piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 11.

*oczami Marco*


niedziela, 21 lipca


Skończyło się na tym, że... nic z tą sprawą nie zrobiłem. Nie byłem w stanie iść do Charlie. Zamiast tego, spędziłem resztę tygodnia, spotykając się z kumplami bądź leniuchując w ogrodzie i wypoczywając przed nowym sezonem Bundesligi. 
Aż nastała niedziela, 21 lipca. Pogoda dopisywała, trzydziestostopniowy upał w cieniu. A ja wygrzewałem się jak kot na słońcu, chcąc się nieco opalić. 
- O cholera! Już dwunasta - pomyślałem, zerkając na zegarek w komórce. - Już półtorej godziny leżę!
Postanowiłem, iż zrobię sobie przerwę w opalaniu. Poszedłem do domu, wziąłem chłodny prysznic na ostudzenie, ubrałem się i wpadłem na pomysł spaceru. 
Forma musi być! Od początku sierpnia wracamy do treningów. A dziesiątego sierpnia czeka nas pierwszy ligowy mecz, z Augsburgiem. 
Nałożyłem klapki, zakluczyłem drzwi i wyszedłem. Snułem się bez celu po mieście, co jakiś czas dając autograf jakiemuś fanowi lub fance. Przyzwyczaiłem się do tego... 
- Hej! Patrz jak idziesz! - nagle z zamyślenia wyrwał mnie damski głos. 
- Przepraszam - wymamrotałem. - Angela?! - wybałuszyłem oczy. 
- We własnej osobie - uśmiechnęła się do mnie dziewczyna. 
Dziewczyna, z którą się niechcący zderzyła, to była moja dobra, a nawet bardzo dobra koleżanka ze szkolnych lat, Angela Wagner. W wieku siedmiu lat przeprowadziła się tutaj, do Dortmundu. Przyjechała ze stolicy Bawarii. 
- Dawno Cię nie widziałem - uśmiechnąłem się. - Co u Ciebie słychać? 
- W zasadzie to nic nowego, niedawno co wróciłam z Monachium - powiedziała Angela. - Od jutra będę szukała sobie nowej roboty, bo z ostatniej niedawno wyleciałam. W sumie to nie żałuję. Ta szefowa mnie tak denerwowała, że hej. 
- A gdzie pracowałaś? - zapytałem. 
- A w takim butiku z ubraniami, na Sunderweg - odparła moja rozmówczyni. - A jak tam u Ciebie? Kiedy wracasz do treningów? 
- W sierpniu - odparłem - ale pierwszy ligowy mecz dopiero mam dziesiątego sierpnia. 
- A to jeszcze masz trochę czasu na odpoczynek - odparła Angela. - A jak tam Mario? 
- Wczoraj razem z Ann polecieli do Monachium - odparłem. - U nich treningi zaczynają się nieco wcześniej. 
Wczoraj z emocjami żegnaliśmy się na lotnisku, życząc sobie rychłego spotkania. Ale póki co, pozostaje nam telefon i Internet. Ewentualnie tradycyjne listy. 
- Może porozmawiamy przy jakiejś kawie, co Ty na to? - zaproponowałem. 
- A chętnie - odparła Angela. 
- No to chodźmy - powiedziałem z uśmiechem. 
Ucieszyło mnie, że spotkałem Angelę. Zawsze była ładna, ale teraz to zrobiła się po prostu cudowna. Jej włosy są po prostu śliczne. Nie mówiąc już o uśmiechu... 







*** 




środa, 24 lipca


Mija czas, ja staram się zapomnieć, że w ogóle poznałam kogoś takiego jak Marco. Staram się zawsze czymś zajmować, dzięki czemu zapominam o wszystkim... 
A dzisiaj? Dziś Lisa dostała dzień urlopu, co postanowiła wykorzystać. Przy śniadaniu obwieściła nam, że zamierza dziś zrobić porządki w ogrodzie. 
- Dziś akurat jest trochę chłodniej, a taka pogoda jest idealna na porządki - powiedziała. - Najedzcie się dobrze, to pójdziemy i zrobimy, co trzeba. We cztery to szybko pójdzie. I bardzo proszę, bez zbędnych dyskusji - tu spojrzała znacząco na Amelię. 
- Na litość boską, mamo! - wybuchnęła Amelia - ja mam grzebać w ziemi?! Zniszczę sobie nowe tipsy - zaczęła jęczeć. 
- Wielkie rzeczy! - nie mogłam się powstrzymać. 
- Charlie, ty lepiej siedź cicho - powiedziała Vici - to że ty nie dbasz o siebie, nie znaczy, że inni też mają tak robić.
- Ja nie dbam o siebie!? Mam non stop męczyć paznokcie, żeby... 
- Spokój! - Lisa uderzyła dłonią w stół. - Amelia, najwyższy czas, abyś się do roboty wzięła. Victoria, ciebie też to się tyczy. 
Dziewczyny spojrzały się tylko spode łba. 
W końcu wszystkie wyszłyśmy do ogrodu, każda nałożyła ogrodowe rękawiczki, i Lisa zaczęła przydzielać zadania. 
- Okej, ja zajmę się przycinaniem drzew i krzewów - powiedziała Lisa. - Amelia i Charlie, wy wypielicie tę dużą rabatę. Victorio, Ty skosisz trawnik. Już nawet Charlie przyprowadziła kosiarkę - powiedziała Lisa. 
- Ja nie dam rady! - krzyknęła Vici - nie skoszę całego! 
- A któż Cię pogania? Jak skosisz pół, zrobisz sobie przerwę, i dasz radę - powiedziała Lisa. - Trawa nie jest aż tak wysoka, abyś nie dała rady skosić. 
- A jeżeli tu są kamienie? I któryś pryśnie mi w oko? - oponowała dalej Victoria. 
- Nie ma tu żadnych kamieni - powiedziałam - wielokrotnie tu kosiłam i na żaden się nie natknęłam. 
- Dokładnie - powiedziała moja macocha. - Zabierać się za robotę! 
Lisa chwyciła za sekator i zabrała się za przycinanie gałęzi. Victoria, wyraźnie okazując niechęć, odpaliła kosiarkę i żółwim krokiem ruszyła z nią przed siebie. Natomiast ja i Amelia podeszłyśmy do rabatki. 
- Ale tu zarosło - powiedziałam. 
- Straszne - prychnęła blondynka. 
- Owszem, bo te kwiaty nie mają jak rosnąć wśród tych chwastów - odparłam. - Okej, zabierajmy się za robotę. Szybciej zaczniemy, szybciej skończymy. 
- Nie dość, że Ciebie od urodzenia pogięło, to teraz jeszcze matka! - parsknęła Amelia. - Tu się żyć nie da! 
- To się wyprowadź - odparłam. - Co za problem? 
- Tak?! Może Ty się stąd wynieś - burknęła blondynka, wyrywając chwast. - Raczej z Victorią nie będziemy rozpaczać.
- Kochana, ja tu naprawdę wiele pomagam, zatem nie żyję "na sępa" - odparłam. - Co innego ty i twoja siostrunia. 
- Wal się... - syknęła Amelia. 
Co jakiś czas matka zerkała na Amelię, zatem ta coś tam powyrywała. Z ogromną niechęcią, ale pracowała. W końcu matka jakoś na nią wpłynęła. 
Lisa szybko się uwinęła ze swoją robotą, podeszła zatem do nas. Amelia jednak coraz wolniej wyrywała chwasty. 
- Amelia, co jest? Ruszaj się! - poganiała ją matka. - Nie będziemy tu tkwić do wieczora! Zobacz, ile Vici już skosiła! 
- Fascynujące - prychnęła Amelia. - Nienawidzę grzebać się w ziemi. 
- A ja nienawidzę, gdy Ty się tak zachowujesz, moja panno - powiedziała Lisa. - Patrz, jak Charlie pracuje. 
- Jeszcze niedawno jej tak nie uwielbiałaś - burknęła Amelia. - Piorun Cię walnął, czy jak? 
- Nie tym tonem! - odparła Lisa. - Zobacz, mam więcej lat od Ciebie, Ty powinnaś być o wiele szybsza i zwinniejsza ode mnie! Nie widzisz tego? 
- Nie! Nie interesuje mnie to - burknęła Amelia. 
Cóż... z Amelią nie da się dogadać. Jakakolwiek robota z nią to istna katorga. Jednak w końcu ogród został uporządkowany, Lisa patrzyła z zadowoleniem. 
- No, teraz to można kogoś zaprosić na grilla - powiedziała. 
- Ciekawe kogo! Wszyscy znajomi zostali w Stuttgarcie - powiedziała Victoria. - Tutaj nikogo z Amelią nie znamy! Nudzimy się tylko i marnujemy czas!
- Dałabyś nam pieniądze, i byśmy obie wyskoczyły chociaż na weekend do Stuttgartu - odparła Amelia. 
- Jak zmienicie swoje zachowanie, albo jak sobie same zapracujecie - odparła Lisa. - O, chyba Wam nie powiedziałam! Dziś wieczór przyjdzie do mnie kilku znajomych z nowej pracy. Rozpalimy sobie grilla w ogrodzie i spędzimy miło czas. 
- Weź sobie Charlie na te pogaduszki - burknęła Amelia - mnie jakoś to nie rajcuje. 
Spojrzała na mnie chłodnym, niemiłym wzrokiem, co nie uszło uwadze mojej macochy.
- Czy Wy nie możecie żyć ze sobą w zgodzie? Po tylu latach mogłybyście skończyć te jałowe spory i kłótnie - odparła. 
- Ale Lisa, to ich wina - odparłam - one non stop... 
- Tak, zwal wszystko na nas - odparła Vici - bo ty jesteś ideałem. 
- Vici, Ty... - Lisa nie dokończyła, bo zadzwonił jej telefon. Odeszła kilka kroków od nas i zaczęła z kimś rozmawiać. 
- Fuj, się spociłam - westchnęła Amelia - muszę wziąć prysznic. 
- Ja też - odparła Victoria. - Co za beznadziejna praca. 
Moje siostry wróciły sobie do domu, a ja podeszłam sobie do ogrodzenia otaczającego nasz ogród i zaczęłam patrzeć przed siebie. Z dala było widać stadion... 
Przysiadłam sobie na leżaku stojącego przy ogrodzeniu. Zamknęłam oczy i zaczęłam sobie marzyć, aż nie zauważyłam, jak zapadłam w sen... 


- Osz cholera, ale się zapuściłam - pomyślałam, przechodząc przez tory, leżące na obrzeżach Dortmundu. 
Szłam sobie bez celu, chcąc odetchnąć od moich zarozumiałych sióstr. Szłam sobie przyleśną ścieżką, gdy nagle usłyszałam krzyk. Krzyk, który wydał mi się znajomy. W pierwszej chwili miałam ochotę zawrócić, ale pojęłam wtedy, kto to krzyczy - to Marco! To on ma problem... tylko jaki?! Co mu się stało? Podbiegłam i zobaczyłam, jak dwóch nieznanych kolesi próbuje przywiązać go do drzewa... 
Byłam w bezpiecznej odległości, schowałam się za szerokim drzewem. Oni mnie nie zauważyli. 
- Puśćcie mnie! - krzyknął.
- Ani nam to w głowie - zaśmiał się łysy koleś. 
- Charlie, ratunku! 

Zerwałam się jak oparzona z leżaka. Już był wieczór, albo późne popołudnie. Ten sen... był aż za realny. 
"Charlie, ratunku" zaczęło coraz intensywniej dudnieć mi w uszach. Musiałam biec, pomóc Marco. 
Nie informując nikogo, pobiegłam ku furtce. Coś tajemniczego zaczęło mną kierować...
- Charlie, gdzie Ty pędzisz? - usłyszałam jeszcze za sobą Lisę. 
Sama nie wiedziałam, gdzie pędzę, więc nie udzieliłam jej odpowiedzi. Bez słowa wybiegłam... 


__________________________________ 



Napisałam. Tylko wątpię, że to się komuś spodoba... 
Czy w ogóle ktoś jeszcze jest zainteresowany tym blogiem? 
Teraz, gdy jest nieco więcej wolnego czasu, mogłam coś wymyślić... 


Jesteś tu już? Zostaw komentarz! Dla Ciebie to chwila, dla mnie ogromna motywacja :) 
Z góry dziękuję!

Buziaczki! :* 

sobota, 9 listopada 2013

Informacja.

Przepraszam Was bardzo, ale zawieszam bloga. Straciłam wenę na to opowiadanie. Poza tym, mało mam czasu na pisanie. Postaram się oczywiście kiedyś tu wrócić, ale nie jestem w stanie powiedzieć kiedy... 

Jeżeli kogoś zawiodłam, to jeszcze raz przepraszam. 

Buziaki! :* 

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 10.

Dojechałyśmy niebawem do domu, Lisa dalej była rozwścieczona. Victoria nie próbowała bronić siostry, Amelia siedziała obok mnie naburmuszona. 
Gdy dotarłyśmy do naszego miejsca zamieszkania, Amelia wzięła swój bagaż i od razu chciała iść do swojego pokoju, ale matka chwyciła ją za ramię.
- Ja jeszcze z Tobą nie skończyłam, moja droga - powiedziała - do salonu, w tej chwili! 
Nadęta Amelia usłuchała swojej rodzicielki. Wszystkie cztery usiadłyśmy w salonie. 
- A Ty tu czego? Zadowolona?! - prychnęła w moją stronę Amelia. 
- Amelia! Nie zmieniaj tematu - powiedziała Lisa. - Skoro jesteś już taka dorosła, to masz sobie poszukać pracy. Ja nie będę spełniała Twoich wszystkich zachcianek, jak to było do tej pory. Popełniłam ogromny błąd wychowawczy. Rozpieściłam Cię i teraz taki jest tego efekt. Koniec z tym! Victoria, najlepiej by było, jakbyś Ty też zaczęła szukać pracy! 
- Że co?! - wrzasnęła Vici. - Nie moja wina, że Amelii zachciało się tego wyjazdu! Ja mam ponosić karę, bo ona narozrabiała?! Po moim trupie! 
- Nie o to chodzi! Obie jesteście dorosłe i nie widzę powodu, czemu miałybyście cały czas żyć tylko i wyłącznie z moich pieniędzy - powiedziała Lisa. 
- Tak?! A Charlie?! Ona też... 
- Charlie jeszcze nie ukończyła osiemnastu lat - powiedziała Lisa. - Poza tym otrzymuje rentę. Zresztą, ona cały czas wykonywała i dalej wykonuje wszystkie domowe obowiązki! Żadna z Was nie może powiedzieć, że jest leniem! 
- Amelia, przyznaj się, że pokłóciłaś się z Marco - i aż mnie zmroziło. Ja tylko tak sobie pomyślałam, a nieświadomie to powiedziałam. Amelia spojrzała na mnie tak lodowato, że aż poczułam ciarki na plecach. 
- Zamknij się! - krzyknęła Amelia - szmato jedna! 
- Amelia! Wyrażaj się! - krzyknęła Lisa. - Jak się w ogóle zwracasz do siostry?! 
- Ona nie jest moją siostrą! Ona jest dla mnie obcą osobą, rozumiesz!? - krzyknęła Amelia. - Dobrze wiesz, że ja nigdy nie chciałam takiej rodziny! 
- Od jutra szukasz sobie pracy! - powiedziała Lisa - a jak nie, to wyciągnę odpowiednie konsekwencje! 
- Nigdzie nie będę pracować! - krzyknęła Amelia i wybiegła z salonu.
- Amelia! Wracaj! - krzyknęła Lisa, ale ta nie zareagowała i nie wróciła. Moja macocha ciężko westchnęła. 
- Mamo, bardzo Cię proszę, nie każ mi iść do roboty - powiedziała Victoria. 
- Pójdziesz razem ze swoją siostrą - powiedziała Lisa. - Solidarnie! Macie jakie takie wykształcenie, na pewno Was gdzieś wezmą. Zajmiecie się czymś, dobrze Wam to zrobi. Wszystkie kobiety w Waszym wieku pracują lub się uczą, a nie cały czas bimbają i latają po dyskotekach! 
- Jak dotąd, nie przeszkadzało Ci to - burknęła Vici. 
- Popełniłam ogromny błąd - powiedziała Lisa. - Już zresztą postanowione! Od jutra obie szukacie roboty. Poza tym, i tak nie będziecie do końca żyły na własny rachunek. Nie każę Wam przecież się wyprowadzać! 
- To jest też nasz dom, nie możesz nas wyrzucić - powiedziała Vici. - Ale Ty, Charlie, po osiemnastce od razu powinnaś się wynosić - syknęła w moją stronę. 
- To też jej dom. Ojciec wyraźnie powiedział, że... 
- No i co?! - przerwała matce Vici. - Teraz będziesz ją faworyzować, tak?! Jak dotąd, to ja i Amelia... 
- Jakbyś nie zauważyła, moja droga, jest to pracowita dziewczyna - powiedziała Lisa. - Czy Wy kiedykolwiek posprzątałyście w domu lub przyniosłyście zakupy?! Nie! 
- Jak dotąd, nie miałaś z tym problemu - powiedziała Victoria. - Stałaś po naszej stronie, a teraz... 
- Ja się od Was nie odwracam, tylko chciałabym, żebyście się wzięły do roboty! Zwłaszcza Amelia! Czy Ty nie wiesz, że z nudów głupoty przychodzą do głowy?! A co, jakby ten cały Marco czy jak mu tam, zrobił jej krzywdę i już byśmy nigdy jej nie zobaczyły?! Ludziom teraz nie wolno ufać - powiedziała Lisa. 
Akurat z tym się nie zgodziłam. Marco raczej nikogo by ot tak bez powodu nie skrzywdził. Chociaż Amelii należałoby się. 
Ale mnie nurtuje jedna sprawa. Czemu Amelia wróciła z tych wakacji taka wzburzona?! I czemu Marco jej nie odrzucił do domu?! Spodziewałam się, że wróci z uśmiechem, cała w skowronkach, a tu taka niespodzianka... 
- Idę do niej - powiedziała Vici, podrywając się z kanapy. 
Ja poszłam do kuchni napić się wody, po czym również powędrowałam na górę. Lisa siedziała dalej w salonie, ciężko wzdychając. 
Wreszcie przejrzała na oczy. Ale to dobrze. Ile można żyć w zakłamaniu?! Jednak ja jej nie pokocham od razu, nie wybaczę jej ot tak z marszu tych wszystkich lat. 
Usłyszałam podniesione głosy moich przyrodnich sióstr dochodzące zza drzwi do pokoju Amelii. Postanowiłam, że z chęcią posłucham tej rozmowy. Na pewno dowiem się czegoś ciekawego. 
- Amelia, czemu wróciłaś taka rozwścieczona!? - dopytywała się Victoria. - Powiedz! Wiesz, że ja zachowam to w tajemnicy. 
- Nic takiego - burknęła Amelia. 
- Widzę przecież, że coś Cię dręczy - powiedziała Vici. - Pokłóciłaś się z tym Reusem czy jak?! 
- Powiedzmy - powiedziała Amelia. 
A jednak! Coś się niedobrego wydarzyło między tą dwójką. Mogę się założyć, że to z winy Amelii. Przecież ta żmijka potrafi każdemu napsuć krwi, nawet najszczęśliwszej osobie. 
- A dokładniej? - dopytywała się Victoria. 
- Czy Ty musisz wszystko wiedzieć? - burknęła jej siostra. 
- Jestem Twoją siostrą, prawda? - odparła Vici. - Chcę Ci pomóc. 
No proszę. Jakże ta Victoria jest milutka i pomocna - ale tylko dla swojej zołzowatej siostry. Chociaż nie powiem, między nimi również bywały często zaciekłe, ostre kłótnie. Ale to zdarza się wszystkim. 
- Niech Ci będzie - odparła Amelia - ale morda w kubeł, jasne?! 
- Jasne - odparła Vici. 
- W przeddzień naszego wyjazdu chciałam sobie urobić przyjaciela Marco, tego Goetze, kojarzysz? - zapytała Amelia. 
- Kojarzę - powiedziała Vici. - Ale przecież on ma dziewczynę! Amelia, czemu Ty... 
- On jest słodki jak cukierek - powiedziała Amelia. - Chciałam się tylko zabawić, a tak się stało, że ta jego laska wparowała do pokoju i zrobiła mi awanturę. Marco też przyszedł, dowiedział się i chuj bombki strzelił. 
- Ale coś Ty konkretnie narobiła?! - nie ustępowała Vici - ty się z nim przespałaś, czy jak?!
- Nie! Głupia jesteś? Tylko zrobiłam mu masaż torsu - zaśmiała się Amelia, a w jej śmiechu wyczułam czystą złośliwość. - Chociaż nie miałabym nic przeciwko, jakby się tak stało. Masz pojęcie, jakie on ma boskie ciało?! 
- To samo mówiłaś o ciele Marco - powiedziała Vici. 
- To prawda - powiedziała Amelia. 
- Z dwoma facetami na raz, ostro - stwierdziła Victoria. 
Brak słów. Amelia to po prostu szmata. Żeby jeszcze urabiać zajętego faceta, to po prostu jest nie do opisania. Czyżby taka spragniona wrażeń?! 
Przez jej kretyńskie zachowanie Mario mógł stracić dziewczynę, a i jego relacje z Marco też mogłyby się pogorszyć. 
Zapewne i w tym wypadku Amelia próbowała się jakoś usprawiedliwić. Ale że nikt jej nie uwierzył?! To nowość. Zazwyczaj zawsze wszyscy dawali się nabrać na jej piękne oczka i słodziutki, niewinny uśmieszek. 
Po prostu szok. Dobrze, że zdecydowałam się podsłuchać. Przynajmniej dowiedziałam się prawdy. Amelia czy Vici nigdy, przenigdy nie powiedziałyby mi tego same. Zapewne Lisa również nie dowie się prawdy. 
Gdy tak się zamyśliłam przykucnięta obok drzwi, one... nagle się otworzyły, z pokoju wyszła Amelia. Gdy mnie zobaczyła, od razu się wściekła.
- Co Ty tu robisz?! Podsłuchiwałaś?! - wrzasnęła na mnie.
- Nie drzyj się na mnie! Wcale nie...
- Szmato głupia! Ty suko! Cieszysz się, co?! - ryknęła Amelia  i zaczęłyśmy się szarpać. To znaczy, ona się na mnie rzuciła. 
- Marco i tak nigdy nie będzie twój - wysyczała i nagle poczułam... jak spadam ze schodów. Tak, bo ta mini-bójka miała swoje miejsce obok schodów... 
I nagle wylądowałam w czyichś ramionach. W ramionach Lisy, jak się okazało. 
- Amelia, czyś Ty oszalała?! - krzyknęła Lisa - jak mogłaś ją zepchnąć?! 
- Ona się sama poślizgnęła - odparła Amelia.
- Widziałam! Szarpałaś ją - powiedziała Lisa - w ogóle, co miały znaczyć te krzyki i wyzwiska?! Jakoś nie słyszałam krzyków Charlie, tylko i wyłącznie Twoje. Czy Ty zdajesz sobie sprawę, że jakby Charlie zleciała z tych schodów, mogłaby nawet umrzeć, jakby uderzyła się mocno w głowę?! Dorosła osoba z Ciebie, a nieodpowiedzialna jak dziecko! Jak Ci nie wstyd, dziewczyno?! 
- Przestań się drzeć na mnie! - krzyknęła Amelia - a ta suczka i tak jeszcze pożałuje! 
Lisa weszła bez słowa do pokoju Amelii, ja i Amelia podążyłyśmy za nią. Moja macocha szybkim ruchem wyciągnęła z torby Amelii kartę płatniczą. 
- Oddaj mi tę kartę! Nie możesz mi jej zabrać! - krzyknęła Amelia. 
- Właśnie że mogę, bo to ja daję na tę kartę pieniądze, tak? - odparła Lisa. - Musisz zmienić swoje postępowanie, bo inaczej nie będzie wesoło. 
Victoria siedziała cichutko. wyraźnie zszokowana całą sytuacją. Taką kłótnię między Amelią a Lisa zaobserwowałam chyba pierwszy raz. 
Podczas gdy Amelia próbowała jeszcze dyskutować, ja skierowałam swoje kroki do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, chcąc nacieszyć się ciszą i samotnością. 
Ciekawe, co teraz czuje Marco. Jak się czuje po tym, jak Amelia próbowała uwieść jego najlepszego przyjaciela, chociaż to dla Marco miała towarzyszyć podczas tych wakacji? Poza tym, Mario jest z Ann. 
Poza tym... teraz, gdy się przekonał, iż Amelia jest taka fałszywa, czy dałby się przekonać, że to nie ja wysyłałam do niego te SMSy? Czy uwierzyłby, że ja nie jestem taka?! Zwłaszcza, że wcześniej wyśmienicie się dogadywaliśmy. 
Ciężka sprawa. Z Amelią nie da się żyć. Ona każdemu potrafi zepsuć krew. 







*** 


*oczami Marco* 




Mario i Ann pojechali do siebie, natomiast ja do swojego mieszkania. Jestem po prostu przybity. Wakacje tak wspaniale zlatywały, a Amelia okazała się fałszywą zołzą. A ja myślałem, że dobrzy z nas kumple, a może potem nasza relacja przerodziłaby się w coś poważniejszego... 
Jak dobrze, że Ann przyłapała Amelię na gorącym uczynku. I że między nią a Mario się nic nie zepsuło. Gdyby Mario stracił Ann, załamałby się. Jest w niej zakochany do szaleństwa, a ona w nim też. Tylko pozazdrościć. 
Jednak ja nie pałam zazdrością, tylko chciałbym odnaleźć swoją drugą połówkę. Gdzieś w głębi serca liczyłem, że Amelia się nią okaże. A okazała się taką niegodziwą istotą. 
Muszę z kimś pogadać. Wybrałem numer Kevina. Na szczęście szybko odebrał. 
- Halo? Marco? - usłyszałem w słuchawce.
- Cześć, Kevin - odparłem. - Masz chwilę czasu? Możemy pogadać? 
- No jasne - powiedział wesoło mój przyjaciel - ale nie lepiej by było się spotkać i pogadać w cztery oczy? 
- Czemu nie - odparłem. 
- Wpadnij do mnie, akurat mam świeże piwko - zaśmiał się Kevin. 
- Jak tak bardzo nalegasz - powiedziałem. - Niebawem będę. Do zobaczenia! 
- Na razie - odparł Kevin i się rozłączył. 
Kevin mieszka niedaleko mnie. Założyłem zatem buty i udałem się w stronę domu mojego przyjaciela. 
Otworzył mi uśmiechnięty, powitał mnie braterskim uściskiem. Usiedliśmy sobie w ogrodowej altance, zaczęliśmy sobie popijać chłodne piwo. 
- Coś taki markotny? O ile pamiętam, to dziś miałeś z Malediwów wrócić - powiedział Kevin. - Prawda - potwierdziłem. 
Opowiedziałem mu z żalem to, co się stało. Kevin słuchał mnie cały zdumiony. Tak jak ja, był przekonany, że Amelia jest w porządku osobą. 
- Nie do wiary - powiedział, gdy skończyłem opowieść. - A była taka sympatyczna i dowcipna, a tu... 
- Sam nie wierzę - powiedziałem. - I teraz się zastanawiam, czy to nie faktycznie jej sprawka, te SMS-y, które rzekomo wysłała mi Charlie... 
Tak, teraz tak sobie dochodzę do wniosku, że to Amelia mogła się podszyć pod Charlie. Przecież z nią bardzo dobrze się dogadywałem, teraz naszło mnie pytanie - czy ona mogłaby mnie tak zwyzywać i tak potraktować?! 
A Amelia, jak się okazało, jest zdolna do wielu rzeczy, nie, co ja mówię do wielu rzeczy - do wszystkiego! 
- Może powinieneś odezwać się do Charlie i porozmawiać z nią o tym - powiedział Kevin.
- Teraz nie dam rady spojrzeć jej w oczy. Na pewno już nie chce mieć ze mną kontaktu - powiedziałem smutno. 
Coraz bardziej do mnie dochodzi, że Charlie jest na pewno niewinna. Ale wątpię, bym po tym, jak ją olałem i nie dałem jej wtedy nawet dojść do słowa, miał odwagę iść do niej i z nią pogadać o tym. 

________________________________ 


Rozdział nie powala, no ale jest. :) 
Na tamten blog nie mam pojęcia kiedy coś dodam, ale mam nadzieję, że są tacy, którzy poczekają i nie uciekną ode mnie. 

Pogrom nauki, po prostu zero czasu na życie osobiste. A zmęczenie nie ma kiedy odpuścić. Weekend to stanowczo za mało. -.- 

To co? Do następnego! :*** 

Buziaki! Sylwia :*** 

piątek, 20 września 2013

Rozdział 9.

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ 



Nastała środa, siedemnasty lipca. Jutro Mario, Marco, Ann i Amelia mają powrócić do Dortmundu. 
Wszystko, jak dotąd, układało się znakomicie. Marco wspaniale bawił się z Amelią, podobnie jak Mario i Ann. Tyle, że ich relacje były różne. Mario i Ann są w związku, natomiast Amelia jest po prostu kumpelą Marco. 
Co do nieszczęsnej Charlie - ostatni tydzień był dla niej naprawdę niewesoły. Jedynie mogła liczyć na Sabinę i Isabel, które wspierały ją przez telefon albo Skype. Niestety, nie miały możliwości przyjazdu do Dortmundu i odwiedzin swojej smutnej i przygnębionej przyjaciółki. 
Całe dnie spędzała w domu, nawet nie miała chęci wyjść na spacer. Dwa razy wyszła jednak - żaliła się także swojemu zmarłemu ojcu, siedząc w kucki przy jego mogile. Charlotte wierzy, że on ją słyszy i widzi, że czuwa nad nią. Ona tak bardzo za nim tęskni. 
Wróćmy jednak do czwórki spędzającej wakacje na egzotycznych Malediwach. Zazwyczaj spędzali czas, wylegując się na plaży, kąpiąc się w ciepłym oceanie, chłopaki chętnie też złapali nieco adrenaliny, jeżdżąc wodnymi skuterami. Oni jednak przede wszystkim chcieli podładować baterie, odpocząć, przygotować się i zregenerować przed następnym sezonem Bundesligi. Nie przyjechali tu, aby ostro imprezować. Jednakże nie obyło się bez dwóch wyjść do dyskoteki - oczywiście stało się to za namową Amelii. 
Amelia wprawdzie to kumpela Marco. Co nie znaczy, że do niczego między nimi nie doszło... 


Była druga nad ranem, noc z poniedziałku na wtorek. Marco i Amelia wracali z dyskoteki. Tym razem Mario i Ann wyszli wcześniej, gdyż Ann zaczęła źle się czuć. 
Była pogodna, księżycowa noc. Marco i Amelia szli sobie wydmami, gdy nagle Amelia usiadła na ziemię. 
- Ale mnie nogi bolą - westchnęła.
- Tańczyłaś jak najęta - powiedział Marco.
Oboje byli nieco podpici, jednak jeszcze mieli oboje nad sobą kontrolę. Nikt ich nie okradł ani nie zrobił żadnej krzywdy. 
- Usiądź obok mnie - powiedziała Amelia. 
Marco usiadł, Amelia zaczęła się do niego przytulać.
- Ależ Ty bosko pachniesz - wyszeptała mu do ucha. - Jesteś piękny!
- Daruj sobie, bo się zaczerwienię - uśmiechnął się Marco.
- Oj tam - mruknęła Amelia i przysunęła swoją twarz do twarzy Marco. 
Patrzyli sobie w oczy, aż w końcu... zaczęli się całować. Atmosfera, w jakiej się oboje znajdowali, z pewnością miała swój udział w całym wydarzeniu. 
Amelia położyła się na Marco, ten nie protestował. W końcu, korzystając z tego, że nikt ich nie widzi na tych wydmach, zaczęli się rozbierać. 
- Marco, wyglądasz jak młody bóg - powiedziała Amelia. 
I stało się... Po wszystkim upojeni wrócili do hotelu. Szczególnie zadowolona i niesamowicie szczęśliwa była Amelia. 


Marco poniosła wtedy chwila. Oczywiście o niczym nie powiedział Mario czy Ann, Amelia również się tym nie przechwalała. 
Marco i Amelia nie rozmawiali ze sobą o tym zdarzeniu następnego dnia. Nie wiadomo, czemu... Nie powtórzyło się to więcej. 
Tak czy siak, Amelia uznała, że może zaliczyć ten tydzień do wyjątkowo udanych. 
Jednak niespecjalnie zakolegowała się z Ann. Amelia uznała ją za nudną osobę i niezbyt fascynującą. Ann też nie obdarzyła jej sympatią.
Jednak Amelia idealnie potrafiła zachować pozory, była miła i sympatyczna dla otoczenia. 
A dzisiaj środa. Ostatni dzień na wspaniałych tropikalnych wyspach Malediwach... 
Godzina dziewiąta rano. Amelia wylegiwała się na swoim łóżku. Marco poszedł sobie coś przekąsić do baru. Nudziło się dziewczynie, zatem postanowiła pójść do pokoju Mario i Ann. Weszła sobie do ich pokoju bez pukania. Był tylko Mario. 
- Dlaczego nie pukasz?! - oburzył się.
- Oj, przepraszam - Amelia udała niewiniątko. - Mam taką kiepską pamięć.
- Ale takie rzeczy powinno się pamiętać, moja droga - powiedział Mario. 
- Dobrze, dobrze - mruknęła Amelia. - Ależ masz wspaniały tors - powiedziała, spoglądając na kaloryfer piłkarza. 
- Do czego zmierzasz? - odparł podejrzliwie Mario. 
- Ano do tego - Amelia przysunęła się do Mario, ten natomiast się odsunął. 
- Co Ty, dziewczyno wyrabiasz?! Wyjdź stąd! - odparł. - Pogięło Cię? 
- Nie - powiedziała Amelia. Podeszła do stojącego przy oknie Mario i zaczęła głaskać go po torsie. - Schrupałabym Cię, kotku - spojrzała na niego uwodząco i cmoknęła go w policzek. 
- Zostaw mnie! - Mario odepchnął od siebie Amelię.
- Ty szmato! - nagle do pokoju wparowała Ann. - Wszystko słyszałam! - krzyknęła i rzuciła się na Amelię.
- O co Ci chodzi, blondyneczko? - prychnęła Amelia. 
- Od początku wiedziałam, że fałszywa z Ciebie żmijka - syknęła Ann - nie pozwolę Ci odbić mojego chłopaka, idiotko! Trzymaj swoje łapy z dala od niego! 
- Ann, to ona zaczęła się do mnie dobierać. To ona tu przyszła - powiedział Mario. - Uwierz mi! 
- Słyszałam wszystko, podsłuchałam - powiedziała wzburzona Ann - wypad stąd, słyszysz?! Marco powinien Cię wywalić na zbity pysk! 
- Dokładnie - powiedział Mario. - Obserwowałem Cię przez parę dni i czuję, że wcale nie jesteś taka super! 
- Twoja ukochana Ann już Cię nakręciła, co? - prychnęła Amelia. 
- Co tu się dzieje?! - do pokoju wparował Marco.
- Amelia zaczęła się do mnie dobierać, ot co - powiedział Mario. - Zobacz, to jej błyszczyk mam na policzku.
Marco spojrzał na policzek przyjaciela, potem na Amelię.
- To prawda! - powiedziała Ann - wszystko słyszałam! Marco, uwierz nam! Ona jest fałszywa jak mało kto! 
- Nieprawda - Amelia zrobiła maślane oczka. - Marco, ja...
- Nie kłam! - krzyknął Marco. - Wierzę im. Ten sam błyszczyk, jaki zostawiłaś Mario na policzku, masz na ustach. Poza tym, Mario nigdy, przenigdy by mnie nie okłamał. 
- A wiecie co? Myślcie, co zechcecie, sztywniaki - powiedziała Amelia. - Ann, Ty mnie denerwujesz od samego początku! 
No tak. Marco przestał wierzyć Amelii, w jej aktorstwo, więc teraz sobie pozwoliła na bycie sobą, wiedząc, że i tak już nie uratuje swojej sytuacji. 
Wszystko sama sobie zepsuła - zaczęła przystawiać się do Mario, a przecież była towarzyszką Marco. Poza tym, jak mogła przystawiać się do zajętego faceta? Przecież Mario jest w szczęśliwej relacji z Ann. 
- Ciekawe, czym - powiedziała Ann. - Żałosna jesteś. Jak można podrywać zajętego faceta?! To było bezczelne jak mało co! Chciałaś go do łóżka zaciągnąć! 
- Amelia, przesadziłaś. Nie spodziewałbym się - powiedział Marco. 
- Nic takiego nie zrobiłam - powiedziała Amelia. - Ludzie, czego się tak spinacie? 
- My się spinamy? - odparła Ann - żałosna jesteś! - odparła i wyszła z pokoju wzburzona. Mario poszedł za nią. Marco zmierzył Amelię lodowatym wzrokiem. 
- Marco, słuchaj, ja... 
- Już pokazałaś, jaka naprawdę jesteś - powiedział zimno Marco. - Kto wie, do czego by doszło przez Twoje krętactwo? Widzisz, do czego doprowadziłaś, dziewczyno? Mojej przyjaźni z Mario nie uda Ci się nigdy zniszczyć, nawet nie próbuj. Myślałem, że jesteś inna. Mogę tylko przyznać, że niezła z Ciebie aktorka - i tu nastąpił przełom. Marco wreszcie zrozumiał prawdziwe intencje Amelii. 
- Nie przesadzasz? Marco, nic się takiego nie stało - powiedziała Amelia, jakby chciała wrócić do swojej udawanej sympatyczności, chciała objąć Marco, ale ten się odsunął. 
- Całe szczęście, że jutro wracamy. Jak wrócimy do Dortmundu, nie chcę z Tobą mieć więcej żadnego kontaktu. Kto wie, do czego Ty możesz być zdolna?! Krętaczkom mówię nie - powiedział Marco. 
I można się domyślić, jak przebiegł ostatni dzień na Malediwach. Wszyscy byli wkurzeni na Amelię. A Marco, Mario i Ann inaczej sobie wszystko wyobrażali. Zwłaszcza Marco... 
Ann od początku wyczuwała fałsz i złe intencje u Amelii, ale nikomu nic nie mówiła. Marco był zachwycony Amelią. 
Środa zleciała w napiętej atmosferze. Ann nie chciała mieć styczności z Amelią. Marco i Mario podobnie. Cała trójka chyba tylko już czekała na powrót do Niemiec...
Lot do Dortmundu z Malediwów o siódmej rano w czwartek. 






***





Dziś czwartek - dzień powrotu Amelii do Dortmundu.
To była moja pierwsza myśl, gdy otworzyłam oczy, wybudziłam się ze snu w czwartkowy poranek. 
Obudziłam się około dziewiątej rano. 
Niezbyt chętnie się zwlokłam z łóżka. Wyciągnęłam z szafy dżinsowe spodenki, oraz zwykły, czerwony top na ramiączkach, po czym poszłam do łazienki zrobić ze sobą porządek. 
Czesząc włosy przed lustrem w łazience, rozmyślałam, co zapewne nastąpi tego dnia. Amelia zapewne wróci szczęśliwa, rozanielona, cała w skowronkach. Marco na pewno wspaniale się z nią bawił. Ech... 
Lisa jest niesamowicie wściekła na nią. Ma zamiar powiedzieć jej kilka słów do słuchu. Jestem w szoku. Tyle lat na to czekałam. Lisa tyle lat pobłażała Amelii, na wszystko jej pozwalała i przymykała oko na złe zachowania. A teraz? Ma zamiar udzielić jej ostrej reprymendy?! Muszę to widzieć. 
Amelia z pewnością nie będzie zadowolona. Wróci radosna z wakacji, a tu naskoczy na nią wściekła matka. Jednak Lisa ma rację. Amelii należy się powiedzieć parę słów prawdy o jej zachowaniu i podejściu do życia, i innych ludzi. 
Zeszłam na dół, a tam, ku mojemu zdziwieniu, była Lisa, siedziała przy stole kuchennym. Miała być w pracy!
- Hej, a Ty nie w pracy? - zagadnęłam.
- Nie - powiedziała Lisa - czekam na Amelię. Wygarnę jej dzisiaj! Z tym wyjazdem przesadziła i to ostro! 
- Racja - powiedziałam. 
Później przyłączyła się Victoria, spędzałyśmy dzień, czekając na Amelię. Nie spodziewałyśmy się, że szybko przybędzie, ponieważ z lot Malediwów może nieco czasu zająć. 
Około godziny trzynastej odezwał się telefon Lisy. Jak się okazało, dzwoniła jej starsza córka. 
- Co?! Mam przyjechać po Ciebie? A ten Twój kochaś nie mógłby Cię odwieźć?! - zdziwiła mnie taka reakcja Lisy. 
- No dobrze, zaraz tam będę - powiedziała Lisa i się rozłączyła.
- O co chodzi, mamo? - zapytała Vici.
- Mamy pojechać po Amelię na lotnisko - powiedziała Lisa - z jakichś niewiadomych przyczyn została sama, a ten cały Marco jej nie ma zamiaru odwieźć. Nie opowiadała mi, o co chodzi. Trzeba jechać. Zbierać się! 
Postanowiłam pojechać razem z Lisą i Vici. 
Na lotnisku faktycznie czekała Amelia, razem z walizką. Jej mina mówiła wszystko. Była wyraźnie wściekła, niezadowolona i ponura. 
Gdy zobaczyła nasze auto, wrzuciła walizkę do bagażnika i usiadła na tylnym siedzeniu, obok mnie. Przywitała mnie chłodnym spojrzeniem. Lisa, prowadząc auto, zaczęła robić jej wyrzuty... 
- Ciekawe, co masz mi do powiedzenia - powiedziała Lisa. 
- Mamo, masz zamiar awanturę mi zrobić?! - odparła Amelia.
- Żebyś wiedziała! - krzyknęła Lisa - co to w ogóle miało być?! Poleciałaś na drugi koniec świata z facetem, którego niemalże nie znasz?! Czy Ty wiesz, jakie to niebezpieczne?! W ogóle, zniknęłaś bez słowa, nie raczyłaś nawet słówkiem wspomnieć, co masz zamiar robić i gdzie się wybierasz! 
- Mamo, ja jestem dorosła - powiedziała Amelia. 
- Ale jesteś pod moją opieką, tak?! Żyjesz pod moim dachem, za moje pieniądze - powiedziała Lisa. - Masz pojęcie, co ja przeżywałam?! Jeśli taka dorosła jesteś, to wyprowadź się, znajdź sobie pracę, a wtedy rób co chcesz - powiedziała Lisa dosadnie. 
Tak długo czekałam na takie słowa z jej ust. Wreszcie nagadała Amelii. W oczach siedzącej obok mnie przyrodniej siostry zauważyłam wyraźne bezbrzeżne zdumienie. Matka pierwszy raz w życiu udzieliła jej takiej reprymendy. 
- Amelia, dlaczego Cię Marco nie odwiózł do domu? - zapytała Vici.
- No właśnie? - dodała Lisa.
- Nieważne! - syknęła Amelia. - Nie wypytujcie mnie o to, bo i tak Wam nie powiem! 
Zaintrygowało mnie to. Czyżby Amelia i Marco pokłócili się? Jeżeli tak, to nie zdziwiłabym się... 
- W domu sobie jeszcze porozmawiamy - powiedziała Lisa. - Nie ujdzie Ci to na sucho. Wprowadzimy trochę zmian, co do Twojego życia! 
- Mamo! Nie przesadzaj! - powiedziała Amelia. - Nie denerwuj mnie. 
- Ja Cię denerwuję?! Już nie powiem, kto tu kogo zdenerwował! - krzyknęła Lisa. - Już nie próbuj się usprawiedliwiać, nie pogarszaj swojej sytuacji! 
Lisa naprawdę była rozwścieczona. Czułam, że to nie koniec tej poważnej rozmowy. Czekałam z niecierpliwością, aż wrócimy do domu. A Amelia na pewno opowie Vici całą prawdę o tym, co zdarzyło się między nią a Marco. Na pewno uda mi się podsłuchać. 

__________________________ 



Wybaczcie, że taki krótki, ale jestem zmęczona po tym całym tygodniu i dziś już nie mam siły więcej pisać. Ale mam nadzieję że ciekawy rozdział, gdyż nastąpił przełom. :) 

Na mój drugi blog "Life..." postaram się coś dodać w ten weekend. 

Kto przeczytał, niech zostawi po sobie pamiątkę, bardzo o to proszę. Mam nadzieję że nie zapomnieliście o tym blogu. 

Buziaki! :*** 


+ polecam fantastycznego bloga http://kovma.blogspot.com/ 


niedziela, 8 września 2013

Rozdział 8.

Moje oczy zrobiły się jak spodki. Co ta Victoria wygaduje?! 
- Jak to, zaginęła?! - krzyknęła Lisa - co Ty opowiadasz, Vici? 
- Nigdzie jej nie ma - powiedziała Vici. - I, co najdziwniejsze, nie ma także jej niektórych rzeczy, na przykład zniknęło sporo jej ciuchów i kosmetyki. 
- Dziecko, co Ty opowiadasz?! - krzyknęła Lisa i poderwała się z krzesła. Obie pobiegły na górę, ja poszłam za nimi. 
W pokoju Amelii panował okropny rozgardiasz. Wszystko w nim wyglądało tak, jakby Amelia na szybkiego gdzieś się pakowała. 
Vici zajrzała pod łóżko Amelii.
- Hej, nie ma walizki - powiedziała. - A Amelia właśnie tam ją schowała, kiedy przyjechaliśmy ze Stuttgartu! 
- Ja już nic nie rozumiem - powiedziała Lisa. - Może jednak gdzieś indziej ją przeniosła? Może po prostu wyszła do sklepu, albo pobiegać? 
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Amelia nigdy, przenigdy nie wstałaby wczesnym rankiem, żeby pójść pobiegać. Mało prawdopodobne jest również to, iż wyszła po prostu do sklepu. Niby po co? 
I zastanawiający jest brak jej osobistych rzeczy... 
- Z czego się śmiejesz, Charlie?! - krzyknęła Victoria - to w ogóle nie jest śmieszne!
- Nie krzycz, Vici - powiedziała Lisa. - A co, jeżeli Amelia uciekła z domu? 
- Nie wierzę - powiedziała Victoria. - Niby czemu miałaby to robić?! 
- Może poświęcałam jej za mało czasu?! - Lisa schowała twarz w dłoniach. 
- Ona przecież doskonale rozumie, że masz robotę - powiedziała Victoria. - Na litość boską, zaraz do niej zadzwonię!
Victoria przyłożyła komórkę do ucha, jednak po chwili z wściekłością rzuciła ją na łóżko Amelii.
- Nie odbiera - powiedziała wkurzona.
- Co teraz? - jęknęła Lisa.
- Poczekajmy, może coś się wyjaśni - powiedziała Victoria. 
Przewróciłam oczami i poszłam do swojego pokoju. 
- Jakoś niespecjalnie mnie to rusza - pomyślałam. - Dla mnie może nawet nie wracać. 
A niechby ktoś tak porwał tę Amelię i nauczył jej respektu. 
Jednak Victoria i Lisa się przestraszyły. Uważam, iż niepotrzebnie. Amelia na pewno i tak się odnajdzie. Jestem tego bardziej niż pewna. 








*** 






Mijał czas, dalej nic nie było wiadomo. Lisa czuła się coraz gorzej. Zaczęła się obwiniać o zaistniałą sytuację.
- Poświęcałam jej za mało czasu. Niby jest dorosła, ale ona widocznie potrzebuje... 
- Mamo, przestań - powiedziała Vici - na pewno się niebawem odezwie. 
Nie tęskniłam ani trochę za Amelią. Ale jednak mnie ciekawiło, gdzie mogła pójść. 
Siedziałyśmy w salonie. Ja oglądałam serial, natomiast Lisa i Victoria popijały herbatę i rozmawiały. 
Lisa zajrzała do swojej paczki papierosów, jednak nie było już tam ani jednej sztuki.
- Cholera! Skończyły się - westchnęła. - Muszę iść do sklepu. Wrócę niebawem.
- Spoko, idź, idź - powiedziała Victoria. 
Lisa wyszła, ja zostałam sama z Victorią. Nie odzywałam się do niej, ona też nie była skora do rozmowy. 
Nagle jej komórka zadzwoniła. Vici, gdy spojrzała na wyświetlacz, zrobiła ogromne oczy, po czym odebrała i prawie że krzyczała do słuchawki... 
- Amelia! Kobieto, gdzie Ty się podziewasz?! 
Vici siedziała przez moment, z zapartym tchem słuchając swojej siostry, która coś jej mówiła przez telefon. Wreszcie się okaże, co z moją przyrodnią siostrą... 
Victoria w końcu skończyła konwersację, ze złością rzuciła telefon na kanapę.
- I co z nią? - zapytałam. 
- Zaraz się dowiem - powiedziała Vici - Amelia sobie zażyczyła, żebym weszła na Skype. 
W głosie Victorii dało się słyszeć wyraźną złość. Ewidentnie była zła na swoją siostrę. Victoria nawet dziś nie była złośliwa wobec mnie. 
Victoria pobiegła do swojego pokoju, włączyła swój laptop i Skype. Ja również miałam zamiar się dowiedzieć, gdzie przebywa Amelia... 
Vici nie zamknęła drzwi od swojego pokoju. Stanęłam w progu, Victoria siedziała na łóżku i wpatrywała się w ekran laptopa. 
- Szybciej, kurwa... - mruczała sama do siebie. 
W końcu Amelia weszła na Skype, bo usłyszałam jej głos. I to jaki radosny głos! 
- No hej, Victoria - powiedziała.
- Kobieto, czy Ty mi powiesz, co z Tobą?! My tu się od rana martwimy - powiedziała Victoria. 
- Nie martw się o mnie, kochana. Wszystko jest w należytym porządku - powiedziała Amelia. 
- Gdzie jesteś, do kurwy nędzy?! - piekliła się Victoria.
- Na Malediwach - gdy to usłyszałam, pomyślałam, że zaraz padnę trupem. Amelia na Malediwach?! Jakim cudem?! 
I po chwili mi się przypomniało, że przecież Marco miał wybrać się na Malediwy razem z Mario i jego dziewczyną Ann. Czy to możliwe... żeby... 
- Co Ty gadasz, dziewczyno?! Na Malediwach?! - krzyknęła Vici. 
- Spokojnie, żabko, zaraz Ci wszystko wyjaśnię - powiedziała Amelia. - Jak wiesz, doskonale się dogadywałam z Marco, i on mnie zaprosił. Po prostu nie miał nikogo do towarzystwa. Jego kumpel Mario ma dziewczynę, Ann. 
- Co Ci do głowy przyszło? Ty go parę dni znasz, a już z nim poleciałaś na drugi koniec świata? Nawet słowa nie raczyłaś powiedzieć o swoich zamiarach! - wściekła się Victoria. - Powiesz mi jeszcze, że zostałaś jego dziewczyną? 
- Nie, ale wiele wskazuje na to, że kiedyś nią będę - powiedziała Amelia. - Żebyś Ty widziała, jak Marco na mnie patrzy. I właśnie mnie poprosił, abym z nim poleciała! Po prostu chciał mieć kumpelę, z którą mógłby spędzać czas, gdy jego kumpel będzie się migdalił ze swoją dziewczyną - roześmiała się.
- Tak, tak, zakochał się w Tobie i na pewno Ci się tam oświadczy - powiedziała ironicznie Victoria. - Za słabo go znasz, aby lecieć z nim na drugi koniec świata! Poleciałaś tam, żeby być jego prywatną dziwką?! 
- Uważaj na słowa - powiedziała Amelia. - Wcale nie. Źle coś zrozumiałaś, kobieto. 
- A może Ty chcesz złapać go na dziecko, co? - zapytała Victoria. 
- Pogięło Cię?! Nie mam zamiaru być mamuśką - powiedziała Amelia. - Teraz chcę się wybawić, a nie zmieniać pieluchy.
- Co w ogóle reszta robi? - zapytała Victoria.
- Ja teraz siedzę w pokoju hotelowym, Mario i Marco poszli do hotelowego baru, a Ann to nie wiem - powiedziała Amelia. 
- Ile czasu tam będziecie? - zapytała Victoria. 
- Tydzień - odparła Amelia. 
- Oj, jak się matka dowie... Nie chciałabym być w Twojej skórze - powiedziała Victoria. 
- Wiesz, że mama nam pobłaża - powiedziała rozkosznie Amelia. 
- Owszem - odparła Victoria - ale dziś wyglądała na naprawdę zdenerwowaną i złą. 
- Przejdzie jej - odparła Amelia.
Dziś jedenasty lipca. Czyli cała czwórka wróci dopiero osiemnastego lipca. 
- Nie masz pojęcia, jak się jaram tym wyjazdem - powiedziała Amelia. - Malediwy są boskie! 
- W to nie wątpię - powiedziała Victoria - jednak wolałabym, żebyś wróciła cała i zdrowa.
- Spokojna Twoja rozczochrana - powiedziała Amelia. - I nie złość się na mnie, na litość boską! Przynajmniej utarłam nosa Charlie... - roześmiała się. 
Szybko schowałam się za progiem. Czułam, że teraz będą o mnie rozmawiać. Wiedziałam, że Vici mogłaby mnie przepędzić, więc póki co, schowałam się, aby dalej słuchać. 
- No, przynajmniej - powiedziała Victoria. - Chociaż taki pożytek. Szkoda tylko, że narażasz swoje bezpieczeństwo. 
- Tak zauroczę Marco, że już nie będzie chciał tamtej szkarady na oczy widzieć. O moje bezpieczeństwo się nie lękaj - powiedziała Amelia.
- Wróciłam! - usłyszałam nagle Lisę. 
Victoria zapewne też usłyszała matkę, gdyż zaczęła się żegnać z siostrą.
- Matka wróciła - powiedziała - teraz muszę jej powiedzieć.
- Śmiało - powiedziała Amelia - pozdrów ją ode mnie. 
- Na razie - powiedziała Victoria. Za moment wyszła z pokoju, ja już byłam w drodze na dół. 
Lisa wyszła do ogrodu zapalić papierosa. Poszłam do niej, za chwilę przyszła też Victoria. Byłam ogromnie ciekawa reakcji Lisy. 
- No co tam? Amelia się odezwała? - zapytała Lisa.
- Tak - powiedziała Victoria. - Oj, mamo, ja nie wiem, jak Ci to powiedzieć...
- Coś jej się stało? - Lisa zbladła. 
- Nie - odparła Victoria - ona... jest na Malediwach. 
- Że co?! - krzyknęła Lisa. - Co Ty, dziecko, opowiadasz?! 
- To prawda - powiedziała Victoria. - Ten cały Marco Reus, mówiłyśmy Ci o nim... to on ją zaprosił, jako towarzyszkę. 
- Nie wierzę! To nie może być prawda! Wyjechałaby z facetem, którego ledwo zna? Niesłychane! Muszę do niej zadzwonić - powiedziała Lisa. Dokończyła swojego papierosa, poszła do domu, chwyciła za telefon i zaczęła dzwonić do Amelii. 
Zdaje się, że się do niej dodzwoniła. Poszła z telefonem do swojego pokoju. Po paru minutach wróciła, niesamowicie wściekła, rzuciła telefon na stół kuchenny. 
- Nie do pomyślenia - powiedziała - czy ja tak ją wychowałam?! Pozwalałam wprawdzie na wiele, chciałam, żeby się wybawiła, ale to?! To gruba przesada! Przecież ona prawie nie zna tego człowieka! Kto wie, jaki on jest?! 
- Chyba jej nie zabije ani nie zgwałci - powiedziała Victoria, zapewne chciała obronić siostrę, ale Lisa tylko spojrzała lodowatym wzrokiem na swoją młodszą córkę. 
- Nie broń jej, Vici, ja jestem naprawdę wściekła na nią - powiedziała Lisa.
- Jest dorosła. Może robić, co chce - kontynuowała Victoria.
- Ale jest pod moją opieką! Żyje za moje pieniądze, dalej razem mieszkamy - powiedziała Lisa. - Nawet nie raczyła słowa powiedzieć. Uciekła, ot tak się wymknęła z domu. Mimo, że jest dorosła, dalej się o nią troszczę - powiedziała i zaczęła palić kolejnego papierosa. 
Lisa przysiadła na ogrodowej ławce. Ja wyciągnęłam oranżadę z lodówki i nalałam jej sobie do szklanki. Napiłam się, po czym poszłam do swojego pokoju. 
Jestem w przeogromnym szoku. Amelia poleciała sobie na wakacje z Marco, który miał być MOIM dobrym kumplem. Tak dobrze się dogadywaliśmy, a ta żmija wszystko zepsuła. Teraz on ją zaprosił na Malediwy... kto wie, czy on się w niej nie zakocha? 
Nie, ja nie jestem zakochana w Marco. Ja po prostu potrzebuję przyjaźni, Marco świetnie mnie rozumiał. Potrafił wysłuchać i coś mądrego doradzić. Amelia nie pasuje nawet do niego jako zwykła znajoma. 
Teraz żałuję, że nie ma przy mnie Isabel czy Sabiny. 








*** 







Tymczasem na Malediwach cała czwórka upajała się wspaniałym, słonecznym i gorącym dniem. Jak to w egzotycznych krajach, był niesamowity upał. 
Marco i Mario siedzieli przy barze, popijając już drugie piwo. 
- Co robimy wieczorem? - zapytał Mario. 
- Ciekawe, co dziewczyny będą chciały - odparł Marco. - Może pójdziemy na plażę? 
- Dla mnie pasuje - powiedział Mario. - Ale i tak nie będę mógł się kąpać. 
- Dlaczego? - zapytał Marco.
- Bo po alkoholu nie wchodzi się do wody, cioto - powiedział Mario i się roześmiał. 
- O nie, tylko bez obelg - powiedział Marco. - Ha, widzisz? Ja bym wszedł do wody i... 
- Chyba nie myślisz, że bym Cię puścił? - odparł Mario. 
- Jak ja wytrzymam bez Ciebie? - jęknął Marco. - Czy Ty musisz iść do Bayernu?! 
- Pół roku wytrzymasz, a w zimę kolejne wakacje - powiedział Mario. 
- Pół roku?! Ja pół tygodnia nie wytrzymam - odparł Marco. 
- Masz Amelię - powiedział Mario. - Więc będzie dobrze.
- To póki co koleżanka - powiedział Marco. - Zaprosiłem ją, chciałem mieć kogoś do pary. Co nie znaczy, że zerwę z nią kontakt po powrocie do Niemiec. Bardzo ją polubiłem i dobrze się dogadujemy. 
- Ho, ho, chyba wpadła Ci w oko... - Mario uśmiechnął się szelmowsko.
- Oj tam, od razu... - Marco nagle przerwał swoją wypowiedź, gdyż do chłopaków podeszły Ann i Amelia.
- Hej, chodźcie na plażę - powiedziała Ann. 
- Teraz? Nie możemy pod wieczór? - jęknął Mario.
- Oj tam, już siedemnasta - powiedziała Amelia. - A nie moglibyśmy kiedy pójść do jakiegoś klubu potańczyć? 
- Nie umiem tańczyć, od razu Ci to mówię - powiedział Marco.
- Oj tam, to nic trudnego - powiedziała Amelia.
- Ja też nie lubię dyskotek - skrzywił się Mario. - Możemy pograć w siatkówkę plażową, taki mój pomysł! 
- No pewnie! - powiedziała Ann z uśmiechem - siatkówka jest świetna! 
- Mój Boże, co za ludzie - pomyślała Amelia. W ogóle nie pochwalała pomysłu reszty, chociaż nie przyznawała się do tego. 
Marco i Mario dopili swoje piwa, i cała czwórka udała się na plażę. 
- Ej, nie mamy żadnych ręczników, ani... - zaczęła Amelia, ale Mario jej przerwał.
- Pójdźmy na zwykły spacer - powiedział Mario. 
- Super - powiedziała Ann i chwyciła czule za rękę swojego ukochanego. - Spacer brzegiem morza! 
Mario i Ann poszli pierwsi, Marco i Amelia za nimi. Marco spojrzał na swoją towarzyszkę.
- I jak się kochana czujesz? - zapytał - podoba Ci się? 
- No pewnie - powiedziała Amelia - i to jak. Tylko wiesz, ja nie jestem zbyt wprawiona w długie marsze...
- Rozumiem - powiedział Marco - i nie będziemy długo spacerować. 
- Oby - powiedziała Amelia. 
Żeby Marco wiedział, co Amelia myślała w tamtej chwili! Amelia mówiła jedno, a w tym samym momencie myślała kompletnie inaczej.
Spacer brzegiem morza ją po prostu nudził. Dla Ann to się podobało, ale nie dla Amelii. 
Marco objął Amelię ramieniem. 
- Jesteś śliczna, wiesz o tym? - powiedział cicho. 

_______________________________ 



Lipa, lipa, i jeszcze raz lipa. Taki krótki, nudny i beznadziejny ten rozdział.
Ostatni fragment napisany w narracji 3-osobowej, chciałam przedstawić również to, co działo się na Malediwach. 
Następny nie wiem kiedy. Zapowiada się, że będzie mnóstwo nauki, więc z wolnym czasem może być naprawdę krucho. 

Kto przeczytał, niech zostawi komentarz i swoją szczerą opinię... 

Buziaki! :* 


czwartek, 5 września 2013

Informacja.

Kochane Czytelniczki!
Wybaczcie mi, ale dziś nie dam rady dodać rozdziału. Jak wiecie, zaczęła się szkoła, nauka, teraz, gdy poszłam do technikum, późno wracam do domu... Nie miałam jak napisać rozdziału. Kiedy pojawi się kolejny, nie wiem, kiedy będzie, to będzie. Może w weekend postaram się coś naskrobać i dodać, ale niczego nie obiecuję. 
Jeżeli kogoś zawiodłam, to przepraszam. 

Buziaki! :***