekko chwiejnym krokiem i... objął mnie w biodrach. - Wiesz, że piękna jesteś? 
- Marco, uspokój się! Pijany jesteś i opowiadasz bzdety! - powiedziałam i się wyrwałam - przypominam Ci, że jesteś narzeczonym Angeli, nie moim! 
- Daj spokój z Angelą! - mruknął Marco - ona Ci do pięt nie dorasta! 
Marco stał przed drzwiami, tarasując mi przejście. Był pijany, ale mógł jeszcze stać na nogach. Złapał mnie mocno za ręce. 
- Nie pójdziesz nigdzie - wyszeptał mi do ucha - Charlie, ja tylko Ciebie chcę! 
- Marco, serio... pijany jesteś i nie wiesz, co mówisz - powiedziałam. 
Ale jakoś... w głębi serca, nie chciałam go odpychać, aby uciec z tej łazienki. Poczułam tę jego bliskość, której... po prostu pragnęłam. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że go... kocham. Tyle że on niebawem ma brać ślub z inną kobietą. Poczułam ogromny mętlik w głowie, taki, jakiego jeszcze nigdy nie miałam. Uświadomiłam także sobie, że gdy Angela mówiła o nim i sobie, byłam zwyczajnie zazdrosna. Zakochałam się - tu już nie ma wątpliwości... 
- Charlie, powiedz, że też mnie kochasz - wyszeptał blondyn. 
- Tak... Marco... ale Ty jesteś z Angelą! - odparłam cicho.
- Nieważne - szepnął i ujął moje policzki w swoje dłonie. W tym momencie miałam wszystko gdzieś, pozwoliłam się porwać chwili. Po chwili poczułam gorący pocałunek na ustach... 



________________________________ 





Hej, jestem come back :) Mam nadzieję, że podoba się Wam. Spodziewałyście się takiego zwrotu akcji? Jak myślicie, jak to się skończy? :> 
Cóż, podpici ludzie robią różne rzeczy... 

Dziękuję Wam bardzo za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Mam nadzieję, że pod tym też się jakieś znajdą :> 

To jak? Do następnego! 
Buziaki ;*** ! 





niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 17.

W niedzielny poranek obudziłam się taka wykończona psychicznie, zniesmaczona wszystkim, co się wydarzyło. Sama nie potrafię siebie zrozumieć - czemu nie umiem cieszyć się szczęściem moich przyjaciół? Może jestem zwyczajną zazdrośnicą? Nawet z Sabiną czy Isabel nie jestem w stanie o tym porozmawiać. Emily jeszcze za słabo znam. 
Nagle z ponurego zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. To Angela!
- Halo, Charlie? Obudziłam Cię? - usłyszałam jej radosny głos.
- Cześć, Angie - odparłam - nie, już nie spałam. Co tam? - zapytałam, chociaż doskonale wiedziałam, co chce mi zakomunikować. 
- To nie jest rozmowa na telefon - powiedziała Angela - uważam, że powinnyśmy się spotkać. Pasuje Ci za godzinę, w parku? 
- Pasuje - wymamrotałam. - W takim razie idę się doprowadzić do porządku.
- W porządku, ja też jeszcze w proszku jestem - roześmiała się moja rozmówczyni. - W takim razie do zobaczenia!
- Pa - odparłam i rozłączyłam się. 
Bez większego entuzjazmu wstałam, ubrałam się w dżinsy i dzianinowy, brązowy sweterek, po czym uczesałam włosy w kucyk i zeszłam na dół. Przyrządziłam sobie na śniadanie płatki owsiane z bananem. 
Dziewiąta rano, a Lisa i Amelia wciąż się nie pokazują. Postanowiłam wyjść nieco wcześniej. Zostawiłam na stole w kuchni karteczkę z informacją, że wyszłam się spotkać z Angelą. Wzięłam torebkę, ubrałam się ciepło i wyszłam. 
Zanim Angela przyszła, zdążyłam zrobić dwie rundki po parku. Zastanawiałam się również, czy powiedzieć Angeli, że już wiem o wszystkim, czy udawać zaskoczoną. Postawiłam na to pierwsze. 
W końcu dziewczyna się pojawiła. 
- Cześć, Charlie - powiedziała i pocałowała mnie w policzek na przywitanie. 
- Hej - powiedziałam. - Jak tam? 
- Dobrze - powiedziała Angela. - Jestem cała w skowronkach po prostu! 
- Domyślam się, czemu... - uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Ty już wiesz? - Angela wytrzeszczyła oczy. - O zaręczynach? 
- Tak - powiedziałam. - Mam swoje źródła - dodałam ze śmiechem. - W ogóle, to gratulacje. 
- Dzięki, dzięki - powiedziała Angela - nie spodziewałam się, że już wiesz! 
- Podziwiam Cię - odparłam - nie miałabym tyle odwagi, aby oświadczyć się chłopakowi! 
- Nawet ten szczegół już znasz? Myślisz, że ja nie miałam cykora? - odparła moja rozmówczyni. - Miałam nieco strachu, ale Marco mnie kocha i przyjął oświadczyny. Mam nadzieję, że pobierzemy się jak najszybciej. Kochamy się, więc czemu mamy czekać? 
- W sumie racja - powiedziałam i aż miałam ochotę zaśmiać się z samej siebie, że ja przyznałam Angeli rację. Ale co mogłam jej innego powiedzieć? Aż biło od niej szczęściem, ciężko trochę było to tak zepsuć. 
- Kochana, czy ja mam wrażenie, że Ty jakaś nie w sosie dzisiaj? - zapytała Angela. - Uśmiech, proszę!
- Jeden z tych dni mam - skłamałam. 
- Ach, rozumiem - powiedziała Angela. - W takim razie, mam propozycję, która na pewno Ci poprawi nastrój. Dziś impreza u Kevina, o osiemnastej! Idziesz z nami, kochana. 
- A kto tam jeszcze będzie? - zapytałam.
- Sven, Marcel, Mats, Mitchell i Nuri - powiedziała Angela - Nuri pewnie ze swoją żoną Tugbą przyjdzie, Marcel z Jenny, i Mats z Cathy. Może Svena lub Mitchella wyrwiesz? - puściła do mnie oczko. - Są wolni. 
- Tacy przystojni, a jeszcze wolni? - uśmiechnęłam się.
- Bywa - odparła Angela. - To jak, idziesz? Zgódź się - zrobiła maślane oczka.
- No dobra - odparłam. W sumie, to nie mam nic do stracenia... A może akurat będzie świetna zabawa, kto wie? 
- Ekstra - Angela przyklasnęła. - Podjedziemy po Ciebie z Marco tak przed osiemnastą, więc bądź gotowa. Nie chcę stracić ani minutki! 
- Okej, okej - odparłam. - Tylko w co się ubrać? 
- Załóż jakąś sexy sukienkę - Angela puściła oczko. - Ja też coś podobnego założę. Zróbmy się na bóstwa!
- Cóż, trzeba będzie przetrząsnąć szafę i znaleźć coś stosownego - odparłam. 
- A jak - odparła Angela. 
Przeszłyśmy się jeszcze trochę po parku, po czym pożegnałyśmy się. Angela powiedziała, że ma jeszcze parę spraw do załatwienia na mieście. Rozeszłyśmy się. Nie było co robić dłużej - zatem skierowałam się do domu, myśląc o dzisiejszej imprezie. 






***





Na imprezę postanowiłam założyć czarną sukienkę. Cały dzień myślałam nad swoim imprezowym wyglądem. Praktycznie nie rozmawiałam z Lisą i Amelią. Zresztą, te dwie gdzieś po południu się wybrały i dopiero godzinę temu wróciły. Już niedługo osiemnasta, niebawem powinni przyjechać po mnie Marco z Angelą. 
Wystrojona, uczesana i umalowana siedziałam u siebie w pokoju na kanapie, grając w grę na komórce, gdy nagle usłyszałam krzyki dochodzące z dołu. 
- Co to się mogło stać? - pomyślałam, schodząc po schodach. Myślałam, że nic mnie już nie zaszokuje tego dnia! 
Po hallu biegała w tę i z powrotem rozpromieniona Amelia, pokrzykując, była też Lisa, która miała łzy w oczach. 
- Victoria się wybudziła! - powiedziała - wreszcie nasza kochana Vici wybudziła się ze śpiączki! 
A mnie aż zamurowało. Nie spodziewałam się tej informacji w takim momencie. Szczerze mówiąc, jakoś odzwyczaiłam się od obecności Victorii w domu. Nie żebym życzyła jej źle... ale bez niej był taki spokój! 
- Musimy jechać do niej! - powiedziała Amelia. - A Ty dokąd się wybierasz? - zwróciła się do mnie, krzywiąc się. 
- Wychodzę - powiedziałam. - Razem z Marco i Angelą. 
- A powinnaś pojechać do siostry - powiedziała Lisa. 
- Sorry, ale już jestem umówiona! - powiedziałam.
- Taka z Ciebie siostra - powiedziała Amelia. - Teraz to Ci tylko imprezy w głowie. Widzę, że schodzisz na psy...
- Tak?! Sama do niedawna byłaś nie lepsza - odparłam - więc się przymknij! 
- Przestańcie! - krzyknęła Lisa. - Charlie, jak musisz, to idź gdzie chcesz, my z Amelią jedziemy do szpitala. 
- Dobrze - odparłam. 
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam. To Marco. 
- Cześć, Charlie - powiedział - już jesteśmy po Ciebie. Gotowa? 
- Jasne - odparłam. Narzuciłam szybko kurtkę, buty, chwyciłam torebkę i posyłając spojrzenie Lisie i Amelii, wyszłam. 
Wskoczyłam na tylne siedzenie w aucie. Z przodu, obok Marco, siedziała oczywiście Amelia, wystrojona i zrobiona na bóstwo. 
- No cześć, Charlie - powiedziała słodkim głosem - no to teraz będzie zabawa! 
- Świetnie - powiedziałam. 
Marco szybko jechał, zatem niebawem znaleźliśmy się przed posesją Kevina. Wyszłam na lekko miękkich nogach, nie wiem czemu, ale odczuwałam mały stres przed tą prywatką... 

________________________


Rozdział nie powala, krótki i nudny... 
Ktoś jeszcze czyta to opowiadanie? 


Przepraszam Was najmocniej, że nie komentuję Waszych blogów, ale staram się czytać i być na bieżąco! Natłok różnych spraw, po prostu brak czasu... Czekam z takim utęsknieniem na wakacje.

Gdy będę miała chwilę, postaram się zostawić jakieś komentarze u Was. :) 

Do następnego, i mam nadzieję, lepszego rozdziału :) 
Buziaczki!!! :*** 





niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 16.

*oczami Marco* 



Aż mnie zatkało. Nie spodziewałbym się tego. Zazwyczaj to facet oświadcza się kobiecie, ale żeby na odwrót?! Słyszałem, że to raczej rzadkie przypadki. Ale cóż - spotkał mnie najwyraźniej jeden z nich... 
- Marco, zamurowało Cię? - uśmiechnęła się Angela. 
Nie mogę odmówić Angeli. To przecież moja dziewczyna. 
- Tak... wyjdę za Ciebie - powiedziałem. - Kocham Cię, wiesz? 
- Ja Ciebie też! I to mocniej! - zawołała Angela i rzuciła mi się na szyję. Pierścionek powędrował na mój serdeczny palec. 
Od mojej ukochanej bił nieziemski entuzjazm i radość. Ciekawe, jak nasi znajomi zareagują, jak się dowiedzą. Pogratulują, czy... wyśmieją? Ciekawe, co moi świętej pamięci rodzice by powiedzieli. 
- Chodźmy, przejdziemy się jeszcze - zaproponowałem.
- Chętnie - odparła Angela. Trzymając się za ręce, powędrowaliśmy dalej. 





***




Właśnie się szykuję na spotkanie z nową koleżanką - Emily. Zadzwoniła dziś przed godziną i zaproponowała spotkanie. Powiedziała, że chciałaby się lepiej ze mną poznać. Oczywiście z chęcią się zgodziłam. Niby czemu mam całą sobotę spędzić w domu, słuchając gderania mojej przyrodniej siostry? Amelia bez Victorii jest naprawdę osamotniona. Vici dalej pozostaje w śpiączce. Nadzieja jest coraz mniejsza... jednak Lisa nie chce słyszeć o odłączeniu jej od aparatury czy o eutanazji. Wierzy, że jej druga córka wróci do normalnego życia, jak nie teraz, to za rok czy dwa. 
Zbiegłam na dół, Lisa i Amelia akurat przesiadywały w salonie, oglądając TV.
- Gdzie idziesz, Charlie? - zapytała Lisa.
- Idę się spotkać z koleżanką - powiedziałam.
- Naczynia byś pozmywała, a nie się znów będziesz szlajać - burknęła Amelia.
- Prawda, jest góra brudnych naczyń w kuchni - powiedziała Lisa.
- Amelia, a Ty co? Sama mogłabyś raz coś zrobić pożytecznego - powiedziałam.
- Brzuch mnie boli, i nie będę tyrać, bo Ty masz takie życzenie - burknęła dziewczyna. 
- Ja również nie będę niczyją służącą - powiedziałam. - I możesz sobie, Amelia, gderać, ja już się uodporniłam na Ciebie. Na razie! 
- Cześć - wymamrotała Lisa i pokręciła głową. Pewnie też już jest zmęczona tymi kłótniami, ale jak tu ujarzmić taką Amelię? 
Narzuciłam na siebie kurtkę, założyłam buty, wyszłam z domu i od razu uśmiech zagościł na mojej twarzy. Czeka mnie miłe popołudnie, z nowo poznaną osobą. Emily zaprosiła mnie do pizzerii, podała mi przez telefon adres. Ponieważ zarabiam, pozwoliłam sobie podjechać tam taksówką. 
Emily już czekała w lokalu. Posłała mi ciepły, przyjazny uśmiech.
- No cześć, kochana - powiedziała. - Fajnie, że się spotkałyśmy.
- Cześć! Też się cieszę - powiedziałam pogodnie, zdejmując kurtkę. 
- Zamówiłam już dla nas pizzę - powiedziała Emily. - Może być z kukurydzą? 
- No jasne - powiedziałam. - Ja tam nie jestem wybredna. 
Dziesięć minut później kelnerka podała nam pizzę. Jadłyśmy ze smakiem, popijając sokiem pomarańczowym. Rozmowa wartko i miło się potoczyła. Nadajemy z Emily na tych samych falach. Podobnie jak ja, jest raczej cichą, spokojną i pełną empatii osobą. Co innego jej siostra Jess - jest nieco bardziej szalona, ale na pewno nie taka jak Amelia! 
- Jak to się stało, że zakolegowałyście się z Angie? - zapytała Emily.
- Poznałam ją przez Marco - powiedziałam. - To jego koleżanka... a teraz właściwie sympatia - powiedziałam. 
- Rozumiem - powiedziała Emily. - Dobra z niej osoba, lubię ją, ale też bez przesady. Ona bardziej się z Jess trzyma, niż ze mną. Masz poza nią jakieś przyjaciółki? 
- Mam, w Stuttgarcie - powiedziałam. - A Ty? 
- Moje przyjaciółki zostały w Londynie - skrzywiła się. - Wprawdzie znam tu jakieś osoby, chodziłam tu przecież do szkoły. ale z nikim się nie zaprzyjaźniłam na śmierć i życie. W Londynie, w czasach dzieciństwa, miałam swoją paczkę. Lucy, Alexis i Olivia, tak się nazywały moje przyjaciółki. Utrzymuję wprawdzie z nimi kontakt, ale Skype to nie to samo co rozmowy w realu.
- Skąd ja to znam - powiedziałam. - Moje przyjaciółki nazywają się Isabel i Sabina. Z nimi również głównie przez Skype czy telefon rozmawiam. 
- Lepsze to niż nic - stwierdziła Emily. 
- Prawda... - pokiwałam głową, wzięłam łyk swojego soku. 
Emily udała się do łazienki. Ja w tym czasie zaczęłam myśleć, co porabia Marco. Odpoczywa po wyczerpującym meczu? Opija zwycięstwo z kolegami? Przebywa z ukochaną Angelą? Każda z tych opcji jest możliwa... 
- Cholera, czemu ja o nim myślę?! Często za często - skarciłam siebie w myślach. - On należy do Angeli, nie do mnie. 
Starałam się odpędzić swoje myśli od niego. Na szczęście, Emily szybko wróciła i zajęła mnie interesującą rozmową. 
Gdy już skończyłyśmy posiłek, zapłaciłyśmy i Emily zaproponowała, że pójdzie mnie odprowadzić. Powiedziała, że chce zobaczyć, gdzie i jak mieszkam. Oczywiście chętnie na to przystałam. 







***







Gdy już byłyśmy na mojej ulicy, nagle zauważyłam znajomych chłopaków, którzy zaraz mieli się minąć z nami. A byli to Kevin, dobry przyjaciel Marco, towarzyszył mu Sven Bender, z którym wprawdzie jeszcze ani razu nie rozmawiałam, ale go kojarzę. 
- Patrz, kto idzie - szepnęła do mnie podekscytowana Emily.
- Widzę - powiedziałam. 
- Cześć, Charlie! Witaj, Emily! - powiedział do nas wesoło Kevin, gdy już się zeszliśmy. 
- Cześć, Emily - powiedział Sven. - Sven Bender jestem - uśmiechnął się do mnie, podając mi rękę.
- Charlie Kastner - powiedziałam. - Miło Cię poznać. Ale Ty w sumie nikomu nie musisz się przedstawiać - zachichotałam.
- Może i tak, ale mam te resztki kultury - zaśmiał się pogodnie. 
- Ale jak pluć po boisku to nie wstydzisz się wcale - powiedział Kevin. 
- No proszę! I kto to mówi - powiedział Sven. 
- Ale wy jesteście zabawni - stwierdziła Emily.
- O to chodzi! - powiedział Kevin. - Gdzie idziecie? 
- Idę odprowadzić Charlie - powiedziała Emily.
- Mieszkam na tej ulicy - powiedziałam.
- Ha, ja wiem nawet gdzie, a Ty nie - zadrwił sobie żartobliwie Kevin ze swojego kolegi. 
- Zaraz też się dowiem. Oświecisz mnie, nowa koleżanko? - uśmiechnął się Sven.
- Będę tak miła i to zrobię. Chodźcie wszyscy - powiedziałam. Aż byłam zdziwiona swoją postawą. Zazwyczaj byłam dość nieśmiała wobec nowo poznanych osób. Ale w tym przypadku, nie... nie byłam. 
Znam już wiele piłkarzy z Borussii, głównie dzięki Marco. Jednak Svena dotąd nie zdążyłam poznać, może dlatego, że od paru miesięcy leczy kontuzję i nie ma go na treningach. 
Doszliśmy do furtki wiodącej do mojego domu. Zaprosiłam towarzystwo, abyśmy sobie przysiedli na ławeczkach stojących przed domem. 
- A słyszałyście? - zapytał Kevin. - Marco niebawem będzie żonaty!
- Jak to? - zdziwiła się Emily.
- Dziś Angela mu się oświadczyła. Marco powiedział tak - powiedział Sven. 
Na tę wieść poczułam się, jakby ktoś wyssał mi całe powietrze z płuc. Angela się oświadczyła?! Jak to? W ogóle bym się czegoś takiego nie spodziewała! Nic o tym nie wspominała, że ma taki zamiar. Poczułam, że robi mi się gorąco. 
- Zszokowane? - zapytał Kevin. 
- Tak - powiedziałam szczerze. 
- Nie dziwię się, Charlie - powiedział Kevin. - Zazwyczaj to facet się oświadcza, a nie kobieta. Nie wiem jak Wam, ale dla mnie to... podejrzane. 
- Dobrze mówisz - powiedział Sven. - Kto wie, czy ona nie chce tylko kasy Marco? 
- Nie chcę plotkować - powiedział Kevin - ale wątpię, czy ona się nadaję na żonę dla Marco. Przecież oni są tacy różni. Marco jest domatorem, a ona imprezowiczką. Mam wątpliwości, czy będą razem szczęśliwi. 
- Niby przeciwieństwa się przyciągają - powiedziała Emily. 
- To rzadkie przypadki - machnęłam ręką. - Ale cóż... to ich decyzja, musimy ją uszanować. 
Powiedziałam to bez przekonania. Nie wiem czemu, ale poczułam dziwne kłucie w sercu, gdy Sven przekazał nam tę szokującą informację. Nie ucieszyłam się. Dlaczego? Przecież to moi przyjaciele, powinnam się cieszyć ich szczęściem... 
I ciekawe, jak Marco zareagował, gdy Angie mu się oświadczyła... 
Porozmawialiśmy jeszcze trochę, po czym trójka, która mnie odwiedziła, pożegnała się miło ze mną i opuściła posesję. 
Weszłam do domu. Gdy się rozbierałam w hallu. przyszła Amelia. 
- Słyszałam wszystko przez uchylone okno - powiedziała wyraźnie zadowolona - nie wyrwiesz już sobie Marco! I dobrze Ci tak! 
- Nie miałam nawet takiego zamiaru - powiedziałam oschle. - Nie wiem, co sobie ubzdurałaś. 
- Nie kłam, dobrze wiem, że lecisz na niego - powiedziała Amelia. - Tego nie da się ukryć. 
- Nie będę z Tobą o tym rozmawiać - wycedziłam i poszłam do siebie na górę. 
Amelia jest teraz cała w skowronkach, ja mniej... 

__________________________


Trochę namieszałam :) Wiem, że to rzadkie, jak kobieta oświadcza się facetowi, więc postanowiłam to wykorzystać w tym opowiadaniu. 
Mam nadzieję, że nie rozszarpiecie mnie na strzępy za to, że Marco przyjął oświadczyny ;) 
Jeszcze się zadzieje w tym opowiadaniu. Jeśli tylko będę miała czas je pisać... nauki tyle, że masakra! -.- Nawet w weekendy kiepsko z wolnym czasem. Ja chcę już wakacje!!! 

Staram się Wasze opowiadania czytać, przepraszam Was najmocniej, że nie zawsze je komentuję. Obiecuję, że jak tylko wykroję kawałek czasu, postaram się coś skomentować. 

Co do mojego zdrowia - gastroskopia prawidłowa, USG prawidłowe, więc czemu miałam taki atak bólu? Może to faktycznie z nerwów... tak jak moja kochana rodzinka mówiła. Zmieniłam nieco dietę, staram się lepiej odżywiać. Co nie znaczy, że totalnie pozbawiam się ukochanych przysmaków. Słodycze staram się teraz wybierać te lepszej jakości. :) No i wczoraj minął tydzień, jak zaczęłam biegać! Bardzo mnie to wciągnęło. 
Ogromną motywację czerpię z bloga Ani Lewandowskiej! Czytacie jej wpisy? :) 

Ech... szkoda, że nie udało się wczoraj wygrać Borussii. Mogłoby się wydawać, że grają z niezbyt mocną drużyną... Nie, jednak w Bundeslidze nie ma słabych przeciwników. 
Liczę, że we wtorek winy zostaną odkupione i nasze pszczółki wygrają ;) HEJA BVB! 


Kto już znalazł trochę czasu na te moje wypociny, niech zostawi motywującą pamiątkę! Będę bardzo wdzięczna :) 
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem! Dużo dla mnie znaczą :) 

Buziaki, Sylwia 










piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 15.

Po powrocie do domu miałam taki nijaki, ponury nastrój. Cały dzień przesiedziałam w pokoju, słuchając ulubionej muzyki i wpatrując się tępo w ścianę. Czekałam z niecierpliwością na wieczór i mecz. Wreszcie będę mogła się wyrwać z domu, odetchnąć trochę od tego wszystkiego. 
Już dziewiętnasta. Ciemno za oknem. Niebawem będzie czas się zbierać i jechać na stadion. Lisa powiedziała, że mogę wziąć auto. Tak - miesiąc temu wyrobiłam sobie prawo jazdy. 
Gdy jeszcze żył tata, jeździliśmy czasem na wieś leżącą za Stuttgartem, gdzie mieszkał jego dobry przyjaciel ze starych lat. I zdarzało się, że uczył jeździć mnie samochodem, nawet gdy miałam z piętnaście czy szesnaście lat. I te umiejętności przydały mi się na kursie. Udało się, zdałam za pierwszym razem. Lisa nawet pomogła mi zapłacić za zrobienie tego kursu. Jeszcze całkiem niedawno byłoby to nie do pomyślenia! 
Muszę przyznać, że moje relacje z nią uległy znaczącej poprawie. Nie podobało się to Amelii, i nie ukrywała tego. Jednak Lisa przestała tak się przejmować zdaniem córki - lepiej późno niż wcale... 
Nagle zadzwonił mój telefon. To Angela! 
- Halo? Angela? 
- Hej, Charlie - usłyszałam radosny głos kumpeli. - Jak tam, zbierasz się? Ja tu już z dziewczynami stoję pod stadionem! Przyjeżdżaj! 
- Już? Jeszcze półtorej godziny - powiedziałam,
- Oj tam, porobimy coś - powiedziała Angela. - Dawaj! 
- Okej, tylko daj mi się ogarnąć i już jadę - powiedziałam. Cóż, namówiła mnie. 
- Czekamy! - powiedziała Angela. - Do zobaczenia! 
Ciekawe, czy jak już się spotkamy, to napomknie o kłótni, jaka zaszła między nią a Marco. A może już się pogodzili? Kto wie... 
Ubrałam się ciepło, i wzięłam dwa szaliki - jeden w barwach Borussii, drugi w barwach Stuttgartu. 
Chwyciłam torbę i poszłam na dół. Lisa zamiatała akurat w hallu.
- Co, Charlie, już idziesz na mecz? - zapytała. 
- Tak - odparłam. 
- A z kim w ogóle gra ta Borussia? - zapytała macocha.
- Ze Stuttgartem - powiedziałam. 
- To komu Ty będziesz w końcu kibicować? - zaśmiała się pogodnie Lisa. Tak, jej pogodny śmiech przy rozmowach ze mną to też jest nowość. Kiedyś dane było mi tylko wysłuchiwać jej gderania i oglądać ponure, często także srogie miny. 
- Powiem sobie tak - wygra lepszy - odparłam, nakładając buty. 
- W sumie racja - powiedziała Lisa. - Baw się dobrze.
- A dziękuję - powiedziałam, narzucając kurtkę. 
Do hallu przypałętała się także Amelia. Miała na sobie stare dresy, kapcie i za dużą koszulkę. Spojrzała na mnie z wrogością. 
- Nie zedrzyj sobie gardła na tym głupim stadionie - zaśmiała się głupio. 
- Amelia, proszę... - westchnęła Lisa. 
- To ja już uciekam - odparłam. - Do zobaczenia. 
- Na razie, uważaj tam na siebie - powiedziała Lisa. 
Aż mi się ciepło zrobiło. Że też doczekałam się takiej chwili, kiedy Lisa tak ciepło się do mnie zwraca! Zawsze przecież traktowała mnie jak piąte koło u wozu. Życie potrafi zaskoczyć. Niestety, częściej to jednak negatywnie niż pozytywnie... 






*** 





Dojechałam na miejsce. Ciężko było znaleźć wolne miejsce do zaparkowania, ale się jakimś cudem udało. 
Angela i jej koleżanki miały czekać przed wejściem. Faktycznie, zmierzając tam, zauważyłam machającą Angelę. Podbiegłam od razu.
- Hej, kochana - powiedziała Angela i dała mi buziaka w policzek. - Poznaj moje koleżanki. 
- Cześć, Emily jestem, Emily Carter - powiedziała koleżanka Angeli, podając mi rękę.
- Charlotte Kastner - również się przedstawiłam - miło mi poznać! 
- Hej, Jessica jestem, siostra Emily - powiedziała druga dziewczyna. - Cieszę się, że mogę Cię poznać! 
Gdy popatrzyłam na nowo poznane osoby, pomyślałam, że one raczej nie są Niemkami. Wyglądały mi na Angielki. Ale może to tylko moje wrażenie. 
- Chodźcie do sklepiku, kupimy sobie jakiś popcorn czy coś - powiedziała wesoło Angela. - No i Wy, dziewczyny, bardziej się poznacie. 
Jeszcze trochę czasu zostało do meczu, ale już się nazbierało sporo ludzi. Idąc do stadionowego sklepiku, Emily mnie zagadnęła. 
- Czemu masz szalik Stuttgartu? - zapytała. 
- Pochodzę stamtąd. W tym roku się przeprowadziłam do Dortmundu - powiedziałam. 
- Za kim w końcu będziesz? - zapytała mnie nowa koleżanka.
- Wiesz, powiem sobie tak - wygra lepszy - powiedziałam. Uśmiechnęłam się. Już dziś komuś to mówiłam! 
- Wiesz, ja i Jess też nie jesteśmy rodem z Dortmundu - powiedziała Emily. - W wieku dziesięciu lat przeprowadziliśmy się tu z Londynu. Ale piłkę nożną mamy wpajaną od dziecka. 
- I miłość do Chelsea! - powiedziała Jessica, usłyszawszy, o czym rozmawiamy. - Gdy jeszcze mieszkaliśmy w Londynie, regularnie chodziliśmy na Stamford Bridge. Teraz pozostaje nam kibicowanie przed TV - skrzywiła się. 
Podczas sympatycznej rozmowy, dowiedziałam się, że Emily jest w moim wieku (czyli ma osiemnaście lat), natomiast Jessica jest starsza od Emily o rok. Z Angelą poznały się w pracy. 
Obkupiłyśmy się w sklepiku, po czym usiadłyśmy na stadionie, w pierwszym rzędzie, blisko murawy. Ja kupiłam sobie sok pomarańczowy, ze względu na to, iż jestem tu autem, nie mogłam sobie kupić piwa. Oprócz soku, kupiłam sobie także precelki. 
Na stadionie rozległ się hymn Borussii. 

Wir halten fest und treu zusammen, 
Ball-hail hurra! Borussia!
Vor keinem Gegner wir verzagen,
Ball-hail hurra! Borussia! 

Zauważyłam w sektorze gości fanów Stuttgartu. Serce ścisnęło mi się na ten widok. Jeszcze do całkiem niedawna siedziałam właśnie wśród takich, w koszulce Stuttgartu, z szalikiem Stuttgartu i całym sercem byłam właśnie tylko i wyłącznie za nimi. Nie widziałam świata poza tą drużyną. 
- Angela, a co tam u Ciebie? - zapytałam. 
- E tam, bez szału - skrzywiła się. - Pokłóciłam się z Marco, o czym zapewne wiesz. 
- Jejku, o co? - zapytała Emily. 
- Bo czasami on mnie denerwuje - powiedziała Angela. - Czasem zachowuje się jak kura domowa. 
- Ach, no tak, mówiłaś mi - powiedziała Jessica - nie chciał z Tobą na dyskotekę iść. 
- A ja taką chcicę miałam gdzieś się wyrwać - powiedziała Angela. - No cóż. Może jutro zadzwonię, to się z nim umówię i się pogodzimy. 
- Albo pierwszy sam zadzwoni - wtrąciłam. 
- Ha, możliwe. W końcu mnie kocha - powiedziała Angela. 
Powiedziała to takim pewnym, zdecydowanym głosem. Nie wiem czemu, ale poczułam w tym momencie ukłucie w sercu. 
Niebawem mecz się rozpoczął. Oglądałam z zapartym tchem, co się dzieje na boisku. Ale takiego rezultatu na koniec to w życiu się nie spodziewałam. 
Borussia rozgromiła Stuttgart aż 6:1. Szok! Co się stało? 
- Po prostu coś niebywałego - powiedziała rozpromieniona Angela, gdy wychodziłyśmy ze stadionu. - Kto by pomyślał!
- Właśnie, kto by pomyślał - powiedziałam. - Też się cieszę, ale czuję trochę niesmak, że Stuttgart aż tak wysoko przegrał. 
- Rozumiem - powiedziała Angela. 
- Charlie, dałabyś swój numer telefonu? - zapytała Emily.
- Okej! A Ty daj swój - odparłam. 
Wymieniłam się także numerami z Jessicą. Pożegnałam się z dziewczynami i poszłam do auta. Dojechałam szybko do domu, zmęczona podreptałam do drzwi frontowych. Pięć minut trwało, nim Lisa mi otworzyła. 
- I kto wygrał? - przywitała mnie takim pytaniem, wpuszczając mnie do środka.
- Borussia - powiedziałam. - Aż 6:1. 
- Niesamowite. 
Wzięłam tylko szybki prysznic, ubrałam piżamę i popędziłam spać. 





*** 



*oczami Marco* 



Obudziłem się nieco zmęczony w sobotni poranek. Fakt, wczoraj to sobie z chłopakami pobiegaliśmy. Rozgromiliśmy Stuttgart, aż 6:1. 
Ciekawe, jak się podobało dziewczynom. Mam nadzieję, że niebawem będę miał okazję porozmawiać sobie z Charlie. No i mam ogromną nadzieję, że pogodzę się z Angelą... że w końcu zrozumie, że ja mogę mieć inne zdanie niż ona. W udanym związku przecież obie strony muszą czasem pójść na kompromis, nie zawsze jest tak, że obie strony zawsze chcą tego samego... To po prostu niemożliwe. 
Wstałem, zaścieliłem łóżko, chwyciłem świeże ciuchy i poszedłem do łazienki się ogarnąć. Po czym udałem się do kuchni, przygotowałem sobie na śniadanie płatki owsiane z dodatkiem orzechów i rodzynek. Jest to bardzo zdrowy posiłek, daje mi naprawdę sporo energii. 
Gdy już się posiliłem, postanowiłem, że ciepło się ubiorę i pójdę sobie troszkę pobiegać. Gdy zakładałem buty, nagle zadzwonił mój telefon. To Angela! 
- Halo? - odezwałem się.
- Halo? Cześć, kochanie - powiedziała Angela. - Słuchaj, głupio wyszło wtedy z tą kłótnią... chciałam Cię spytać, czy nie masz ochoty na spotkanie? Bardzo bym chciała się z Tobą pogodzić, brakuje mi Ciebie. 
Westchnąłem cichutko. Angela pierwsza wyciągnęła rękę do zgody, można jej wielki plus postawić za to. No i się zgodziłem.
- Pewnie - odparłem. - O której i kiedy? 
- Co powiesz na lunch w restauracji? Chodzi mi o tę restaurację na Twojej ulicy - powiedziała Angela. - O jedenastej. Pasuje? 
- Pewnie - powiedziałem. - Teraz pójdę sobie nieco pobiegać. W takim razie do zobaczenia! 
- Pa! - powiedziała Angela i się rozłączyła. 
Schowałem komórkę do kieszeni, ubrałem się i wyszedłem. Na szczęście, dziś nie ma ogromnego wiatru. Więc bieganie było jak najbardziej możliwe. Zrobiłem kilka rundek, po czym spacerkiem wróciłem sobie do domu. Szybko czas zleciał. Trzeba teraz prędko się doprowadzić do porządku, przed spotkaniem z ukochaną. 

godz 11:00 

Właśnie przyszedłem do lokalu. Usiadłem sobie w ustronnym miejscu, wypatruję Angeli. W końcu przyszła. 
- Witaj, kochanie - powiedziałem
- No cześć, skarbie - powiedziała, zdejmując swój płaszcz. - Jak tam? 
- Dobrze, dziękuję. Jak u Ciebie? - zapytałem.
- Również. Wspaniały mecz - powiedziała, uśmiechając się. - Ty i chłopaki wymiatacie!
- Staramy się, jak możemy - uśmiechnąłem się. 
- Jaki obiad zamawiasz? - zapytała Angela. 
Przejrzałem menu, postanowiłem zamówić sobie spaghetti i herbatę z cytryną. Angela wybrała sobie sałatkę grecką, pierś z kurczaka oraz wodę z cytryną. Powiedziałem, że zapłacę za nią. W końcu to moja dziewczyna... 
Niebawem kelner przyniósł nam nasze potrawy. Trochę zgłodniałem od czasu zjedzenia śniadania, więc zajadałem z apetytem. 
- Słuchaj, Marco - zaczęła Angela. - Mam nadzieję, że nie będzie więcej takich kłótni. Postaram się rozumieć Ciebie i Twoje preferencje. 
- Cieszę się - odparłem. - Ja nie jestem wielkim fanem dyskotek, nie mam siły na nie, zwłaszcza jak mam wyczerpujący trening. 
Angela pokiwała głową. Odniosłem wrażenie, że zrozumiała, o co chodzi. 
- Więc zgoda? - zapytałem.
- Zgoda! - powiedziałem. - W ogóle, to smacznego. 
- Wzajemnie. 
Niewiele już potem rozmawiając, jedliśmy nasze dania. Zrobiło mi się lżej po tym pogodzeniu się z moją dziewczyną. Tym bardziej też smakował mi obiad. 
Po skonsumowaniu posiłku Angela zaproponowała, żebyśmy wybrali się na spacer do parku. Zgodziłem się. Spacerowaliśmy alejkami, podziwiając krajobrazy jesieni. Wszędzie były porozrzucane żółte i pomarańczowe liście. Wzmógł się lekki wiatr, przez co zaczęły wirować w powietrzu. 
- Jak zimno - wzdrygnęła się Angela. 
- Niestety - pokiwałem głową. Przystanęliśmy, przytuliłem ją do siebie. Zazwyczaj ponoć kobiety, gdy mówią, że im zimno, chcą, aby je przytulić. 
- Marco... słuchaj... - odezwała się drżącym głosem dziewczyna.
- Tak, o co chodzi? 
- Jesteśmy już ze sobą trochę czasu, zżyliśmy się, bardzo się kochamy - zaczęła Angela - może to nie ja powinnam o to pytać, ale mimo wszystko... 
Angela wyciągnęła z torebki malutkie pudełeczko, otworzyła je i moim oczom ukazał się męski pierścionek. 
- Marco, wyjdziesz za mnie? - dokończyła. 

_________________________ 


Hej, w końcu dokończyłam. Miało być wcześniej, ale nastąpił pewien problem i niestety nie byłam w stanie pisać. 
Mam nadzieję, że się rozdział podoba i że ktoś będzie czekał na kolejny ;) 

A ten problem to bóle w klatce piersiowej. Raz jest po lewej stronie, raz po prawej, raz na środku, trwa to już od wtorkowego wieczoru. Nie mam pojęcia, czemu... 
Mam nadzieję, że to nic poważnego. 

I już od poniedziałku szkoła :/ niesamowite, jak te ferie szybciutko zleciały. Teraz oby do wakacji!!! :D 

Nie zanudzam dłużej. Mam nadzieję, że kto przeczytał, zostawi motywującą pamiątkę
Do następnego! :* 

Pozdrawiam, Sylwia 








środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 14.

1 listopada 2013


Skończyły się już dawno radosne, ciepłe, pogodne wakacje. Nastała szara i ponura jesień. W moim życiu trochę się zmieniło.
Zacznę od tego, że podjęłam pracę na pół etatu. Zajmuję się sprzątaniem pokoi w pobliskim hotelu. Wprawdzie mam rentę po ojcu, mam pieniądze, ale podjęłam tę pracę chociażby dlatego, żeby nie siedzieć całymi dniami w domu i się nudzić. No i trochę dodatkowych pieniędzy zawsze się przyda. 
Wczoraj miałam okazję być w Stuttgarcie. Poszłam odwiedzić grób mojej zmarłej mamy. Tak bardzo za nią tęsknię. Nie ma dnia, abym o niej nie pomyślała. Gdyby nie jej śmierć, moje życie mogłoby zupełnie inaczej wyglądać. 
Oczywiście spotkałam się także z Isabel i Sabiną. One również pracują. 
Do mojego rodzinnego miasta wybrałam się sama. Lisa, jak zawsze, była w pracy, natomiast... Amelia również w pracy. Moja przyrodnia siostra pracuje w pobliskiej restauracji. Nie jest z tego faktu zadowolona. Jednak Lisa przeprowadziła z nią poważną rozmowę i Amelia wreszcie zrozumiała, że to już nie przelewki. 
Co do Victorii - dalej pozostaje w śpiączce. Lisa i Amelia są po prostu zrozpaczone. Lekarze dalej mówią, że jeszcze może się wybudzić, ale nic nie jest pewne na sto procent. 
Amelia po wypadku jej siostry, trzeba przyznać, nieco się zmieniła. Przestała tak pyskować, krzyczeć, trochę ucichła. Co nie znaczy, że pogodziła się ze mną. Traktuje mnie jak powietrze. Lisa nie jest szczęśliwa, że mamy takie relacje, ale jak tu wpłynąć na tę upartą blondynkę? Zresztą, niech nie zapomina, że sama jakiś czas temu miała do mnie identyczny stosunek jak Amelia. 
Dziś czerwone w kalendarzu, jutro też. Dziś wybieramy się z Lisą i Amelią na cmentarz, bowiem jest Święto Zmarłych. Kupiłam duży, czerwony znicz w kształcie serca, aby postawić go na grobie taty. Za nim też tak bardzo tęsknię. Nie mam już rodziców. Sama myśl o tym sprawia, że mam łzy w oczach. Dlaczego to mnie spotkało?! Moi rówieśnicy, a nawet starsi ode mnie, mają rodziców, zdrowych i szczęśliwych. A ja... nie mam rodziny. Mam tylko macochę, która jeszcze całkiem niedawno nie szczędziła mi krytyki i wrogości, przyrodnie siostry, z których jedna z nich leży w śpiączce, druga mnie nienawidzi i nie kryje tego. 
Może i mam jakieś ciotki, jakichś wujków, ale co z tego, jak ich nie obchodzi mój los? Nigdy nie dzwonią, nie piszą, nie kontaktują się. 
Obce osoby czasem potrafią być bliższe niż własna rodzina, tak jak Isabel i Sabina. Sęk w tym, że mieszkają daleko ode mnie. 
Co do Marco i Angeli... i tu zaczyna się dość bolesny dla mnie temat. Od końcówki sierpnia są parą. Tak, to prawda! Naprawdę są w sobie zakochani.
Wprawdzie dalej się spotykamy, rozmawiamy, ale... przynajmniej dla mnie, to już nie jest to samo, co wcześniej. 

Już mniej jest takich spotkań we trójkę. Często widuję też znajomych Angeli czy też kolegów z drużyny Marco. Pamiętam szczególnie jedno spotkanie, które miało miejsce w klubokawiarni nieopodal stadionu. 

6 października 2013 

Weszliśmy wszyscy do klubokawiarni, przywitała nas dudniąca, głośna muzyka. Od razu poczułam się nieswojo - to w ogóle nie moje klimaty. Ale nie mogłam przecież odmówić Angeli, która tak bardzo nakłaniała mnie, abym również poszła. 
Usiedliśmy przy stoliku. Marco non stop czule obejmował swoją dziewczynę. Siedziałam dokładnie naprzeciwko nich. Obok Svena Bendera, który co i rusz próbował mnie rozśmieszyć swoją gadką. Nie powiem, bardzo miły i dowcipny facet, ale ja... nie mogłam przestać patrzeć się na Marco. 
Wtedy to się zaczęło, od tamtego dnia. Do szóstego października nie bolało mnie to, że Marco i Angela są razem. Wręcz przeciwnie, pogratulowałam im i życzyłam wytrwałości oraz szczęścia. 
A teraz... nie wiem czemu, ale zaczęło mnie denerwować, jak Marco tak obejmował Angelę. W ogóle, ten ich związek. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. I przez całe spotkanie próbowałam odpędzić od siebie myśl, że... mogę być zakochana w Marco. To po prostu niemożliwe! 


Tak... tak było. Po godzinie wyszłam stamtąd, nic nie mówiąc nikomu. Później powiedziałam, że źle się poczułam i postanowiłam pójść do domu. Każdy mi uwierzył i nie podejrzewał niczego. I dotąd ani Marco, ani Angela nie przeczuli, że coś jest nie tak. Cały czas udaję, że nie rusza mnie ich związek. A tak naprawdę... coraz bardziej się we mnie gotuje. I ciągle zadaję sobie to pieprzone pytanie : czy ja jestem serio zakochana w Marco?! 
Próbuję, cały czas próbuję to odpędzić od siebie, w końcu to zajęty facet. Ale... nie wychodzi mi to. Często łapię się na tym, że rozmyślam właśnie o nim. Jednak pilnuję się i nie daję po sobie nic poznać. 
I nikomu o tym nie powiedziałam, nawet Isabel czy Sabinie nie jestem w stanie się przyznać. A przecież mogłabym nawet w środku nocy zadzwonić i wyznać to... 







*** 






Jest ósma rano. Nie mogę dłużej spać. Zapewne między dziesiątą a jedenastą pójdziemy na cmentarz. Czas wstać i się doprowadzić do porządku.
Zerknęłam na termometr wiszący za oknem - tylko dziesięć stopni Celsjusza! Brr! Trzeba się ciepło ubrać. 
Więc wyciągnęłam z szafy dżinsy, biały podkoszulek na ramiączkach, a także szarą tunikę
Poszłam do łazienki. Gdy już się ogarnęłam, zeszłam na dół. W domu panowała cisza jak makiem zasiał. W kuchni nikogo nie zastałam. Amelia i Lisa jeszcze pewnie śpią. 
Zagotowałam wodę, zrobiłam sobie herbatę. Oprócz tego przygotowałam sobie dwa tosty z masłem orzechowym. 
Gdy spożywałam poranny posiłek, do kuchni przyszła Lisa. Jeszcze w szlafroku, roztrzepana i z ropą w oczach. 
- Witaj, Charlie - powiedziała. - Zaparzysz mi kawy? Ja się muszę iść doprowadzić do ładu, widzisz, jak wyglądam. 
- No dobrze - westchnęłam. Spełniłam prośbę macochy. 
Niebawem przyszła z powrotem, wystrojona w czarny żakiet. Podobne stroje nosi do pracy. Kto jak kto, ale Lisa jest dość elegancka. 
- Amelia chyba jeszcze śpi - zagadnęła. - Niedługo pójdziemy na cmentarz. Słyszysz, jak wieje za oknem? Pewnie zimno tam jest. 
- Nie wątpię - powiedziałam, biorąc łyk herbaty. 
Za jakiś czas przyszła i moja przyrodnia siostra, wystrojona w czerwone dżinsy oraz białą bluzeczkę z dekoltem. 
- Kochanie, nie możesz zmienić spodni? Na cmentarz, zwłaszcza w tym dniu, nie wypada iść w takich jaskrawych barwach - powiedziała Lisa.
- Weź się odczep - parsknęła Amelia. - To, co ubieram, to moja sprawa, tak? 
- Mogłabyś mieć trochę szacunku dla zmarłych, zwłaszcza w ich dniu - powiedziałam.
- A Ty się zamknij! - burknęła Amelia, robiąc sobie kawę - nie Twój interes! Dajcie mi spokój! 
I wyszła, na jej twarzy malowała się wyraźna wściekłość spowodowana tak naprawdę drobniutką uwagą. Czy ta uwaga to był powód, aby się tak unosić? 
- Co ją ugryzło? - westchnęła Lisa.
- Nie przejmuj się - powiedziałam - przejdzie jej! 
- Odkąd Vici leży w śpiączce, jest coraz gorzej z nią - westchnęła macocha. 
- Cóż, były zżyte ze sobą - stwierdziłam.
- Racja - pokiwała głową Lisa. - Dobrze, że cały ten weekend mam wolny, odpocznę trochę i może uda mi się porozmawiać z Amelią. 
Czas zawsze szybko leci. Około jedenastej Lisa kazała mi i Amelii się szykować. Gdy już się wszystkie ciepło opatuliłyśmy, wyszłyśmy z domu. 
- To niedaleko - powiedziała Lisa - przejdziemy się piechotą. Trochę świeżego powietrza i ruchu nie zaszkodzi. 
- Mamo! Proszę! - jęknęła Amelia - nie możemy pojechać autem? 
- Nie! - powiedziała Lisa - trochę ruchu Ci nie zaszkodzi, tylko na zdrowie Ci to wyjdzie. 
- Dokładnie - dodałam. - I poprawi humor. 
Gdy Lisa odwróciła wzrok, Amelia pokazała mi środkowy palec. Ech... przewróciłam tylko oczami i pokręciłam głową. Bezczelność tej dziewczyny nie zna granic. 








***








Zmierzając na cmentarz, otrzymałam SMS od Marco. Tak, umówiłam się dziś z nim i z Angelą na cmentarzu. Oni również mają tam pochowanych bliskich, którym chcą postawić świeczkę i kwiaty. 

Cześć, Charlie. Idziesz już na cmentarz? Czekam na Ciebie pod bramą. Buziaki. 

"Czekam"? Czyli jest sam? Czemu nie ma z nim Angeli? 

Witaj, Marco. Już idę, zaraz tam będę. Mówisz "czekam" nie ma z Tobą w takim razie Angeli? 
Buziaczki. 

Marco natychmiast odpisał.

Nie, nie ma, ale o tym pogadamy na miejscu, jak coś. 

Ciekawe, cóż to się stało? Pokłócili się? Albo Angela się rozchorowała? Bardzo ciekawe. Zaczęłam o tym intensywnie myśleć, i w ogóle przez resztę drogi nie zwracałam uwagi na nachmurzone spojrzenia Amelii. 
Przy bramie faktycznie już czekał Marco, podeszłam od razu do niego i się z nim przywitałam. Lisie powiedziałam, że zaraz do nich dołączę. Amelia tylko spojrzała spode łba i poszła za matką. 
- Miałeś być z Angelą - powiedziałam.
- Owszem - powiedział Marco. - Wczoraj się pokłóciliśmy. Dlatego nie przyszliśmy tu dziś razem. Pewnie ona później przyjdzie, ale ze swoimi koleżankami. 
- Serio? - zdziwiłam się. - Nigdy się nie kłóciliście!
- Wydaje Ci się - powiedział Marco. - Nie chcę jej w żadnym wypadku obgadywać za plecami, ale... wczoraj zachciało się jej znów dyskoteki, i próbowała mnie namówić na wyjście. A ja do piętnastej miałem ciężki trening i miałem ochotę posiedzieć sobie przed TV, odpocząć. Niestety, nie pojęła tego, więc do sporu doszło - powiedział Marco. - Zresztą, nie jestem fanem dyskotek. Jestem raczej domatorem - stwierdził - a ona uwielbia zabawy. 
- Ona nie ma takich ciężkich treningów jak Ty - powiedziałam - ona ma lżejszą robotę. Więc może tego nie rozumieć. 
- Pewnie zaraz się pogodzimy - powiedział Marco - cóż, każdy ma jakieś swoje słabości i dziwactwa. 
Oj, tak. Zdążyłam już nieco poznać tę Angelę. Wprawdzie jest miła, zabawna i pomocna, ale też lubi się czasem "polansować" w towarzystwie. 
- A będzie na meczu? - zapytałam. 
- Pewnie tak - stwierdził Marco. - A Ty? 
- Jak mogłabym nie być? - odparłam. 
Dziś bardzo ważny mecz. Borussia gra ze Stuttgartem, drużyną, której kibicuję od dziecka! Nie wiem, za kogo trzymać kciuki... cóż, powiem sobie tak "Wygra lepszy" . 
- To super - powiedział Marco - dziś na czternastą muszę stawić się w klubie, znów mam trening. 
- Życie piłkarza - pokiwałam głową. - Idziemy? 
- Idziemy - odparł Marco, i skierowaliśmy się na cmentarz. 
Poszliśmy najpierw odwiedzić groby jego rodziców, którzy zginęli w katastrofie samolotowej. Mimo, iż tyle lat minęło, dla Marco wciąż było ciężko z tego powodu. Brakuje mu tych osób, które dały mu życie. Doskonale wiem, co czuje - jestem w takiej samej sytuacji. 
Marco zapalił znicze, postawił kwiaty, chwilę postaliśmy w ciszy nad mogiłami. Później poszedł ze mną na grób mojego taty. 
Serce mi się ścisnęło, gdy spojrzałam na mogiłę ojca. Wciąż nie mogę uwierzyć w jego śmierć. Był jeszcze młody, energiczny, czemu to on musiał mieć raka i umrzeć na niego? 
Lisa i Amelia siedziały na ławeczce stojącej naprzeciw mogiły, ja zapaliłam swój znicz i zostawiłam żółte chryzantemy. 
- Kochana, ja już muszę iść - powiedział Marco. - Zobaczymy się później, co? Na razie - powiedział i przytulił mnie na pożegnanie. 
- Cześć! Udanego treningu - powiedziałam.
Marco poszedł swoją drogą, ja, Lisa i Amelia niebawem również udałyśmy się do domu. W drodze powrotnej nikt nie odezwał się ani słowem... 

_____________________



Jest i 14 :) Musiałam trochę przyśpieszyć akcję. 
Mam nadzieję, że Wam się podoba. 

Ważna uwaga : proszę o szczere komentarze, kilka zdań na temat rozdziału, a nie tylko "Świetny rozdział, zapraszam do mnie" 
Do zostawiania adresów swoich blogów służy zakładka SPAM. Chciałabym też znać Waszą opinię na temat rozdziału, postaci, akcji, a komentarz typu "Świetny rozdział, czekam na kolejny" nic mi nie mówi. Taki komentarz można zostawić równie dobrze pod nieprzeczytanym rozdziałem. 
Sama również, komentując blogi które czytam, staram się zawsze napisać coś o rozdziale. 

Następny rozdział nie wiem kiedy, to zależy od weny, nastroju i czasu. Bywa, że mam więcej wolnego czasu, ale zmęczenie nie pozwala pisać. Myślę, że wiecie coś o tym. Okej, już nie zanudzam dalej. Do następnego! Buziaki :*** 



CZYTASZ=KOMENTUJESZ ;)