niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 16.

*oczami Marco* 



Aż mnie zatkało. Nie spodziewałbym się tego. Zazwyczaj to facet oświadcza się kobiecie, ale żeby na odwrót?! Słyszałem, że to raczej rzadkie przypadki. Ale cóż - spotkał mnie najwyraźniej jeden z nich... 
- Marco, zamurowało Cię? - uśmiechnęła się Angela. 
Nie mogę odmówić Angeli. To przecież moja dziewczyna. 
- Tak... wyjdę za Ciebie - powiedziałem. - Kocham Cię, wiesz? 
- Ja Ciebie też! I to mocniej! - zawołała Angela i rzuciła mi się na szyję. Pierścionek powędrował na mój serdeczny palec. 
Od mojej ukochanej bił nieziemski entuzjazm i radość. Ciekawe, jak nasi znajomi zareagują, jak się dowiedzą. Pogratulują, czy... wyśmieją? Ciekawe, co moi świętej pamięci rodzice by powiedzieli. 
- Chodźmy, przejdziemy się jeszcze - zaproponowałem.
- Chętnie - odparła Angela. Trzymając się za ręce, powędrowaliśmy dalej. 





***




Właśnie się szykuję na spotkanie z nową koleżanką - Emily. Zadzwoniła dziś przed godziną i zaproponowała spotkanie. Powiedziała, że chciałaby się lepiej ze mną poznać. Oczywiście z chęcią się zgodziłam. Niby czemu mam całą sobotę spędzić w domu, słuchając gderania mojej przyrodniej siostry? Amelia bez Victorii jest naprawdę osamotniona. Vici dalej pozostaje w śpiączce. Nadzieja jest coraz mniejsza... jednak Lisa nie chce słyszeć o odłączeniu jej od aparatury czy o eutanazji. Wierzy, że jej druga córka wróci do normalnego życia, jak nie teraz, to za rok czy dwa. 
Zbiegłam na dół, Lisa i Amelia akurat przesiadywały w salonie, oglądając TV.
- Gdzie idziesz, Charlie? - zapytała Lisa.
- Idę się spotkać z koleżanką - powiedziałam.
- Naczynia byś pozmywała, a nie się znów będziesz szlajać - burknęła Amelia.
- Prawda, jest góra brudnych naczyń w kuchni - powiedziała Lisa.
- Amelia, a Ty co? Sama mogłabyś raz coś zrobić pożytecznego - powiedziałam.
- Brzuch mnie boli, i nie będę tyrać, bo Ty masz takie życzenie - burknęła dziewczyna. 
- Ja również nie będę niczyją służącą - powiedziałam. - I możesz sobie, Amelia, gderać, ja już się uodporniłam na Ciebie. Na razie! 
- Cześć - wymamrotała Lisa i pokręciła głową. Pewnie też już jest zmęczona tymi kłótniami, ale jak tu ujarzmić taką Amelię? 
Narzuciłam na siebie kurtkę, założyłam buty, wyszłam z domu i od razu uśmiech zagościł na mojej twarzy. Czeka mnie miłe popołudnie, z nowo poznaną osobą. Emily zaprosiła mnie do pizzerii, podała mi przez telefon adres. Ponieważ zarabiam, pozwoliłam sobie podjechać tam taksówką. 
Emily już czekała w lokalu. Posłała mi ciepły, przyjazny uśmiech.
- No cześć, kochana - powiedziała. - Fajnie, że się spotkałyśmy.
- Cześć! Też się cieszę - powiedziałam pogodnie, zdejmując kurtkę. 
- Zamówiłam już dla nas pizzę - powiedziała Emily. - Może być z kukurydzą? 
- No jasne - powiedziałam. - Ja tam nie jestem wybredna. 
Dziesięć minut później kelnerka podała nam pizzę. Jadłyśmy ze smakiem, popijając sokiem pomarańczowym. Rozmowa wartko i miło się potoczyła. Nadajemy z Emily na tych samych falach. Podobnie jak ja, jest raczej cichą, spokojną i pełną empatii osobą. Co innego jej siostra Jess - jest nieco bardziej szalona, ale na pewno nie taka jak Amelia! 
- Jak to się stało, że zakolegowałyście się z Angie? - zapytała Emily.
- Poznałam ją przez Marco - powiedziałam. - To jego koleżanka... a teraz właściwie sympatia - powiedziałam. 
- Rozumiem - powiedziała Emily. - Dobra z niej osoba, lubię ją, ale też bez przesady. Ona bardziej się z Jess trzyma, niż ze mną. Masz poza nią jakieś przyjaciółki? 
- Mam, w Stuttgarcie - powiedziałam. - A Ty? 
- Moje przyjaciółki zostały w Londynie - skrzywiła się. - Wprawdzie znam tu jakieś osoby, chodziłam tu przecież do szkoły. ale z nikim się nie zaprzyjaźniłam na śmierć i życie. W Londynie, w czasach dzieciństwa, miałam swoją paczkę. Lucy, Alexis i Olivia, tak się nazywały moje przyjaciółki. Utrzymuję wprawdzie z nimi kontakt, ale Skype to nie to samo co rozmowy w realu.
- Skąd ja to znam - powiedziałam. - Moje przyjaciółki nazywają się Isabel i Sabina. Z nimi również głównie przez Skype czy telefon rozmawiam. 
- Lepsze to niż nic - stwierdziła Emily. 
- Prawda... - pokiwałam głową, wzięłam łyk swojego soku. 
Emily udała się do łazienki. Ja w tym czasie zaczęłam myśleć, co porabia Marco. Odpoczywa po wyczerpującym meczu? Opija zwycięstwo z kolegami? Przebywa z ukochaną Angelą? Każda z tych opcji jest możliwa... 
- Cholera, czemu ja o nim myślę?! Często za często - skarciłam siebie w myślach. - On należy do Angeli, nie do mnie. 
Starałam się odpędzić swoje myśli od niego. Na szczęście, Emily szybko wróciła i zajęła mnie interesującą rozmową. 
Gdy już skończyłyśmy posiłek, zapłaciłyśmy i Emily zaproponowała, że pójdzie mnie odprowadzić. Powiedziała, że chce zobaczyć, gdzie i jak mieszkam. Oczywiście chętnie na to przystałam. 







***







Gdy już byłyśmy na mojej ulicy, nagle zauważyłam znajomych chłopaków, którzy zaraz mieli się minąć z nami. A byli to Kevin, dobry przyjaciel Marco, towarzyszył mu Sven Bender, z którym wprawdzie jeszcze ani razu nie rozmawiałam, ale go kojarzę. 
- Patrz, kto idzie - szepnęła do mnie podekscytowana Emily.
- Widzę - powiedziałam. 
- Cześć, Charlie! Witaj, Emily! - powiedział do nas wesoło Kevin, gdy już się zeszliśmy. 
- Cześć, Emily - powiedział Sven. - Sven Bender jestem - uśmiechnął się do mnie, podając mi rękę.
- Charlie Kastner - powiedziałam. - Miło Cię poznać. Ale Ty w sumie nikomu nie musisz się przedstawiać - zachichotałam.
- Może i tak, ale mam te resztki kultury - zaśmiał się pogodnie. 
- Ale jak pluć po boisku to nie wstydzisz się wcale - powiedział Kevin. 
- No proszę! I kto to mówi - powiedział Sven. 
- Ale wy jesteście zabawni - stwierdziła Emily.
- O to chodzi! - powiedział Kevin. - Gdzie idziecie? 
- Idę odprowadzić Charlie - powiedziała Emily.
- Mieszkam na tej ulicy - powiedziałam.
- Ha, ja wiem nawet gdzie, a Ty nie - zadrwił sobie żartobliwie Kevin ze swojego kolegi. 
- Zaraz też się dowiem. Oświecisz mnie, nowa koleżanko? - uśmiechnął się Sven.
- Będę tak miła i to zrobię. Chodźcie wszyscy - powiedziałam. Aż byłam zdziwiona swoją postawą. Zazwyczaj byłam dość nieśmiała wobec nowo poznanych osób. Ale w tym przypadku, nie... nie byłam. 
Znam już wiele piłkarzy z Borussii, głównie dzięki Marco. Jednak Svena dotąd nie zdążyłam poznać, może dlatego, że od paru miesięcy leczy kontuzję i nie ma go na treningach. 
Doszliśmy do furtki wiodącej do mojego domu. Zaprosiłam towarzystwo, abyśmy sobie przysiedli na ławeczkach stojących przed domem. 
- A słyszałyście? - zapytał Kevin. - Marco niebawem będzie żonaty!
- Jak to? - zdziwiła się Emily.
- Dziś Angela mu się oświadczyła. Marco powiedział tak - powiedział Sven. 
Na tę wieść poczułam się, jakby ktoś wyssał mi całe powietrze z płuc. Angela się oświadczyła?! Jak to? W ogóle bym się czegoś takiego nie spodziewała! Nic o tym nie wspominała, że ma taki zamiar. Poczułam, że robi mi się gorąco. 
- Zszokowane? - zapytał Kevin. 
- Tak - powiedziałam szczerze. 
- Nie dziwię się, Charlie - powiedział Kevin. - Zazwyczaj to facet się oświadcza, a nie kobieta. Nie wiem jak Wam, ale dla mnie to... podejrzane. 
- Dobrze mówisz - powiedział Sven. - Kto wie, czy ona nie chce tylko kasy Marco? 
- Nie chcę plotkować - powiedział Kevin - ale wątpię, czy ona się nadaję na żonę dla Marco. Przecież oni są tacy różni. Marco jest domatorem, a ona imprezowiczką. Mam wątpliwości, czy będą razem szczęśliwi. 
- Niby przeciwieństwa się przyciągają - powiedziała Emily. 
- To rzadkie przypadki - machnęłam ręką. - Ale cóż... to ich decyzja, musimy ją uszanować. 
Powiedziałam to bez przekonania. Nie wiem czemu, ale poczułam dziwne kłucie w sercu, gdy Sven przekazał nam tę szokującą informację. Nie ucieszyłam się. Dlaczego? Przecież to moi przyjaciele, powinnam się cieszyć ich szczęściem... 
I ciekawe, jak Marco zareagował, gdy Angie mu się oświadczyła... 
Porozmawialiśmy jeszcze trochę, po czym trójka, która mnie odwiedziła, pożegnała się miło ze mną i opuściła posesję. 
Weszłam do domu. Gdy się rozbierałam w hallu. przyszła Amelia. 
- Słyszałam wszystko przez uchylone okno - powiedziała wyraźnie zadowolona - nie wyrwiesz już sobie Marco! I dobrze Ci tak! 
- Nie miałam nawet takiego zamiaru - powiedziałam oschle. - Nie wiem, co sobie ubzdurałaś. 
- Nie kłam, dobrze wiem, że lecisz na niego - powiedziała Amelia. - Tego nie da się ukryć. 
- Nie będę z Tobą o tym rozmawiać - wycedziłam i poszłam do siebie na górę. 
Amelia jest teraz cała w skowronkach, ja mniej... 

__________________________


Trochę namieszałam :) Wiem, że to rzadkie, jak kobieta oświadcza się facetowi, więc postanowiłam to wykorzystać w tym opowiadaniu. 
Mam nadzieję, że nie rozszarpiecie mnie na strzępy za to, że Marco przyjął oświadczyny ;) 
Jeszcze się zadzieje w tym opowiadaniu. Jeśli tylko będę miała czas je pisać... nauki tyle, że masakra! -.- Nawet w weekendy kiepsko z wolnym czasem. Ja chcę już wakacje!!! 

Staram się Wasze opowiadania czytać, przepraszam Was najmocniej, że nie zawsze je komentuję. Obiecuję, że jak tylko wykroję kawałek czasu, postaram się coś skomentować. 

Co do mojego zdrowia - gastroskopia prawidłowa, USG prawidłowe, więc czemu miałam taki atak bólu? Może to faktycznie z nerwów... tak jak moja kochana rodzinka mówiła. Zmieniłam nieco dietę, staram się lepiej odżywiać. Co nie znaczy, że totalnie pozbawiam się ukochanych przysmaków. Słodycze staram się teraz wybierać te lepszej jakości. :) No i wczoraj minął tydzień, jak zaczęłam biegać! Bardzo mnie to wciągnęło. 
Ogromną motywację czerpię z bloga Ani Lewandowskiej! Czytacie jej wpisy? :) 

Ech... szkoda, że nie udało się wczoraj wygrać Borussii. Mogłoby się wydawać, że grają z niezbyt mocną drużyną... Nie, jednak w Bundeslidze nie ma słabych przeciwników. 
Liczę, że we wtorek winy zostaną odkupione i nasze pszczółki wygrają ;) HEJA BVB! 


Kto już znalazł trochę czasu na te moje wypociny, niech zostawi motywującą pamiątkę! Będę bardzo wdzięczna :) 
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem! Dużo dla mnie znaczą :) 

Buziaki, Sylwia 










piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 15.

Po powrocie do domu miałam taki nijaki, ponury nastrój. Cały dzień przesiedziałam w pokoju, słuchając ulubionej muzyki i wpatrując się tępo w ścianę. Czekałam z niecierpliwością na wieczór i mecz. Wreszcie będę mogła się wyrwać z domu, odetchnąć trochę od tego wszystkiego. 
Już dziewiętnasta. Ciemno za oknem. Niebawem będzie czas się zbierać i jechać na stadion. Lisa powiedziała, że mogę wziąć auto. Tak - miesiąc temu wyrobiłam sobie prawo jazdy. 
Gdy jeszcze żył tata, jeździliśmy czasem na wieś leżącą za Stuttgartem, gdzie mieszkał jego dobry przyjaciel ze starych lat. I zdarzało się, że uczył jeździć mnie samochodem, nawet gdy miałam z piętnaście czy szesnaście lat. I te umiejętności przydały mi się na kursie. Udało się, zdałam za pierwszym razem. Lisa nawet pomogła mi zapłacić za zrobienie tego kursu. Jeszcze całkiem niedawno byłoby to nie do pomyślenia! 
Muszę przyznać, że moje relacje z nią uległy znaczącej poprawie. Nie podobało się to Amelii, i nie ukrywała tego. Jednak Lisa przestała tak się przejmować zdaniem córki - lepiej późno niż wcale... 
Nagle zadzwonił mój telefon. To Angela! 
- Halo? Angela? 
- Hej, Charlie - usłyszałam radosny głos kumpeli. - Jak tam, zbierasz się? Ja tu już z dziewczynami stoję pod stadionem! Przyjeżdżaj! 
- Już? Jeszcze półtorej godziny - powiedziałam,
- Oj tam, porobimy coś - powiedziała Angela. - Dawaj! 
- Okej, tylko daj mi się ogarnąć i już jadę - powiedziałam. Cóż, namówiła mnie. 
- Czekamy! - powiedziała Angela. - Do zobaczenia! 
Ciekawe, czy jak już się spotkamy, to napomknie o kłótni, jaka zaszła między nią a Marco. A może już się pogodzili? Kto wie... 
Ubrałam się ciepło, i wzięłam dwa szaliki - jeden w barwach Borussii, drugi w barwach Stuttgartu. 
Chwyciłam torbę i poszłam na dół. Lisa zamiatała akurat w hallu.
- Co, Charlie, już idziesz na mecz? - zapytała. 
- Tak - odparłam. 
- A z kim w ogóle gra ta Borussia? - zapytała macocha.
- Ze Stuttgartem - powiedziałam. 
- To komu Ty będziesz w końcu kibicować? - zaśmiała się pogodnie Lisa. Tak, jej pogodny śmiech przy rozmowach ze mną to też jest nowość. Kiedyś dane było mi tylko wysłuchiwać jej gderania i oglądać ponure, często także srogie miny. 
- Powiem sobie tak - wygra lepszy - odparłam, nakładając buty. 
- W sumie racja - powiedziała Lisa. - Baw się dobrze.
- A dziękuję - powiedziałam, narzucając kurtkę. 
Do hallu przypałętała się także Amelia. Miała na sobie stare dresy, kapcie i za dużą koszulkę. Spojrzała na mnie z wrogością. 
- Nie zedrzyj sobie gardła na tym głupim stadionie - zaśmiała się głupio. 
- Amelia, proszę... - westchnęła Lisa. 
- To ja już uciekam - odparłam. - Do zobaczenia. 
- Na razie, uważaj tam na siebie - powiedziała Lisa. 
Aż mi się ciepło zrobiło. Że też doczekałam się takiej chwili, kiedy Lisa tak ciepło się do mnie zwraca! Zawsze przecież traktowała mnie jak piąte koło u wozu. Życie potrafi zaskoczyć. Niestety, częściej to jednak negatywnie niż pozytywnie... 






*** 





Dojechałam na miejsce. Ciężko było znaleźć wolne miejsce do zaparkowania, ale się jakimś cudem udało. 
Angela i jej koleżanki miały czekać przed wejściem. Faktycznie, zmierzając tam, zauważyłam machającą Angelę. Podbiegłam od razu.
- Hej, kochana - powiedziała Angela i dała mi buziaka w policzek. - Poznaj moje koleżanki. 
- Cześć, Emily jestem, Emily Carter - powiedziała koleżanka Angeli, podając mi rękę.
- Charlotte Kastner - również się przedstawiłam - miło mi poznać! 
- Hej, Jessica jestem, siostra Emily - powiedziała druga dziewczyna. - Cieszę się, że mogę Cię poznać! 
Gdy popatrzyłam na nowo poznane osoby, pomyślałam, że one raczej nie są Niemkami. Wyglądały mi na Angielki. Ale może to tylko moje wrażenie. 
- Chodźcie do sklepiku, kupimy sobie jakiś popcorn czy coś - powiedziała wesoło Angela. - No i Wy, dziewczyny, bardziej się poznacie. 
Jeszcze trochę czasu zostało do meczu, ale już się nazbierało sporo ludzi. Idąc do stadionowego sklepiku, Emily mnie zagadnęła. 
- Czemu masz szalik Stuttgartu? - zapytała. 
- Pochodzę stamtąd. W tym roku się przeprowadziłam do Dortmundu - powiedziałam. 
- Za kim w końcu będziesz? - zapytała mnie nowa koleżanka.
- Wiesz, powiem sobie tak - wygra lepszy - powiedziałam. Uśmiechnęłam się. Już dziś komuś to mówiłam! 
- Wiesz, ja i Jess też nie jesteśmy rodem z Dortmundu - powiedziała Emily. - W wieku dziesięciu lat przeprowadziliśmy się tu z Londynu. Ale piłkę nożną mamy wpajaną od dziecka. 
- I miłość do Chelsea! - powiedziała Jessica, usłyszawszy, o czym rozmawiamy. - Gdy jeszcze mieszkaliśmy w Londynie, regularnie chodziliśmy na Stamford Bridge. Teraz pozostaje nam kibicowanie przed TV - skrzywiła się. 
Podczas sympatycznej rozmowy, dowiedziałam się, że Emily jest w moim wieku (czyli ma osiemnaście lat), natomiast Jessica jest starsza od Emily o rok. Z Angelą poznały się w pracy. 
Obkupiłyśmy się w sklepiku, po czym usiadłyśmy na stadionie, w pierwszym rzędzie, blisko murawy. Ja kupiłam sobie sok pomarańczowy, ze względu na to, iż jestem tu autem, nie mogłam sobie kupić piwa. Oprócz soku, kupiłam sobie także precelki. 
Na stadionie rozległ się hymn Borussii. 

Wir halten fest und treu zusammen, 
Ball-hail hurra! Borussia!
Vor keinem Gegner wir verzagen,
Ball-hail hurra! Borussia! 

Zauważyłam w sektorze gości fanów Stuttgartu. Serce ścisnęło mi się na ten widok. Jeszcze do całkiem niedawna siedziałam właśnie wśród takich, w koszulce Stuttgartu, z szalikiem Stuttgartu i całym sercem byłam właśnie tylko i wyłącznie za nimi. Nie widziałam świata poza tą drużyną. 
- Angela, a co tam u Ciebie? - zapytałam. 
- E tam, bez szału - skrzywiła się. - Pokłóciłam się z Marco, o czym zapewne wiesz. 
- Jejku, o co? - zapytała Emily. 
- Bo czasami on mnie denerwuje - powiedziała Angela. - Czasem zachowuje się jak kura domowa. 
- Ach, no tak, mówiłaś mi - powiedziała Jessica - nie chciał z Tobą na dyskotekę iść. 
- A ja taką chcicę miałam gdzieś się wyrwać - powiedziała Angela. - No cóż. Może jutro zadzwonię, to się z nim umówię i się pogodzimy. 
- Albo pierwszy sam zadzwoni - wtrąciłam. 
- Ha, możliwe. W końcu mnie kocha - powiedziała Angela. 
Powiedziała to takim pewnym, zdecydowanym głosem. Nie wiem czemu, ale poczułam w tym momencie ukłucie w sercu. 
Niebawem mecz się rozpoczął. Oglądałam z zapartym tchem, co się dzieje na boisku. Ale takiego rezultatu na koniec to w życiu się nie spodziewałam. 
Borussia rozgromiła Stuttgart aż 6:1. Szok! Co się stało? 
- Po prostu coś niebywałego - powiedziała rozpromieniona Angela, gdy wychodziłyśmy ze stadionu. - Kto by pomyślał!
- Właśnie, kto by pomyślał - powiedziałam. - Też się cieszę, ale czuję trochę niesmak, że Stuttgart aż tak wysoko przegrał. 
- Rozumiem - powiedziała Angela. 
- Charlie, dałabyś swój numer telefonu? - zapytała Emily.
- Okej! A Ty daj swój - odparłam. 
Wymieniłam się także numerami z Jessicą. Pożegnałam się z dziewczynami i poszłam do auta. Dojechałam szybko do domu, zmęczona podreptałam do drzwi frontowych. Pięć minut trwało, nim Lisa mi otworzyła. 
- I kto wygrał? - przywitała mnie takim pytaniem, wpuszczając mnie do środka.
- Borussia - powiedziałam. - Aż 6:1. 
- Niesamowite. 
Wzięłam tylko szybki prysznic, ubrałam piżamę i popędziłam spać. 





*** 



*oczami Marco* 



Obudziłem się nieco zmęczony w sobotni poranek. Fakt, wczoraj to sobie z chłopakami pobiegaliśmy. Rozgromiliśmy Stuttgart, aż 6:1. 
Ciekawe, jak się podobało dziewczynom. Mam nadzieję, że niebawem będę miał okazję porozmawiać sobie z Charlie. No i mam ogromną nadzieję, że pogodzę się z Angelą... że w końcu zrozumie, że ja mogę mieć inne zdanie niż ona. W udanym związku przecież obie strony muszą czasem pójść na kompromis, nie zawsze jest tak, że obie strony zawsze chcą tego samego... To po prostu niemożliwe. 
Wstałem, zaścieliłem łóżko, chwyciłem świeże ciuchy i poszedłem do łazienki się ogarnąć. Po czym udałem się do kuchni, przygotowałem sobie na śniadanie płatki owsiane z dodatkiem orzechów i rodzynek. Jest to bardzo zdrowy posiłek, daje mi naprawdę sporo energii. 
Gdy już się posiliłem, postanowiłem, że ciepło się ubiorę i pójdę sobie troszkę pobiegać. Gdy zakładałem buty, nagle zadzwonił mój telefon. To Angela! 
- Halo? - odezwałem się.
- Halo? Cześć, kochanie - powiedziała Angela. - Słuchaj, głupio wyszło wtedy z tą kłótnią... chciałam Cię spytać, czy nie masz ochoty na spotkanie? Bardzo bym chciała się z Tobą pogodzić, brakuje mi Ciebie. 
Westchnąłem cichutko. Angela pierwsza wyciągnęła rękę do zgody, można jej wielki plus postawić za to. No i się zgodziłem.
- Pewnie - odparłem. - O której i kiedy? 
- Co powiesz na lunch w restauracji? Chodzi mi o tę restaurację na Twojej ulicy - powiedziała Angela. - O jedenastej. Pasuje? 
- Pewnie - powiedziałem. - Teraz pójdę sobie nieco pobiegać. W takim razie do zobaczenia! 
- Pa! - powiedziała Angela i się rozłączyła. 
Schowałem komórkę do kieszeni, ubrałem się i wyszedłem. Na szczęście, dziś nie ma ogromnego wiatru. Więc bieganie było jak najbardziej możliwe. Zrobiłem kilka rundek, po czym spacerkiem wróciłem sobie do domu. Szybko czas zleciał. Trzeba teraz prędko się doprowadzić do porządku, przed spotkaniem z ukochaną. 

godz 11:00 

Właśnie przyszedłem do lokalu. Usiadłem sobie w ustronnym miejscu, wypatruję Angeli. W końcu przyszła. 
- Witaj, kochanie - powiedziałem
- No cześć, skarbie - powiedziała, zdejmując swój płaszcz. - Jak tam? 
- Dobrze, dziękuję. Jak u Ciebie? - zapytałem.
- Również. Wspaniały mecz - powiedziała, uśmiechając się. - Ty i chłopaki wymiatacie!
- Staramy się, jak możemy - uśmiechnąłem się. 
- Jaki obiad zamawiasz? - zapytała Angela. 
Przejrzałem menu, postanowiłem zamówić sobie spaghetti i herbatę z cytryną. Angela wybrała sobie sałatkę grecką, pierś z kurczaka oraz wodę z cytryną. Powiedziałem, że zapłacę za nią. W końcu to moja dziewczyna... 
Niebawem kelner przyniósł nam nasze potrawy. Trochę zgłodniałem od czasu zjedzenia śniadania, więc zajadałem z apetytem. 
- Słuchaj, Marco - zaczęła Angela. - Mam nadzieję, że nie będzie więcej takich kłótni. Postaram się rozumieć Ciebie i Twoje preferencje. 
- Cieszę się - odparłem. - Ja nie jestem wielkim fanem dyskotek, nie mam siły na nie, zwłaszcza jak mam wyczerpujący trening. 
Angela pokiwała głową. Odniosłem wrażenie, że zrozumiała, o co chodzi. 
- Więc zgoda? - zapytałem.
- Zgoda! - powiedziałem. - W ogóle, to smacznego. 
- Wzajemnie. 
Niewiele już potem rozmawiając, jedliśmy nasze dania. Zrobiło mi się lżej po tym pogodzeniu się z moją dziewczyną. Tym bardziej też smakował mi obiad. 
Po skonsumowaniu posiłku Angela zaproponowała, żebyśmy wybrali się na spacer do parku. Zgodziłem się. Spacerowaliśmy alejkami, podziwiając krajobrazy jesieni. Wszędzie były porozrzucane żółte i pomarańczowe liście. Wzmógł się lekki wiatr, przez co zaczęły wirować w powietrzu. 
- Jak zimno - wzdrygnęła się Angela. 
- Niestety - pokiwałem głową. Przystanęliśmy, przytuliłem ją do siebie. Zazwyczaj ponoć kobiety, gdy mówią, że im zimno, chcą, aby je przytulić. 
- Marco... słuchaj... - odezwała się drżącym głosem dziewczyna.
- Tak, o co chodzi? 
- Jesteśmy już ze sobą trochę czasu, zżyliśmy się, bardzo się kochamy - zaczęła Angela - może to nie ja powinnam o to pytać, ale mimo wszystko... 
Angela wyciągnęła z torebki malutkie pudełeczko, otworzyła je i moim oczom ukazał się męski pierścionek. 
- Marco, wyjdziesz za mnie? - dokończyła. 

_________________________ 


Hej, w końcu dokończyłam. Miało być wcześniej, ale nastąpił pewien problem i niestety nie byłam w stanie pisać. 
Mam nadzieję, że się rozdział podoba i że ktoś będzie czekał na kolejny ;) 

A ten problem to bóle w klatce piersiowej. Raz jest po lewej stronie, raz po prawej, raz na środku, trwa to już od wtorkowego wieczoru. Nie mam pojęcia, czemu... 
Mam nadzieję, że to nic poważnego. 

I już od poniedziałku szkoła :/ niesamowite, jak te ferie szybciutko zleciały. Teraz oby do wakacji!!! :D 

Nie zanudzam dłużej. Mam nadzieję, że kto przeczytał, zostawi motywującą pamiątkę
Do następnego! :* 

Pozdrawiam, Sylwia