czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział 7.

Przepełniona ogromną wściekłością, postanowiłam poczekać na moją przyrodnią siostrę, do której moja nienawiść jeszcze bardziej wzrosła... 
Kolejny raz napsuła mi krwi. Postanowiłam urządzić jej "miłe" przywitanie, zaskoczyć ją awanturą i zepsuć jej zapewne bajeczny humor. 
Nie, nie mogę się jej bać. Ona nie może czuć, że wolno jej robić ze mną wszystko, co jej przyjdzie do tej chorej głowy. 
Jestem wprawdzie nieśmiała, ale muszę się przed nią bronić. Poza tym, ktoś kiedyś słusznie powiedział, że wściekłość daje siłę i odwagę... 
- Tyle lat wszystko to znosiłam - pomyślałam roztrzęsiona - ale dzisiaj przegięła pałkę! 
Najchętniej wyrzuciłabym ją z domu. Victorię razem z nią. Może ostatnio nie dawała mi się zbytnio we znaki, ale przez nią również się nacierpiałam. 
Wzięłam jeszcze raz komórkę do ręki, przeczytałam wszystko, co Amelia w moim imieniu napisała do Marco. 
Również bezbrzeżnie się dziwiłam, czemu Marco tak łatwo uwierzył Amelii i nie dał mi dojść do słowa?! To wszystko jej sprawka, tej cwanej laluni, którą najchętniej wrzuciłabym do rzeki pełnej piranii. 
Zorientowałam się także, iż ta chora dziewczyna wykasowała z mojej komórki numer telefonu do Marco... Zapewne wpierw zapisała go w swoim telefonie. 
Nagle otrzymałam SMS. Od Isabel! 

Hej, Charlie. Tak się fajnie złożyło, że dziś późnym popołudniem zawitam w Dortmundzie, przyjeżdżam tu z mamą w odwiedziny do jej siostry :) Będziemy tu przez kilka dni. Chciałabym, żebyśmy się spotkały. Co Ty na to? 

Ucieszył mnie ten SMS. Wprawdzie najlepiej by było, jakbym mogła się spotkać i z Isabel, i z Sabiną, ale dobre i to. 


Hej, Isabel! To wspaniale, bardzo się cieszę. Tęsknię za Tobą i Sabiną. Daj cynk jak już tu będziesz, wtedy obgadamy, co i jak. Czekam. Buziaki kochana. ;* 


Wreszcie będę mogła porozmawiać z kimś zaufanym w cztery oczy. Jednak rozmowa przez telefon czy Skype to nie to samo. Nie ma wtedy tej realnej bliskości. 
Poszłam do kuchni zaparzyć sobie herbatę. Siedziała tam już Victoria, wyglądała już na zdrową osobę. Szybko jej dość ta grypa żołądkowa ustąpiła. Szkoda, że Amelia nie zaraziła się od niej. 
- Coś taka nadęta? - zapytała Victoria. Dostrzegłam w jej oczach złośliwe błyski.
- A Ty co, już wyzdrowiałaś? Wczoraj to leżałaś i kwiczałaś - odparłam. 
- To chyba dobrze, że już mi lepiej - powiedziała Victoria, wzięła łyk soku pomarańczowego, który właśnie popijała. 
- Szkoda, że Amelia nie zaraziła się od Ciebie - prychnęłam.
- O co Ci chodzi, kobieto? - zapytała Victoria - tak bardzo cierpisz, że Reus woli Amelię niż Ciebie? Nie, nie wmawiaj mi, że zakochałaś się od pierwszego wejrzenia - roześmiała się. 
- Ja się w nim nie zakochałam! - krzyknęłam. - Po prostu dobrze się rozumieliśmy, a Twoja siostrunia zbluzgała go w moim imieniu! Teraz go pewnie jeszcze bardziej nakręci przeciwko mnie. Z Isabel i Sabiną też chciałyście mnie rozdzielić, nie mówiąc już o tym, że Amelia odbiła mi Alexa, jeszcze gdy mieszkałyśmy w Stuttgarcie! 
- O co Ci chodzi, kobieto? Weź coś na uspokojenie - powiedziała Victoria. - Albo idź do psychologa się leczyć, bo nie panujesz nad swoimi emocjami.
- No proszę, i kto to mówi - powiedziałam. - To Amelia i Ty nie umiecie panować nad sobą. 
Wiedziałam, iż mam rację - w czwartek Amelia to szalała ze złości, tak krzyczała, że na pewno cały Dortmund ją słyszał. Ona naprawdę jest niezrównoważona. Nie potrafi panować nad złymi emocjami. To przykre, ale to prawda... 
- Lepiej się czymś zajmij, a nie cały czas marudzisz - powiedziała Victoria. 
- Sama się czymś zajmij - odparłam. - Ja już dziś coś pożytecznego zrobiłam, ogarnęłam nieco ogród, bo Ty i Amelia za Chiny Ludowe byście tego nie zrobiły. To przecież byłby zbytek łaski - dodałam ironicznie. 
- Ja dopiero co wyszłam z choroby, czy Ty siebie samą słyszysz?! - odparowała Victoria. 
- Widzę, że nieźle się trzymasz - powiedziałam. - Już nie wyglądasz na schorowaną. 
- Muszę się oszczędzać!
- Ty cały czas się oszczędzasz... Ty po prostu jesteś śmierdzący leń. 
- Zamknij się! - krzyknęła Victoria - nie masz prawa mnie oceniać! 
- Prawda zawsze się obroni, moja droga - odparłam. - A Amelia dziś pożałuje i to gorzko. Całe lata znosiłam i jej, i Twoje docinki, a ja to znosiłam z pokorą. 
- To lepiej uważaj - Vici się podniosła. - Jak będziesz za bardzo tu szumieć, to szybko Cię uciszymy. Lepiej nawet nie próbuj...
- A zobaczysz, że spróbuję - powiedziałam. - Na pewno dziś pomagałaś we wszystkim Amelii!
- Uspokój się, dziwko!
- Jak mnie nazwałaś?! - zdenerwowałam się i ją popchnęłam. 
- Ty, nie pozwalaj sobie... - chciała się rzucić na mnie, ale złapałam ją za ręce. 
- To Ty sobie nie pozwalaj - krzyknęłam jej w twarz. - Jak Cię matka szacunku nie nauczyła, to ktoś inny Cię nauczy! 
Nie wiem, skąd się wzięła ta odwaga we mnie. Jeszcze kilka miesięcy temu bałam się podnieść głos, mówiąc do którejś z moich przyrodnich sióstr. Jednak ta dzisiejsza akcja okazała się przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy... 
Poszłam rozzłoszczona do swojego pokoju. Z niecierpliwością czekałam, aż Amelia wróci ze swojej randki. Z taką rozkoszą wyrzucę jej prosto w twarz, co o niej myślę! 
Siedziałam z godzinę w czterech ścianach, słuchając muzyki z tabletu, gdy nagle usłyszałam radosny głos Amelii.
- Victoria! Jesteśmy zaproszone na dyskotekę - wołała do swojej siostry.
- Zaraz Ci się odechce potańcówek... - pomyślałam i wybiegłam z pokoju. Zauważyłam Amelię stojącą w pokoju Victorii. 
- Ty suko! Szmato! Nie daruję Ci - krzyknęłam i rzuciłam się na Amelię. - Myślisz, że ja nie wiem, czyja to sprawka?! Dziwko zakłamana, coś już nagadała Marco?! 
Przepełniała mnie niesamowita wściekłość, w ogóle nie bałam się reakcji Amelii. 
- Uspokój się, Ty chora dziewczyno! On będzie mój! - krzyczała Amelia. - Zostaw mnie! 
- Teraz pożałujesz - powiedziałam i uderzyłam ją otwartą dłonią w twarz. Z całej siły. Amelia wyraźnie zaskoczona złapała się za zaczerwieniony policzek. Victoria wstała i zaczęła próbować wyrzucić mnie z jej pokoju, ale okazałam się silniejsza od niej. 
- On będzie mój tego wieczoru - powiedziała Amelia - idziemy razem na dyskotekę! Victoria, Ty też idziesz! On zabiera swojego kumpla, Kevina. 
- Na pewno brzydki - skrzywiła się Victoria.
- Oj tam, może nie - powiedziała Amelia. - A Ty czego tu jeszcze stoisz?! Wypierdalaj stąd!
- A niechby tak Cię ktoś zgwałcił na tej dyskotece - powiedziałam. - Jeszcze z Tobą nie skończyłam! 
Tym razem to Amelia się na mnie rzuciła, ja broniąc się podrapałam jej ręce, co wzbudziło jeszcze większą jej wściekłość.
I nagle... przyszła Lisa. 
- Co tu się dzieje?! Wrzaski słychać na zewnątrz! - krzyknęła. - O co tu chodzi? Charlie? 
- To wszystko jej wina! - krzyknęłam - zaraz wszystko Ci opowiem...
- Ona jest zazdrosna, bo poderwałam kolesia, co jej się podoba - Amelia zaczęła kłamać jak z nut. 
- No wiesz co?! Charlie! - Lisa złapała mnie za ramię.
- To nieprawda! - krzyknęłam - ona kłamie! Pozwól, że Ci wszystko...
- Już usłyszałam, co trzeba - powiedziała Lisa - wyjdź stąd i zostaw Amelię w spokoju.
- Mamo, jesteśmy zaproszone z Vici na dyskotekę - powiedziała zachwycona Amelia.
- Ładnie, ładnie - powiedziała Lisa - ja idę odetchnąć, i żebym więcej nie słyszała awantur. 
Oczywiście Lisa uwierzyła swojej córeczce, a jakże inaczej. Wróciłam do swojego pokoju, rozzłoszczona jak nigdy. 
- Oby Isabel szybko przyjechała - pomyślałam roztrzęsiona - ja tu nie wytrzymam, po prostu nie wytrzymam... 
Marco zaprosił Amelię na dyskotekę. Pewnie mu powiedziała, iż lubi imprezować. On nie ma dziewczyny, może upatrzył sobie Amelię i chce rozwijać z nią znajomość? 
Może niedługo w jakiejś gazecie ujrzę artykuł pod tytułem "Marco Reus ma nową dziewczynę, Amelię Luft..." 
Miałam dobrego znajomego, którego dziś straciłam. Jestem bardziej niż pewna, iż on w końcu ucierpi na tej znajomości z Amelią. Prędzej czy później będzie musiało wyjść na jaw, jaka ona naprawdę jest. 
Chciałabym mu tego oszczędzić, ale to stało się niemożliwe... 








*** 







Już dziewiętnasta. Nagle zadzwoniła do mnie komórka. To Isabel!
- Cześć, Isabel - przywitałam się.
- Cześć, Charlie - powiedziała Isabel. - Jestem już w Dortmundzie. Słuchaj, na jakiej Ty ulicy mieszkasz? Mama powiedziała, że może mnie podrzucić do Ciebie. 
- Remydamm - odparłam. - Mogę wyjść zaraz przed dom. Miło ze strony Twojej mamy.
- No pewnie - powiedziała Isabel. - Właśnie jesteśmy na Strobelallee. 
- To blisko - powiedziałam - do zobaczenia!
- Do zobaczenia - odparła Isabel i rozłączyła się.
Ucieszyłam się. Zaraz tu będzie moja przyjaciółka, która z pewnością podniesie mnie na duchu. Gdy wyszłam z pokoju, usłyszałam głośną rozmowę Amelii i Victorii. Przystanęłam na korytarzu, aby nieco podsłuchać... 
- Co założyć?! - pytała rozpaczliwie Amelia. - Niedługo tu będą!
- Nie panikuj - powiedziała Victoria. - Zresztą, nie wyrwiesz go po jednej dyskotece.
- Ja wiem o tym - powiedziała Amelia - ale chyba nie sądzisz, że na jednej się skończy? Poza tym, Ty lepiej też na bóstwo się zrób. Ten cały Kevin również nie ma dziewczyny!
- E tam... - odparła Vici - po prostu chcę się zabawić, a jeśli Kevinowi chodzi o to, by mnie zaciągnąć do łóżka...
- Nie przesadzaj - przerwała jej Amelia.
Amelia już sobie wyobraża, że Marco zostanie jej chłopakiem. Rozmarzyła się blondynka. Machnęłam tylko ręką i poszłam na dwór. 
Minęło jakieś dziesięć minut, dalej nie było Isabel. Może po prostu zabłądziły? Nie wiem... Mam nadzieję, że jednak trafią - bardzo mi zależy, aby dziś spotkać się z Isabel. Fajnie by było, jakby Sabina również mogła tu przyjechać. 
Nagle w moją stronę zaczęła jechać czarna terenówka. Właśnie mama Isabel miała taki samochód! 
- No, nareszcie - pomyślałam zadowolona.
Stałam przed furtką, samochód zaparkował. Ale... to nie Isabel przyjechała!
To przyjechali... Marco i Kevin. Kevin Grosskreutz, jak się okazało, to on miał towarzyszyć Victorii.
Nie spodziewałam się, że tak to wyjdzie... 
Wysiedli obaj z auta, a mnie aż gorąco się w środku zrobiło. Marco na pewno teraz uważa mnie za poczwarę... Amelia musiała mu na pewno jeszcze więcej bzdur o mnie naopowiadać. 
- Cześć - odważyłam się powiedzieć.
- Cześć - odparł Marco, Kevin również. Marco powiedział to takim chłodnym tonem. Jego wzrok mnie wyraźnie omijał. Przeszli przez furtkę i zadzwonili do domu.
Zapewne Marco powtórzył Kevinowi, co Amelia naopowiadała dla Marco, i o akcji z SMS-ami zapewne Kevin również jest poinformowany. 
W końcu cała czwórka wyszła, z wystrojonymi Amelią i Victorią. Ta sukienka Victorii była po prostu beznadziejna... 
- A Ty co tu tak stoisz? - zapytała Amelia.
- Czekam na kogoś - odparłam. 
- Zaraz, a na jakiej ulicy ta dyskoteka? - zapytała Victoria.
- Strobelallee - odparł Kevin - to niedaleko. 
Marco coś mruknął pod nosem, czego nie usłyszałam. Jednak Kevin usłyszał, bo wybuchnął głośnym śmiechem. 
Za moment cała czwórka zapakowała się do auta i pojechała. 
Normalnie nie poznawałam Marco... zawsze był taki ciepły, miły, serdeczny, teraz, gdy go Amelia zbajerowała, zmienił się nie do poznania. Chociaż zapewne w stosunku do niej był miły i sympatyczny, ona dla niego pewnie także. No tak... czego się nie robi dla pieniędzy!
Wątpię, szczerzę wątpię, aby Marco jej się podobał. Zapewne to on dziś zapłaci za jej wejście na dyskotekę, kupi jej drinka... 
I do teraz dręczy mnie pytanie : Co Marco chciał mi zaproponować?! 
Popadłam w takie zamyślenie, iż nawet nie zauważyłam, że przed domem zatrzymała się czarna terenówka, w której były Isabel i jej matka, Eva. 
Stałam oparta o płotek ogradzający naszą posesję, Isabel wysiadła z auta. 
- Cześć, Charlie! - zawołała, padłyśmy sobie zaraz w objęcia. - Tęskniłam, kochana!
- Witaj, Isabel! Ja również - powiedziałam, przytulając przyjaciółkę. - Jak podróż zleciała?
- Całkiem nieźle - powiedziała Isabel. - Kochana, coś taka smutna? Znów Amelia? 
- Żebyś wiedziała... - powiedziałam cicho. - Chodźmy do domu, to Ci wszystko opowiem.
Isabel pokiwała głową ze zrozumieniem i poszłyśmy do mojego pokoju. Przedtem zaparzyłam nam kawy. Jednak Lisa przesiadywała w kuchni, czytając gazetę, a przecież nie mogłabym przy Lisie obgadywać moich przyrodnich sióstr. 
Opowiedziałam Isabel wszystko od początku do końca, nie pomijałam szczegółów. Moja rozmówczyni słuchała z zapartym tchem. Na jej twarzy wymalowało się wyraźne oburzenie...
- Co za świnia - powiedziała, gdy już zakończyłam opowieść. - Na Twoim miejscu udusiłabym ją gołymi rękami! 
- Myślisz, że nie miałam takiej pokusy? - odparłam. - Nienawidzę jej z całego serca. Straciłam pierwszego dobrego znajomego. Rozumieliśmy się bardzo dobrze. Jego rodzice również nie żyją, zginęli w katastrofie lotniczej. A tu nagle ta szmata... - i tu głos mi się złamał.
Isabel tylko pokręciła głową, wyglądała na zszokowaną. 
- Tak w ogóle, gdzie ona teraz jest? I Victoria? - zapytała.
- Masz pojęcie? Poszły sobie na dyskotekę razem z Marco i Kevinem - powiedziałam. 
- Jakim Kevinem? 
- Kevinem Grosskreutz'em - odparłam. - On ma towarzyszyć Victorii... 
- Ta Amelia to zdzira - powiedziała Isabel. - Ona tylko pragnie pieniędzy Reusa. Przecież z pewnością wie, że taki piłkarz jak on świetnie zarabia. 
- Dokładnie - powiedziałam. - Jej aktorstwo jest po prostu niesamowite... 
- Oby on przejrzał na oczy - powiedziała Isabel. - Szkoda chłopaka. 
Posiedziałyśmy chwilę w milczeniu, ciężko wzdychając. Bardzo mnie cieszyło, że Isabel jest przy mnie. Jej towarzystwo dało mi nieco wsparcia i siły. 
- Wiesz może, gdzie jest ta dyskoteka? - zapytała Isabel.
- Strobelallee - powiedziałam. - Kevin tak mówił. 
- Mam pomysł - powiedziała z zadziornym uśmieszkiem Isabel.
- Jaki? 
- Co byś powiedziała, żeby tam pójść? Zrobimy małe śledztwo - powiedziała Isabel.
- No co Ty - powiedziałam. - Jak Ty sobie to wyobrażasz? 
- Normalnie - zaśmiała się Isabel. - Pójdziemy na tę dyskotekę, co i oni! 
Zamyśliłam się. Jednak to okazało się dobrym pomysłem, to śledztwo. Zresztą... nie mam nic do stracenia! 
- Wiesz co? Zgoda! - powiedziałam. - Obyśmy się tylko nie zgubiły.
- Mam GPS w komórce, więc ze mną nie zginiesz - powiedziała Isabel.
Szybko się przebrałam, zapakowałam pieniądze i wyszłyśmy z domu. Lisa nawet tego nie zauważyła. Pewnie ją w ogóle nie obchodzi moja osoba... Ale był czas przywyknąć do tego. 
Isabel zaproponowała złapanie taksówki, tak też zrobiłyśmy i niebawem pojawiłyśmy się na Strobelallee. Faktycznie, znajdowała się tam ogromna dyskoteka.
- Cholera! A co, jeśli nie wpuszczają tam bez dowodu? - zapytałam. - Przecież ja osiemnaście lat dopiero w sierpniu kończę... 
- Spokojnie - powiedziała Isabel - wyglądasz na dorosłą, powiesz, że zapomniałaś dowodu, czy coś... 
Podeszłyśmy do wejścia, faktycznie, stał tam młody typ, który sprawdzał dowody. Isabel zaczęła szukać go w swojej torbie, ja też zaczęłam udawać, że szukam. W końcu ten się odezwał. 
- Okej, nie szukajcie już, wchodźcie - powiedział. - Wyglądacie na dorosłe.
- Dziękujemy - odparła Isabel i weszłyśmy. 
Mimo młodej godziny, mnóstwo młodych ludzi już przyszło. Dudniła bardzo głośna muzyka. Nie znoszę takich klimatów. Jednak chciałam pośledzić Amelię i Victorię... 
- Ciekawe, jak zareagują, jeśli mnie tu zobaczą - pomyślałam.
- Chodźmy usiąść przy barze - powiedziała do mnie Isabel. 
Pokiwałam głową i poszłyśmy tam... a tam, o zgrozo, siedziała Victoria. Razem z Kevinem. Sączyli drinki i rozmawiali o czymś. Ciężko było cokolwiek usłyszeć przy tej głośnej muzyce. 
- Zamówić Ci jakiegoś drinka? - zapytała Isabel.
- Możesz zamówić - powiedziałam. 
Jednak zamierzałam uważać, poprzestać również na jednym drinku. I dobrze go pilnować, żeby ktoś nie dorzucił mi tabletki gwałtu... 
Miło ze strony Isabel, że postawiła mi trunek. Popijałyśmy, wypatrując intensywnie w tłumie Amelii czy Marco. 
- Patrz! Czy to nie oni? - zapytała mnie nagle Isabel. 
- Faktycznie...
Marco tańczył z Amelią, po ich twarzach było widać, że wspaniale się bawią. Marco uśmiechał się cały czas do Amelii, ona to odwzajemniała. 
- Żebyś Ty człowieku wiedział... - pomyślałam, spoglądając na Marco - to byś kijem jej nie ruszył! 
- Wygląda na to, że bajecznie się razem bawią - powiedziała Isabel.
- Na to wygląda - powiedziałam. 
Marco też mi wspominał, że nie lubi dyskotek ani tańców. Więc co się stało?! Co się stało z tym cichym, spokojnym i sympatycznym chłopakiem? 
Nagle, ku mojemu przerażeniu, Amelia uchwyciła spojrzenia należące do mnie i Isabel. Spojrzała na nas tak chłodno, z taką odrazą, z takim gniewem... Jakbyśmy były zbrodniarkami na miarę Hitlera czy Stalina. 
Victoria i Kevin nie zwracali na nas uwagi. W pewnym momencie Victoria zostawiła Kevina samego przy barze, który nie żałował sobie piwa. Ruszyła sobie w tłum. Pewnie uznała, że Kevin jest nie w jej typie, i poszła wyrwać sobie kogo innego... 
Po jakimś czasie Isabel poprosiła mnie, abym poszła z nią do łazienki. Zgodziłam się. Jakoś przedostałyśmy się bez szwanku przez tłum i poszłyśmy do toalety.
Czekając na moją towarzyszkę, poprawiałam sobie włosy przed lustrem. Niebawem Isabel przyszła, i postanowiła poprawić sobie makijaż.
I nagle... do łazienki wparowała Amelia. Gdy nas zobaczyła, nie ucieszyła się...
- Co Wy tu robicie, gnidy?! - syknęła. - Marco i tak Cię nie chce znać - powiedziała do mnie złośliwie.
- Nie miałam zamiaru go w sobie rozkochiwać, dalej nie mam takiego zamiaru - odparłam. - Nie mam pojęcia, o co Ci chodzi...
- Lecisz tylko na jego pieniądze - powiedziała Isabel. - Jesteś po prostu żałosna. Współczuję temu Marco...
- Zamknij się! - syknęła Amelia. 
- Bo co mi zrobisz? Na miejscu Charlie to bym Cię od razu udusiła - powiedziała Isabel.
Amelia nagle... zaczęła szarpać moją przyjaciółkę. Znów dostała ataku furii, co dla niej jest typowe... 
- Zostaw ją! - krzyknęłam. - Słyszysz?! 
W końcu udało mi się ją odciągnąć od Isabel. Amelia, prychając, wyszła z łazienki, my zaraz za nią. 
Reus już czekał na nią przy barze. Victoria gdzieś zaginęła. Starałam się omijać wzrokiem Marco, ale i tak czułam jego chłodne spojrzenie na sobie... 
- Wracajmy stąd - powiedziałam do Isabel. - Już wszystko jasne. 
Wyszłyśmy przed dyskotekę, wreszcie dało się normalnie pogadać. 
- Amelia nieźle się bawi, Victoria też - powiedziałam. - Marco myśli o mnie źle, choć nic mu nie zrobiłam. I to mnie boli. 
- Doskonale Cię rozumiem - powiedziała Isabel. 
- Jak chcesz, możesz dziś nocować u mnie - powiedziałam. 
- Okej, tylko dam cynk matce - odparła Isabel. - I tak tu kilka dni będę, więc zdążę także i ciotce nieco czasu poświęcić. 
Isabel powiadomiła matkę, po czym wróciłyśmy na Remydamm, do mojego domu. W hallu powitała nas Lisa.
- Gdzie byłyście? - zapytała.
- Na spacerze - odparłam. - Isabel dziś tutaj nocuje. 
- Nie uprzedzałaś... - zaczęła Lisa, ale ja szybko zareagowałam.
- W moim pokoju. Mam prawo przyjmować gości - powiedziałam. Lisa już nie zareagowała. 
Poszłyśmy z Isabel do mojego pokoju. 
Nie miałam nawet jak spróbować podejść do Marco i wytłumaczyć mu wszystko. Przecież przy kumplu nie mogłam zacząć takiej rozmowy. 
Żebyśmy tak zostali uwięzieni we dwoje w windzie, i musieli czekać na ratunek, może wtedy rozmowa by się skleiła... 







*** 







Nastał czwartek. Isabel wczoraj wyjechała z powrotem do Stuttgartu. Żegnałyśmy się ze łzami w oczach, obie miałyśmy wielką nadzieję, że zobaczymy się niebawem. Kazałam jej pozdrowić ode mnie Sabinę. 
Dziś ponoć Lisa ma mieć dzień urlopu. 
Nastąpiła pewna sytuacja na tej dyskotece... po której Victoria zmieniła się nie do poznania... 


Rozmawiałyśmy z Isabel do późna, była już chyba pierwsza w nocy. Ciekawe, jak tam Amelia i Victoria się bawią... 
- Muszę iść do łazienki - powiedziałam. 
- Okej - powiedziała Isabel.
W tym samym momencie, gdy wychodziłam z pokoju, na górę wbiegła Victoria. W jakim ona stanie była...
Płakała, miała makijaż rozmazany, cała się trzęsła. 
- Co się stało? - wydukałam. 
- A co Cię to?! - warknęła i zamknęła się w swoim pokoju. 
Po skorzystaniu z toalety, wracając do swojego pokoju, usłyszałam, jak rozmawia z kimś przez telefon... przypuszczalnie z Amelią...
- Amelia, ja już jestem w domu - mówiła - przybiegłam tu przed chwilą! Jak wrócisz, powiem, o co Ci chodzi! 

Gdybym następnego dnia nie podsłuchała jej rozmowy z Amelią, w życiu bym się nie dowiedziała, iż została... zgwałcona. Tak! 
Kilkoro kolesi zaczaiło się na nią i ją zgwałcili. Ponoć zagrozili jej, że jeżeli zgłosi to na policję, gorzko pożałuje. 
Wspomniała też o tym, że Kevin według niej jest nudziarzem i tylko chciałby siedzieć przy barze, sącząc alkohol... 
I od tamtej pamiętnej nocy Victoria jest po prostu załamana, ciągle smutna. Prawie nie wychodzi z pokoju. 
Lisa nic nie wie, Vici myśli, że ja też nic nie wiem. Jednak dzięki temu, iż sprytnie zaczaiłam się pod drzwiami do pokoju Vici, dowiedziałam się prawdy. 
Ciężko mi współczuć jej z tego powodu... Od tamtej niedzieli normalnie nie poznaję Victorii. Smutek nią zawładnął. 
Amelia wczoraj również była na spotkaniu z Marco. Wiem, bo przyszedł po nią. 
Zanosi się, że to z nią się zaprzyjaźni... Widocznie dalej świetnie jej wychodzi granie miłej, dobrej dziewczyny, i musiała wpaść w oko dla Marco. 
A dziś nastał czwartek. Promienie słoneczne mnie obudziły. 
- Dopiero ósma rano... - pomyślałam. - Poleżę sobie jeszcze... 
Jednak po pewnym czasie zwlokłam się z łóżka, zajrzałam do szafy, z której wyciągnęłam dżinsowe spodenki, różowy top i się ubrałam. 
Włosy zostawiłam rozpuszczone. Zeszłam na dół, w kuchni siedziała Lisa. Piła sobie kawę i czytała gazetę.
- Wreszcie wolny dzień - odezwała się. 
- Super - powiedziałam. 
- Ostatnio tyle miałam roboty. Nie miałam kiedy pogadać z własnymi córkami - powiedziała. 
- Jakieś masz plany na dzisiaj? 
- A to się zobaczy. Przede wszystkim chcę odetchnąć. 
Zaparzyłam sobie herbaty, usiadłam obok. Ciekawe, czy Victoria powie matce, co ją spotkało na dyskotece... 
Nagle Vici wparowała do kuchni. 
- Mamo! Amelia gdzieś zaginęła! Nigdzie jej nie ma! 

_______________________________ 


No to teraz się zacznie :) 
Wkurza mnie ta Amelia, grr. -.- Victoria w sumie też. 
Mam nadzieję, że fabuła i całe to opowiadanie podoba się Wam. Bo dla mnie jakieś takie nudne się wydaje...
Ale podobno pisarz nie jest w stanie ocenić swojego tworu. Więc ocenę pozostawiam Wam. 
Piszcie szczerze, co o tym myślicie. :) 

Nie wiem, jak to będzie z dodawaniem rozdziałów, gdy zacznie się szkoła. Zobaczymy... 
1 klasa technikum przede mną, łatwo nie będzie... 


Buziaki!
WildChild 


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 6.

Nadeszła sobota, szósty lipca. Okazało się, że na tym spotkaniu z Marco zgubiłam kolczyk, a była to jedna z moich ulubionych par kolczyków. Niestety. Nie ubolewam jednak specjalnie z tego powodu – życie już mi pokazało, że istnieją gorsze rzeczy niż zgubienie marnego kolczyka…
Victoria zachorowała na grypę żołądkową. Amelia sobie dziś wyszła na zakupy, korzystając z ładnej, słonecznej pogody. Lisa, jak zwykle, jest w pracy. Jest bardzo zapracowana, ma dużo obowiązków i nie spędza praktycznie czasu z córkami, a ze mną tym bardziej! 
Marco ani wczoraj, ani dziś się nie odezwał. Ciekawe, jak zareagowałaby Amelia, jakbyśmy jeszcze raz się spotkali? W czwartek niemal piana jej ciekła z ust. 
Victoria oczywiście jest po stronie Amelii, jednak ona sama nie myśli o facetach. Dwa razy została porzucona. 
- Po co jej chłopak? Przecież jeżeli Amelia wyrwałaby Marco, a wraz z nim kasiorę, i siostrzyczka skorzystałaby na tym - pomyślałam ironicznie. - Wykombinowałaby coś, znając jej podstępny umysł! 
Co do pociętej koszulki VfB Stuttgartu, mam zamiar kupić sobie nową, nie mówiąc o tym dziewczynom. Nie mam wyrzutów sumienia, że pocięłam Amelii sukienkę, zasłużyła na to. Może komuś, kto przypatrywałby się temu z boku, uznałby, że to podła zemsta... Ale ja jestem tylko człowiekiem - nie jestem ideałem... Nie jestem też siostrą miłosierdzia czy Jezusem, aby zawsze i każdemu wybaczać. 
Już godzina trzynasta. Ogarnęłam nieco w domu, gdy skończyłam, zasiadłam sobie przed TV i zaczęłam oglądać jakiś serial. 
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Kto to mógł przyjść? 
Pobiegłam do drzwi, gdy je otworzyłam, aż mi ciepło się w środku zrobiło. Przyszedł tutaj... Marco.
- Cześć, Charlie - powiedział przyjaźnie. - Czy to przypadkiem nie Twoje? 
W ręku trzymał... kolczyk, który zgubiłam. Jakim cudem on go znalazł?! 
- Tak, to mój - ucieszyłam się. - Jak Ty go znalazłeś, Marco? 
- W czwartek, gdy wracałem do domu, przykucnąłem, aby zawiązać buta, i wtedy zauważyłem, że coś połyskuje parę kroków ode mnie - powiedział Marco. - Zobaczyłem ten kolczyk, od razu rozpoznałem, że to Twój. To było całkiem niedaleko Twojego domu, ale pomyślałem, że oddam Ci innym razem. 
- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko i schowałam kolczyk do kieszeni moich dżinsów. - Wejdziesz, napijesz się kawy? - zaproponowałam.
- Chętnie - powiedział Marco. Poszliśmy do salonu, zaparzyłam nam kawę. Ucieszyłam się, że przyszedł. 
- Jak tam, Charlie? Jak Ci dni zlatują? - zapytał Marco.
- Nieco nudno - machnęłam ręką. - A Tobie? 
- Nie ma szału - stwierdził Marco. - Czasami odwiedzam kolegów z drużyny, niektórzy są na wakacjach. Staram się przede wszystkim wypoczywać przed nowym sezonem.
- Sam nie wyjeżdżasz na żadne wakacje? - zapytałam.
- W przyszłym tygodniu, na Malediwy razem z Mario i Ann - powiedział Marco. - Ale jakoś nie skaczę z radości na myśl o tym wyjeździe.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Mario będzie miał Ann, ja nie mam nikogo - powiedział Marco. - Przykra sprawa.
- Rozumiem - powiedziałam ze współczuciem. 
Marco faktycznie wyglądał na strapionego, gdy poruszył tę kwestię. Wziął zaraz łyk kawy i zaczął nowy temat. 
- A co robią Amelia i Victoria?
- Vici ma grypę żołądkową. Amelia wyszła z domu - powiedziałam lakonicznie. 
- Grypa żołądkowa? Nieciekawa sprawa - powiedział Marco. - Rok temu to miałem. Ale to dość szybko przechodzi.
- Racja - pokiwałam głową. 
Siedzieliśmy oboje przez chwilę w ciszy, gdy niespodziewanie weszła do salonu Victoria. Na jej twarzy pojawiło się wyraźne zaskoczenie, gdy zobaczyła Marco.
Vici nie wyglądała najlepiej. Twarz blada, włosy w nieładzie, miała na sobie tylko szlafrok. 
- Cześć, Vici - powiedział do niej uprzejmie Marco.
- Cześć - wymamrotała Victoria. - Charlie, gdzie się podziały tabletki przeciw bólom brzucha?! Ja już nie daję rady!
- Na lodówce leżą - odparłam.
- Rozumiem - mruknęła i wyszła. 
- Biedna - pokręcił głową Marco.
- Na pewno jutro będzie lepiej - powiedziałam.
- Pewnie tak - odparł Marco.
Mam nadzieję, że zaraz nie wparuje tu Amelia. Gdyby Victoria nie była chora, zapewne przysiadłaby się i skończyłby się spokój. 
Jednak jestem bardziej niż pewna, że opowie wszystko swojej siostrze. 
Popołudnie miło zlatywało, w towarzystwie Marco. Okazało się, że mamy naprawdę wiele wspólnych tematów, że wiele nas łączy. 
Nic nie przeszkadzało nam w rozmowie. Jednak w końcu Marco powiedział, że musi się zbierać. 
- Nie przejmuj się, jeszcze z pewnością nie raz się zobaczymy - powiedział do mnie z uśmiechem. - Może następnym razem u mnie w domu? 
- Dlaczego nie... zobaczy się - powiedziałam. 
Odprowadziłam go do furtki, i nagle, ku mojemu przerażeniu, zobaczyłam, że Amelia nadchodzi. W takim momencie! 
- To do zobaczenia - postanowiłam jakoś skryć te nerwy i ładnie pożegnać Marco. 
- Do zobaczenia, mam nadzieję, jak najszybciej - powiedział Marco i mnie przytulił. To było niesamowite z jego strony, jak mnie traktował. Nie znamy się przecież zbyt długo. 
Marco odszedł swoją drogą, ja poszłam szybko do domu... 







*** 






Jakby nigdy nic, poszłam umyć kubki po kawie, gdy nagle do kuchni wparowała Amelia. Wyglądała na niezadowoloną, wręcz wściekłą.
- Oj, wyczuwam aferę - pomyślałam.
- Co, kawusię się popijało z Marco, prawda? - zapytała złośliwie. - I myślisz, że nie widziałam, jak się przytulacie przed furtką? 
- Nie Twój interes - odparłam. 
- Nie mój interes? Uważaj, panno Kastner - Amelia chwyciła mnie za ramię bez odrobiny szacunku. - Tak Cię niebawem urządzę, że...
- Tak, już tak raz mówiłaś - powiedziałam. Starałam się udawać odważną, jednak w głębi duszy bałam się, że Amelia może faktycznie wywinąć mi jakiś okropny numer. Ona jest zdolna do wszystkiego. 
Jednak teraz, gdy Vici leży plackiem, może w pojedynkę nic nie zdziała... 
- Tylko Ci teraz przypominam - powiedziała Amelia. 
- Kobieto, o co Ci w ogóle chodzi? Masz jakieś kompleksy czy jak? Mam prawo mieć znajomych - powiedziałam. 
- Znajomych spod osiedlowego trzepaka, a tacy ludzie jak Marco to mój poziom, rozumiesz? - syknęła. 
- Chciałabyś się z nim zadawać, bo zależy Ci na jego kasie - powiedziałam. - Zawsze by Ci kawę czy coś postawił, a może przypadkiem fotoreporter zauważyłby Was razem i fotkę cyknął? To Twoje marzenie, prawda? 
- Zamknij się - krzyknęła Amelia. - Przez Ciebie mam humor zepsuty, a taki świetny miałam od rana! 
- O, Amelia, jesteś? - do kuchni przyszła Victoria.
- Jak widać - prychnęła Amelia. - Jak się czujesz? Wiesz, że ta gnida się spotkała... 
- Czuję się tak, jak wyglądam - powiedziała Vici - wiem, siedzieli sobie razem w salonie i pili kawę. 
W oczach Amelii aż się zaiskrzyło ze złości i zapewne zazdrości... 
- Zabiję Cię po prostu - krzyknęła. Jej głos był przepełniony frustracją. Nagle... rzuciła się na mnie, zaczęła mnie szarpać. Nie pozostałam dłużna, zaczęłam się bronić. Co do sił fizycznych, jestem nieco od niej silniejsza i udało mi się obronić. Amelia nie omieszkała mnie spoliczkować, natomiast ja zrewanżowałam się jej tym samym. 
- Suka! Szmata! - krzyczała Amelia.
- Dobra, Amelia, chodźmy na górę. Wystarczy już jej - powiedziała Victoria. 
Amelia prychnęła i poszła z chorą siostrą na górę. Ja również poszłam do swojego pokoju. Amelia zachowała się jak psychopatka. Myśl o tym, że znienawidzona przyrodnia siostra ma kontakt z sławną, bogatą (ale mimo wszystko skromną i przyjacielską!) osobą, zapewne napawa ją frustracją, olbrzymią złością i furią. Amelia jest totalnie pozbawiona empatii. Nie obchodzi ją to, że niedawno straciłam ojca, przez co dalej cierpię. Gdy rozmawiałam z Marco, czułam się nieco lepiej. On mógłby być psychologiem. Jednak on zdążył już mi zdradzić, że gdyby nie został piłkarzem, uczyłby się na pilota. Powiedział, że latanie zawsze go fascynowało. 
Ciekawe, o której dziś wróci Lisa. No i ciekawe, czy jutro będzie w domu! Coś przebąkiwała, że możliwe, iż w niedzielę również będzie musiała iść do firmy. Po jakimś czasie to może się skończyć pracoholizmem... 
A zresztą. Przecież ona i tak się mną nie interesuje ani nie spędza ze mną czasu. Jestem skazana sama na siebie. 
Będę musiała poznać miasto, za jakiś czas znaleźć sobie pracę, wyrobić sobie dowód osobisty. Tyle jeszcze mnie czeka. Może poproszę kiedy Marco, aby mnie zabrał na zwiedzanie całego Dortmundu, o ile miałby czas i zechciałby mi go poświęcić właśnie dla mnie? 
W przyszłym tygodniu wyjeżdża na Malediwy. On to ma wspaniałe życie. Żeby mi tak zaproponował, abym z nim poleciała na te wyspy, od razu bym się zgodziła, zostawiłabym to wszystko, pół świata dzieliłoby mnie wtedy od Amelii! To byłoby coś pięknego. 
Jestem już praktycznie dorosła, w sierpniu kończę osiemnaście lat. 
Rozmarzyłam się, Marco mi tego nie zaproponuje... Powinnam cieszyć się tym, że mam z nim takie dobre, kumpelskie stosunki, tego się wiernie trzymać. 
Spotkanie z Marco było najlepszym wydarzeniem tego dnia, później tylko siedziałam i oglądałam jakieś seriale, gdy nagle do domu wróciła Lisa. Przyszła do salonu, wyglądała na zmęczoną, usiadła w fotelu.
- Witaj, Charlie, gdzie Amelia i Vici? - zapytała.
- Na górze - odparłam. 
Nagle do salonu wparowała Amelia, usiadła naprzeciwko matki.
- Hej, mamo, jak tam? - zapytała. - Dużo pracy? 
- Żebyś wiedziała - powiedziała Lisa. - Co gorsza, jutro też muszę iść do firmy. 
- W końcu padniesz z przepracowania - powiedziała Amelia.
- Cóż, ktoś musi zarabiać, chcesz mieć modne ubrania i duże kieszonkowe, to ktoś musi na to zarobić - powiedziała Lisa.
- No tak, tak... - mruknęła Amelia.
- Jak się czuje Vici? - zapytała Lisa.
- Dalej źle - powiedziała Amelia.
- Idź do niej, może czegoś potrzebuje - powiedziała Lisa.
Amelia z westchnieniem podniosła się z kanapy, i skierowała swoje kroki na górę. Ja również tam poszłam.
Jednakże coś mnie tknęło i postanowiłam podsłuchać rozmowę Amelii i Victorii, którą dało się usłyszeć spod drzwi pokoju Victorii. 
- Jak się czujesz? Mama pytała - powiedziała Amelia.
- Masakra - powiedziała słabym głosem Victoria.
- Wiesz co? Trzeba obmyślić jakiś sprytny plan co do Charlie - powiedziała Amelia. - Ja jej nie daruję! 
- Nie mam siły teraz myśleć o tym - wydukała Vici. - Wiesz, że jestem po Twojej stronie, ale po prostu nie mogę...
- A tam! Sama coś wymyślę - prychnęła Amelia.
- Wyjdź, chcę zostać sama, nie mam siły na gadki - powiedziała Victoria.
Pobiegłam szybciutko do swojego pokoju. Amelia dała kolejny dowód na to, że jest przesiąknięta jadem. Kto wie, co uda jej się wymyślić tym razem? Ta żmijka jest zdolna do absolutnie wszystkiego.
Kolejne paskudne zakończenie dnia... nie pamiętam, kiedy ostatnio kładłam się spać w dobrym, radosnym nastroju. 





*** 





W niedzielny poranek obudziłam się około dziewiątej rano. Powoli wyszłam z łóżka, ociągając się. 
Wyciągnęłam z szafy letnią sukienkę, poszłam do łazienki, umyłam się i ubrałam, włosy pozostawiłam rozpuszczone. 
W domu panowała cisza. Victoria i Amelia jeszcze zapewne spały, a w kuchni, jak się okazało, siedziała Lisa ubrana w wyjściowe ciuchy, popijała kawę.
- Hej Charlie, ja zaraz do roboty idę - powiedziała. - Słuchaj, przytnij dziś róże w ogrodzie. 
- Dobrze, przytnę - wymamrotałam. 
- Możliwe, że w przyszłym tygodniu będę musiała wyjechać w delegację - powiedziała Lisa. - Wtedy musiałabyś tu pilnować ładu i porządku. Ja już pędzę, do zobaczenia - powiedziała i szybko opuściła kuchnię. 
Siedziałam i popijałam w samotności poranną kawę, gdy do kuchni przyszły Amelia i Victoria. Ta druga wyglądała już nieco lepiej.
- Zrób nam kawy - wypaliła do mnie Amelia i się rozsiadła.
- Sama sobie zrób, blondynko - powiedziałam. - Nie będę Ci usługiwać. 
Zmierzyłam ją surowym wzrokiem, w końcu sama się podniosła i podeszła do czajnika. 
- Mnie nie rób kawy, ja chcę herbatę - powiedziała Victoria. 
- Dobra, dobra - burknęła Amelia. 
Moje "kochane" siostry usiadły naprzeciw mnie. Amelia patrzyła na mnie z taką niechęcią i odrazą, jakbym jej matkę zabiła. 
- Charlotte, jesteś brzydka jak deszczowa noc - powiedziała nagle.
- No proszę, i kto to mówi - powiedziałam.
- Nie pozwalaj sobie - powiedziała Victoria. 
- Amelia, to tylko świadczy o Tobie - powiedziałam. - Brak słów... 
Dopiłam szybko kawę i wyszłam do ogrodu. Sto razy wolałam przycinać krzewy róż niż wysłuchiwać głupiego gadania Amelii czy Victorii. 
Te na szczęście nie poszły za mną do ogrodu, tylko zajęły się czymś innym. A ja spokojnie przycięłam krzewy, a także podlałam kwiatki, wyrwałam nieco chwastów.
- Wreszcie to jakoś wygląda - pomyślałam, gdy spojrzałam na ogród po zakończonej pracy. 
Poszłam z powrotem do domu. O cholera, aż dwie godziny zajęło mi porządkowanie ogrodu. 
Poszłam do salonu, włączyłam sobie kreskówki, które zawsze lubiłam. Amelia i Victoria wielokrotnie nabijały się ze mnie przez to. Ale ja naprawdę lubię kreskówki, zawsze potrafią poprawić człowiekowi humor, nieco rozbawić. 
I ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu... Nagle usłyszałam rozmowę dochodzącą z hallu, a jej uczestnikami byli Amelia... i Marco.
Postanowiłam tam pójść. 
- Cześć, Marco - powiedziałam przyjaźnie, ale on zmierzył mnie lodowatym wzrokiem...
- Nie spodziewałbym się po Tobie, Charlie, takich SMS-ów - powiedział Marco. - Podobno ja i Amelia jesteśmy siebie wartymi idiotami, prawda? 
Aż mnie zatkało... przecież ja nie wysyłałam Marco żadnych SMS-ów! Co tu się porobiło?! 
- Byś się wstydziła, Charlie - powiedziała Amelia. 
- Co ja takiego złego zrobiłem? - zapytał Marco. 
- Ja nie wysyłałam żadnych SMS-ów! - wykrzyknęłam - a już na pewno nie wysyłałam żadnych obraźliwych treści! Amelia, to na pewno Twoja sprawka - od tego ostatniego zdania nie mogłam się po prostu powstrzymać. 
- Akurat! Jeszcze składaj winę na siostrę - powiedział ironicznie Marco. - Wiesz co, Charlie, myślałem, że dobrzy z nas znajomi. 
- Ona jest cwana jak lis, ale przyznać się do czegoś, to jej już ciężko przychodzi - powiedziała Amelia.
- Marco, Ty wierzysz Amelii? - zapytałam wprost.
- Tak - powiedział od razu Marco. Jeżeli on jej uwierzył... to znaczy, że już pozamiatane. 
- Dlaczego?! Ja nic nie wysyłałam! Ja cały czas w ogrodzie przebywałam! - próbowałam się bronić, ale Marco mi przerwał.
- Daj sobie spokój - powiedział. - Amelia, zapraszam Cię na kawę. 
- Super - ucieszyła się uroczo Amelia i nałożyła szybko baleriny. 
- Cześć - powiedział do mnie oschle Marco, a Amelia, gdy Marco nie patrzył, posłała mi złośliwy uśmiech. 
Natychmiast pobiegłam na górę, chwyciłam moją komórkę do ręki. Nie wzięłam jej do ogrodu, gdyż się ładowała. 
Zajrzałam do wiadomości. I tam, w moim imieniu Amelia odbyła esemesową rozmowę z Marco... 

Hej, Charlie! Chciałbym z Tobą o czymś pogadać, zaproponować Ci pewną rzecz... masz troszkę czasu? Byłbym wniebowzięty :) Buziaki. 

Spadaj! Nie mam ochoty na jakieś pogaduszki. Wczoraj myślałam, że usnę z nudów, jak Cię słuchałam. Debil z Ciebie. Z moją pożal się Boże siostrą przyrodnią Amelią spotkaj, skoro przypiliło. Jesteście warci siebie. 

Char, co Ty wypisujesz?! Przecież dobrze się dogadywaliśmy! Myślałem, że dobrzy z nas kumple. I dlaczego mnie obrażasz?! Przecież nic złego nie zrobiłem! Naprawdę, zaskoczyłaś mnie i to bardzo. 


Nie chcę z Tobą mieć do czynienia. Miałeś w planach uwiedzenie mnie i zaciągnięcie do łóżka? Amelię sobie zaciągnij, ona to jest chętna zawsze i wszędzie. Bo o co innego może chodzić takiemu piłkarzykowi? 

Wiesz co, nie spodziewałbym się. Skoro tak, z naszą relacją koniec. 

Bardzo dobrze. 


Po prostu... doznałam szoku. Okazało się, że Amelia grzebała w mojej komórce! Potem, gdy Marco przyszedł, Amelia otworzyła mu drzwi, zaczęli rozmowę i Marco wszystko jej opowiedział, co rzekomo ja pisałam w tych SMS-ach. Ona zapewne to podchwyciła i zaczęła opowiadać niestworzone historie o mnie... A kiedy ja przyszłam do hallu, było już za późno na wszystko. Czemu Marco uwierzył Amelii?! Bardzo łatwo we wszystko uwierzył. Amelia w tych SMS-ach tak dobierała uważnie słowa, a przy nim wysławiała się tak mądrze i uprzejmie, że aż mroziło mi to krew w żyłach... 
Pobiegłam do pokoju Victorii, która leżała w łóżku.
- Co Wy narobiłyście - krzyknęłam - co Wy z Amelią za SMS-y wysłałyście do Marco, gnidy?! 
- Ja nic nie wiem - Vici zrobiła wielkie oczy. - Cały czas leżałam tu w łóżku. W ogóle, gdzie ona jest? 
- Poszła sobie z Marco na kawę - wysyczałam.
- Bo jest fajniejsza od Ciebie - zachichotała Victoria.
Wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Vici na pewno maczała w tym palce. 
Marco mi nie uwierzył, gdyż rzekomo ja napisałam jedno w SMS-ach, a przy nim mówiłam co innego... Do tego jeszcze doszła gadka Amelii. Teraz, gdy poszli razem na kawę, ona jeszcze mu opowie sto innych rzeczy o mnie, i moja dobra relacja z Marco już nigdy nie powróci do życia. Pozamiatane. 
I ciekawe, co za rzecz chciał mi zaproponować Marco?! Teraz już się nigdy nie dowiem. Załamka. A jeszcze wczoraj tak miło rozmawialiśmy... 
Pobiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko, zaczęłam rzewnie płakać. 


_______________________________ 


Wkurza mnie ta Amelia, Was zapewne też. Ale niebawem jeszcze bardziej nas wkurzy... 
Mam nadzieję, że jednak rozdział się Wam podoba. Jakby coś się Wam nie podobało, to piszcie, tylko uzasadniajcie swoją krytykę ;) 
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Jesteście po prostu wspaniałe! :* 

Cóż, mam nadzieję, że pod tym rozdziałem znajdzie się tyle komentarzy, co pod poprzednim. Może być nawet więcej ;> 

Więc komentujcie, obserwujcie, polecajcie... :> A ja postaram się odwdzięczyć jak najlepszymi rozdziałami. 

Buziaki!
WildChild


czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 5.

Nastał ponury, deszczowy czwartek. Wczoraj odbył się pogrzeb taty. Cały wczorajszy dzień przepłakałam. 
Ilekroć spoglądałam na trumnę, do moich oczu cisnęły się słone łzy. Do Dortmundu na pogrzeb przyjechało również paru znajomych taty ze Stuttgartu oraz nieco rodziny z jego strony.
We wtorek rozmawiałam na Skype razem z Isabel i Sabiną. Opowiedziałam im o wszystkim, nie pomijając tego, iż poznałam osobiście gwiazdę Borussii Dortmund, Marco Reusa. 

Były pod wrażeniem. Na początku nawet mi nie dowierzały. Jednak obie nie były zadowolone z faktu, że poznała go również Amelia. Doskonale bowiem wiedziały, jaką podłą suką jest ta dziewczyna, jaką znakomitą aktorką potrafi być, w zależności od sytuacji... 
Dzisiaj siedzę cały dzień w domu. Lisa rzuciła się w wir pracy. Co do Amelii i Victorii, nie zmieniły swojego stylu życia.
Nagle moje ponure rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącego SMSa. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, był on od... Marco!

Cześć, Charlie! Jak tam? Jak samopoczucie? Wybacz, że dopiero teraz się odzywam, ale miałem trochę spraw na głowie. 

Uśmiechnęłam się. Rzadko mnie ktoś pytał o to, jak się czuję. Nigdy nie usłyszałam takiego pytania od domowników, chyba że od taty, kiedy jeszcze żył... 


Witaj, Marco! Rozumiem, nie przejmuj się. Moje samopoczucie? Nie ma co ukrywać, czuję się fatalnie. Do tego brzydka pogoda. Siedzę cały dzień w domu i opłakuję śmierć taty. Wczoraj był pogrzeb. 


No tak, w niedzielę byłam na spacerze z Marco, dziś jest czwartek i dziś się odezwał. Ale w ogóle nie czuję gniewu na niego. 


Bardzo Ci współczuję, Charlie. To straszne stracić kogoś tak bliskiego. W ogóle Ci się nie dziwię. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Znamy się wprawdzie od niedawna, ale już Cię polubiłem. 


O kurczę! Takiego wyznania to się bym w życiu nie spodziewała. Marco bardzo mile mnie zaskoczył. Widać, że jest człowiekiem otwartym na nowe znajomości, na pomaganie innym. 
Ktoś o wielkim sercu. Podobnie jak mój świętej pamięci tata. 
Marco do tego zaoferował mi wsparcie. Uśmiechnęłam się do wyświetlacza mojego smartfona. Zanim zdążyłam mu odpisać, przyszedł od niego kolejny SMS.

Jeśli masz ochotę, możemy się spotkać, trochę porozmawiać. Oczywiście, ja Cię nie zmuszam. Ale jeśli chcesz, to mogę nawet po Ciebie wpaść, tak się składa, że szczęśliwie zapamiętałem, gdzie mieszkasz. Ulica Remydamm, prawda? 

Teraz to już w ogóle zrobiło mi się gorąco. To było takie miłe uczucie, kiedy ktoś się zainteresował moim stanem psychicznym, zaoferował pomoc. Tutaj, w Dortmundzie, nie mam żadnych znajomych, ani przyjaciół, jednak teraz poznałam miłego faceta, który jest świetnym materiałem na kumpla. 
Postanowiłam, że się zgodzę na to spotkanie. Dlaczego nie? Może naprawdę poczuję się lepiej? W domu nie mam z kim porozmawiać. Lisa w pracy, a nawet jak wróci... nie mam z nią dobrych kontaktów, a poza tym zapewne będzie padnięta i od razu pójdzie spać. 
O Amelii czy Victorii nawet nie wspominam.

Tak, tak, to ta ulica! Chętnie się z Tobą spotkam i pogadam. To bardzo miłe z Twojej strony, Marco. Kiedy chciałbyś przyjść? 

Odpowiedział mi niemalże natychmiast. 


Mogę przyjść nawet zaraz! 


Nie ma problemu. Czekam :) odpisałam mu.

Postanowiłam się przebrać i nieco ogarnąć, abym wyglądała jak cywilizowany człowiek. Teraz wyglądam, jakby czołg po mnie przejechał. Rozciągnięta koszulka i dresy, rozczochrane włosy, od płaczu oczy czerwone, jak trykoty Bayernu. 
Zajrzałam do szafy. Wyciągnęłam czarne, zwykłe legginsy i czarną tunikę. Ponieważ jestem w żałobie, mój strój będzie cały czarny.
Zerknęłam na termometr wiszący za oknem. Wprawdzie jest lipiec, ale póki co, nie ma jakichś ogromnych upałów. Okazało się, że jest dwadzieścia stopni Celsjusza. 
Dziś czwarty lipca, wszyscy piłkarze Bundesligi zapewne mają teraz urlop. 
Ubrałam się i skierowałam się do łazienki. Przejrzałam się w lustrze, nie chwaląc się, nawet dobrze się prezentowałam. 
Zaczęłam robić delikatny makijaż. Nigdy nie przesadzałam z kosmetykami, tak jak Amelia i Victoria. One są fankami grubej tapety na twarzy. Ale strach im powiedzieć, że wyglądają z tym po prostu koszmarnie... 
Akurat wcierałam puder w moją bladą cerą, gdy do łazienki wparowała Victoria.
- Możesz stąd wyjść?! Zaraz się zleję - burknęła. 
- Idź na dół - odparłam. - Tam jest wolne. 
- Nie chce mi się - prychnęła Victoria. - Czego się tak malujesz? Wychodzisz gdzieś? 
- Nie Twój to biznes - powiedziałam.
- Co tu się dzieje? - jeszcze Amelii tu brakowało...
- Patrz, pasztet się na coś szykuje - powiedziała Victoria. 
- Czarne ciuchy, żałoba trwa - powiedziała Amelia.
- Zastanawiam się, jak Ci nie wstyd - powiedziałam i pokręciłam głową. 
Skierowałam się do wyjścia z łazienki, gdy nagle Amelia domyśliła się, co zamierzam robić.
- Ty, Vici, przecież ona się wymieniła numerem telefonu z tym Marco! 
- Właśnie! Charlie niby w żałobie, a umawia się na randki?! - powiedziała Victoria.
- To żadna randka, dla twojej informacji - prychnęłam. - W ogóle, to skończcie już.
Wzięłam z pokoju jeszcze swoją torbę. Teraz pozostało mi tylko czekać na Marco.
Poszłam do hallu, moje przyrodnie siostry "musiały" podreptać za mną. I... Amelia zażądała, abym dała jej numer telefonu Marco!
- Nie zasługujesz, by się z kimś takim spotykać, nawet przyjaźnić - wysyczała wściekła. 
- Jak zawsze, chcesz mi odebrać prawo do szczęścia. Nawet z Isabel i Sabiną chciałaś mnie rozdzielić - powiedziałam. - Nie mówiąc już o tym, że odbiłaś mi Alexa.
- Masz żałobę, tak? - wtrąciła się Victoria.
- Tak - powiedziałam - ale Marco okazał się osobą o niemałym sercu, jest chętny udzielić wsparcia, którego od Was na pewno nie dostanę.
- Może mamy razem z Tobą cały dzień ryczeć, co? - zachichotała Vici. - Wolne żarty. 
- Daj mi ten numer - syknęła Amelia.
- Jeszcze czego! - wzdrygnęłam się. - Widocznie nie wpadłaś mu w oko, skoro Ci nie zaproponował wymiany numerów na tej kawce - wymusiłam chichot, mówiąc to zdanie, chciałam zamknąć usta tej okropnej blondynce. 
- Uważaj, suczko, ja zawsze dostaję tego, czego chcę - powiedziała wyraźnie dotknięta moją wypowiedzią. 
- Powiem Marco prawdę o Tobie. Skończy się Twoje aktorstwo - powiedziałam.
- Lepiej uważaj - powiedziała Victoria. - Jak Ci życie w piekło zamienimy, to szybko umilkniesz.
Tak... Amelia i Victoria już raz tak zrobiły. A co takiego? Gdy jeszcze uczyłam się w gimnazjum, przerobiły kilka moich zdjęć, porozwieszały mnóstwo ich kopii w szkole, nawet poza szkołą... To po prostu nie do opisania, jak się wtedy czułam. Byłam pośmiewiskiem całej szkoły i nie tylko... Bałam się chodzić wtedy do szkoły, o tym, co się działo, nie byłam w stanie opowiedzieć nawet ojcu. Symulowałam wtedy chorobę, nie mogłam iść do szkoły i znosić szyderstw innych uczniów.
A te dwie żmije były takie zadowolone, że mnie tak upokorzyły, ich radość była bezbrzeżna.
I ja do dziś trochę się tych żmijek... boję. Tak! One są zdolne do wszystkiego. Jeżeli teraz powiedziałabym Marco, jaka naprawdę jest Amelia, i to w dodatku przy niej, nie miałabym spokoju... 
Amelia udaje miłą i sympatyczną, chciałaby na pewno być blisko Marco, bo jest bogaty i do tego bardzo sławny. Ona lgnie do popularności i bogactwa. A myśl,  że ja idę na spotkanie z tą osobą, zapewne napawa ją nie lada wściekłością. 
- Zatkało, co? - zaśmiała się Victoria.
- Ona się nas boi - powiedziała Amelia, i przybiła piątkę z siostrą.
- Tak tylko Ci się wydaje - powiedziałam. Nie chciałam pokazać im tego lęku, który siedzi we mnie od lat. 
Naszą zaostrzoną rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. To na pewno Marco. Otworzyłam drzwi, nie myliłam się.
- Cześć, Charlie - uśmiechnął się do mnie. 
- Witaj, Marco - powiedziałam, wymusiłam uśmiech na swojej twarzy. Teraz, gdy tata umarł, bardzo ciężko jest mi się uśmiechnąć. 
- O, cześć Amelia, cześć Victoria - Marco zauważył moje przyrodnie siostry. 
- Hej, Marco - powiedziała przyjaźnie Amelia. - Jak tam? 
- Dziękuję, jakoś leci - powiedział Marco. - Jak tam u Was? 
- Daj spokój - machnęła ręką Amelia. - Wczoraj byłyśmy na pogrzebie ojczyma, nie masz pojęcia, jak ciężko nam pogodzić się z jego śmiercią.
- Dokładnie - powiedziała Victoria, spuściła głowę w dół. 
- Ważne, że macie siebie - powiedział Marco. On był dla nich naprawdę miły, szkoda, że one tylko udawały... 
- Oj, tak - powiedziała Amelia i przytuliła się do Victorii. - Nie wiem, co bym bez niej zrobiła... 
- To co, Charlie, idziemy? - zwrócił się do mnie Marco. 
- Pewnie - powiedziałam. 
- Do zobaczenia - rzucił Marco do Amelii i Victorii, i wyszliśmy. 







*** 







Marco zaproponował, żebyśmy poszli do kawiarni. Zgodziłam się. Gdy już tam dotarliśmy, zajęliśmy ustronny stolik. Popijając cappuccino, zaczęliśmy rozmowę. 
- Cieszę się, że zgodziłaś się na spotkanie - powiedział Marco. - Mam nadzieję, że nieco polepszę Ci nastrój - uśmiechnął się.
- Już to zrobiłeś - powiedziałam. - Naprawdę miło z Twojej strony.
- Oj tam - Marco machnął ręką. - Wiem, jak boli utrata rodziców. Jak dotąd, nie powiedziałem Ci tego, ale moi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, kiedy miałem sześć lat. 
- Mój Boże - złapałam się za serce. 
Sama straciłam matkę, gdy miałam sześć lat. Wiem zatem, co czuł Marco... Stracił oboje rodziców w straszliwej katastrofie... 
- Wychowywałem się w rodzinie zastępczej. Nie wspominam tego miło - westchnął Marco. - Gdy zacząłem grać w piłkę, poczułem się nieco lepiej. Na boisku zapominałem o wszystkich kłopotach - powiedział Marco. - Żebym tak jeszcze miał rodzeństwo! Jednak byłem szczęśliwym jedynakiem, dopóki rodzice nie zginęli... - tu głos mu się załamał. 
- Marco, co Ty musiałeś przeżyć - powiedziałam współczująco, zszokowało mnie to, co opowiedział mi Marco. 
- Więc wiem dokładnie, co czujesz. Na pewno bardziej przeżywasz niż Amelia i Victoria, dla nich był to ojczym, dla ciebie rodzony ojciec - powiedział Marco. - Poza tym, ich matka żyje...
- Tak - powiedziałam krótko. - Już Ci mówiłam, że nie mam matki, straciłam ją w wieku sześciu lat. 
- Widzisz, Charlotte, jedziemy na jednym wózku - powiedział Marco. - Zawsze możesz na mnie liczyć. 
- Dziękuję - powiedziałam. - Wiesz, Amelia i Victoria ogólnie to niezbyt się ze mną trzymają, one mają inne charaktery. Miałam dwie wspaniałe przyjaciółki w Stuttgarcie. Bardzo za nimi tęsknię - westchnęłam.
- Coś wiem i na ten temat - pokiwał głową Marco. - Mój najlepszy przyjaciel mieszka pół Niemiec ode mnie. 
- Nie mam żadnych znajomych w Dortmundzie - powiedziałam. - Czuję się tu nieco samotna, zwłaszcza po śmierci taty.
- Teraz masz mnie, masz już jednego znajomego - powiedział Marco. - Amelia także jest bardzo miła i sympatyczna, ale jednak z Tobą mnie więcej łączy. 
Aż się zarumieniłam. Marco był taki przyjacielski, potrafił niesamowicie pocieszyć człowieka. Rozmowa z nim bardzo poprawiła mi nastrój. Dał mi do zrozumienia, że moi rodzice na pewno by chcieli, bym w końcu była szczęśliwa. 
Tylko jedno mnie denerwuje - niesłusznie uważa Amelię za taką miłą i przyjacielską osobę. Ona wcale taka nie jest, nigdy nie była. Wyrachowana, zimna za przeproszeniem suka, a nie ciepła osoba. Żeby Marco wiedział, jakie naprawdę mamy relacje, zdziwiłby się i to bardzo. 
Ale powiedział, że go ze mną więcej łączy. No tak - oboje straciliśmy obojga rodziców. Co do Amelii i Victorii, mają przy sobie matkę, która nieźle się trzyma i jeszcze długo pożyje. 
- Jak tam Twój przyjaciel, Mario? - zapytałam przyjaźnie. 
- A dobrze - powiedział Marco. - Aktualnie przebywa ze swoją dziewczyną tutaj, w Dortmundzie, nie ma teraz treningów i nie musi siedzieć w Monachium. Wiesz, że jego dziewczyna jest modelką? 
- Naprawdę? - zdziwiłam się. - Jak się nazywa? Może będę kojarzyła...
- Ann Kathrin Brommel - powiedział Marco.
- Ach! Kojarzę - powiedziałam. 
- No widzisz - powiedział Marco. - Niesamowite, dość krótko się znamy, a już tyle o sobie wiemy.
- Prawda - pokiwałam głową.
Jeszcze sobie trochę porozmawialiśmy, żadnemu z nas zbytnio się nie śpieszyło. Gdy już mieliśmy zakończyć nasze spotkanie, Marco powiedział, że odprowadzi mnie do domu.
Podczas spaceru również nieco porozmawialiśmy. 

Gdy już znaleźliśmy się przed moją furtką, Marco uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Do zobaczenia, Charlie - powiedział - trzymaj się!
- Dzięki - powiedziałam. - Dzięki Tobie nieco poprawił mi się humor. Nie masz pojęcia, jak się straszliwie czułam.
- Potrafię sobie to wyobrazić - powiedział Marco. - Kiedyś jeszcze się zgadamy, prawda? 
- Chętnie - powiedziałam - naprawdę potrafisz pocieszyć i wesprzeć. 
- Cieszę się, że Ci pomogłem - powiedział Marco i znienacka mnie... przytulił, uderzył mnie w nos zapach jego mocnych perfum. 
- Do zobaczenia - powiedziałam, zdobyłam się na lekki uśmiech i poszłam do domu. Marco odszedł swoją drogą.







*** 






Weszłam nieco pocieszona do domu, jednak dalej nie pozbyłam się okropnego uczucia pustki, które jeszcze będzie towarzyszyć mi zapewne przez bardzo długi czas. Nikt ani nic nie usunie ze mnie tego uczucia. Jednak jestem wdzięczna Marco, że zaproponował mi spotkanie, że nieco mnie wsparł. Tak bardzo tego potrzebowałam.
Poszłam na górę i chciałam pójść do swojego pokoju, ale nagle... padłam gradem. Drzwi od łazienki były otwarte, dzięki czemu zauważyłam, że jest tam Amelia i... tnie moją koszulkę. Moją meczową koszulkę VfB Stuttgartu! 
Wpadłam jak burza do łazienki, poczułam, jak puszczają mi nerwy... 
- Zostaw tę koszulkę, szmato - krzyknęłam i wyrwałam jej ubranie z ręki. 
- Jak mnie nazwałaś?! - zagotowała się Amelia.
- To moja ulubiona koszulka! - krzyknęłam. - Suko, nie daruję Ci tego! Twoje zachowanie przekracza wszelkie granice!
- Nie pozwalaj sobie, czupiradło - powiedziała Amelia i lekko mnie popchnęła. - Nie pozwolę, abyś się spotykała z Marco! On nie będzie dla Ciebie! Jasne?! 
- Aha! Dlatego pocięłaś mi koszulkę, tak?! - krzyknęłam - nie Ty będziesz decydować, z kim mam się zadawać! Jak zawsze, chcesz pozbawić mnie najmniejszego szczęścia! Jesteś podłą zdzirą, wiesz? W ogóle uczuć nie masz! - krzyczałam jak szalona. Amelia naprawdę ostro przesadziła. 
Poza tym, ona już myśli, że romansuję z tym Marco, a to przecież nieprawda. My tylko rozmawiamy o naszych życiach, dzielimy się doświadczeniami. A ta podła zołza już sobie wyobraża, że zaraz zostanę jego dziewczyną, będę miała dostęp do bogactwa i sławy... Nie, Amelia by tego nie przeżyła. Kto by to nie był, próbowałaby mi wszystko zniszczyć i mnie dobić. 
- Ty masz niby żałobę po ojcu -  wysyczała Amelia - a się umawiasz na randki! Wstydu nie masz! 
- To ty wstydu nie masz - powiedziałam. - Niszczysz mi koszulkę, bo jesteś może zwyczajnie zazdrosna, chociaż nie mam pojęcia, o co! 
- Nie tylko koszulkę Ci zniszczyłam. Ty sama będziesz kolejna - powiedziała Amelia. - Co Ty sobie wyobrażasz?! Pracy sobie lepiej poszukaj, a nie...
- No proszę, i kto to mówi - powiedziałam. - I tak, jestem w żałobie po tacie! Nawet jak ciągle nie okazuję smutku, to cały czas jest on we mnie! Ale Ty nigdy tego nie zrozumiesz, bo Ty serca nie masz! Tylko imprezy Ci w głowie i kasa! 
Amelia nagle uderzyła mnie otwartą dłonią w twarz. Nie pozostałam jej dłużna... zaczęłyśmy się szarpać. 
- Nienawidzę Cię! - krzyczała Amelia - ja Cię zniszczę! Nie będziesz nigdy szczęśliwa! 
- Zobaczymy, blondi - syknęłam. 
Jestem nieco silniejsza od Amelii, więc udało mi się ją usadzić na podłodze. Wykorzystałam ten moment i udało mi się zamknąć ją w łazience!
- Suko! Otwieraj! - zaczęła łomotać w drzwi Amelia.
- Zamknij się - krzyknęłam.
Victoria jak dotąd nie przybiegła, zapewne gdzieś wyszła. A ja postanowiłam wykorzystać moment... i zniszczyć jakiś ciuszek Amelii. 
Nie myślałam o żadnych konsekwencjach, że Amelia może się zemścić. Smutek po stracie ojca plus wściekłość na Amelię za zniszczenie mi koszulki i ciągłe psychiczne molestowanie sprawił, że w tamtej chwili niczego się nie bałam... 
Wpadłam do pokoju Amelii, z jej szafy wyciągnęłam jej dyskotekową kieckę. Po chwili zamieniła się w kilka kawałków materiału. 
Krzyki Amelii nie ustawały. Nagle usłyszałam, że wróciła Victoria. Zapewne wypuściła siostrę z łazienki, i po chwili obie się zameldowały w jej pokoju...
- Co Ty zrobiłaś?! To moja ulubiona sukienka - zaczęła lamentować Amelia.
- A co Ty zrobiłaś z moją koszulką? - odparłam.
- Powiem mamie - powiedziała Amelia. 
- A co Ty, przedszkolak jesteś? - zapytałam.
- Zamknij się - powiedziała Victoria. 
Zrozpaczona Amelia wzięła w ręce pokrojoną sukienkę. Ja wraz z moją pociętą koszulką wróciłam do swojego pokoju. 
Zastanawiałam się, czy nie pokazać Lisie tej zniszczonej koszulki. Może wtedy by zobaczyła, jaka jest naprawdę Amelia? 
Postanowiłam, że tak zrobię.
Wieczorem, gdy Lisa wróciła do domu z pracy, od razu pobiegłam do niej z koszulką. Jednak Amelia wpadła na taki sam pomysł... 
- Mamo! Patrz! Ta łajza pocięła moją sukienkę - ubolewała.
Zachowywała się jak dziecko, któremu ktoś zabrał lizaka... 

Ja postanowiłam być bardziej opanowana.
- Zobacz, co ona zrobiła z moją koszulką - powiedziałam - po prostu się jej zrewanżowałam.
- Ona niby ma żałobę, a umawia się - grzmiała Amelia. 
Reakcja Lisy bardzo mnie zaskoczyła.
- Zachowujecie się jak dzieci! Same to rozwiążcie między sobą - westchnęła - ja jestem totalnie padnięta, miałam ciężki dzień. Chcę teraz odpocząć, a nie wysłuchiwać waszych sporów. 
Amelia się wściekła.
- Jak to!? Mamo! 
- Przestań krzyczeć, Amelia - powiedziała słabym głosem Lisa i skierowała swoje kroki na górę. 
Amelia spojrzała na mnie wściekła.
- I tak tego pożałujesz - syknęła. - Nie będziesz się z nikim umawiać, a już na pewno nie z Marco! 
Cała Amelia - chce mnie pozbawić wszystkiego. Ona szczerze mnie nienawidzi, najchętniej utopiłaby mnie w łyżce wody. Ta nienawiść z roku na rok jest coraz silniejsza. Od samego początku darzyła mnie niechęcią, była zawsze zimna wobec mnie. 
Teraz, gdy zdobyłam jednego miłego znajomego w nowym miejscu zamieszkania, zdenerwowała się. To chora psychicznie dziewczyna. 
Amelia poszła na górę, ja natomiast zaparzyłam sobie zieloną herbatę. Usiadłam sobie w kuchni, popijając herbatę, obiecałam sobie, że postaram się nie dać Amelii. 

___________________________ 



No i mamy piątkę :) 
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem! Dały mi one niemałą motywację :)
Potrzebna mi ona, żeby pisać jak najlepsze rozdziały, żeby komentowanie ich było dla Was przyjemnością :) 


Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będzie tyle samo komentarzy, co pod poprzednim, a może nawet i więcej! Nie obraziłabym się ;) 

Pozdrawiam ciepło! :* 
WildChild