środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 14.

1 listopada 2013


Skończyły się już dawno radosne, ciepłe, pogodne wakacje. Nastała szara i ponura jesień. W moim życiu trochę się zmieniło.
Zacznę od tego, że podjęłam pracę na pół etatu. Zajmuję się sprzątaniem pokoi w pobliskim hotelu. Wprawdzie mam rentę po ojcu, mam pieniądze, ale podjęłam tę pracę chociażby dlatego, żeby nie siedzieć całymi dniami w domu i się nudzić. No i trochę dodatkowych pieniędzy zawsze się przyda. 
Wczoraj miałam okazję być w Stuttgarcie. Poszłam odwiedzić grób mojej zmarłej mamy. Tak bardzo za nią tęsknię. Nie ma dnia, abym o niej nie pomyślała. Gdyby nie jej śmierć, moje życie mogłoby zupełnie inaczej wyglądać. 
Oczywiście spotkałam się także z Isabel i Sabiną. One również pracują. 
Do mojego rodzinnego miasta wybrałam się sama. Lisa, jak zawsze, była w pracy, natomiast... Amelia również w pracy. Moja przyrodnia siostra pracuje w pobliskiej restauracji. Nie jest z tego faktu zadowolona. Jednak Lisa przeprowadziła z nią poważną rozmowę i Amelia wreszcie zrozumiała, że to już nie przelewki. 
Co do Victorii - dalej pozostaje w śpiączce. Lisa i Amelia są po prostu zrozpaczone. Lekarze dalej mówią, że jeszcze może się wybudzić, ale nic nie jest pewne na sto procent. 
Amelia po wypadku jej siostry, trzeba przyznać, nieco się zmieniła. Przestała tak pyskować, krzyczeć, trochę ucichła. Co nie znaczy, że pogodziła się ze mną. Traktuje mnie jak powietrze. Lisa nie jest szczęśliwa, że mamy takie relacje, ale jak tu wpłynąć na tę upartą blondynkę? Zresztą, niech nie zapomina, że sama jakiś czas temu miała do mnie identyczny stosunek jak Amelia. 
Dziś czerwone w kalendarzu, jutro też. Dziś wybieramy się z Lisą i Amelią na cmentarz, bowiem jest Święto Zmarłych. Kupiłam duży, czerwony znicz w kształcie serca, aby postawić go na grobie taty. Za nim też tak bardzo tęsknię. Nie mam już rodziców. Sama myśl o tym sprawia, że mam łzy w oczach. Dlaczego to mnie spotkało?! Moi rówieśnicy, a nawet starsi ode mnie, mają rodziców, zdrowych i szczęśliwych. A ja... nie mam rodziny. Mam tylko macochę, która jeszcze całkiem niedawno nie szczędziła mi krytyki i wrogości, przyrodnie siostry, z których jedna z nich leży w śpiączce, druga mnie nienawidzi i nie kryje tego. 
Może i mam jakieś ciotki, jakichś wujków, ale co z tego, jak ich nie obchodzi mój los? Nigdy nie dzwonią, nie piszą, nie kontaktują się. 
Obce osoby czasem potrafią być bliższe niż własna rodzina, tak jak Isabel i Sabina. Sęk w tym, że mieszkają daleko ode mnie. 
Co do Marco i Angeli... i tu zaczyna się dość bolesny dla mnie temat. Od końcówki sierpnia są parą. Tak, to prawda! Naprawdę są w sobie zakochani.
Wprawdzie dalej się spotykamy, rozmawiamy, ale... przynajmniej dla mnie, to już nie jest to samo, co wcześniej. 

Już mniej jest takich spotkań we trójkę. Często widuję też znajomych Angeli czy też kolegów z drużyny Marco. Pamiętam szczególnie jedno spotkanie, które miało miejsce w klubokawiarni nieopodal stadionu. 

6 października 2013 

Weszliśmy wszyscy do klubokawiarni, przywitała nas dudniąca, głośna muzyka. Od razu poczułam się nieswojo - to w ogóle nie moje klimaty. Ale nie mogłam przecież odmówić Angeli, która tak bardzo nakłaniała mnie, abym również poszła. 
Usiedliśmy przy stoliku. Marco non stop czule obejmował swoją dziewczynę. Siedziałam dokładnie naprzeciwko nich. Obok Svena Bendera, który co i rusz próbował mnie rozśmieszyć swoją gadką. Nie powiem, bardzo miły i dowcipny facet, ale ja... nie mogłam przestać patrzeć się na Marco. 
Wtedy to się zaczęło, od tamtego dnia. Do szóstego października nie bolało mnie to, że Marco i Angela są razem. Wręcz przeciwnie, pogratulowałam im i życzyłam wytrwałości oraz szczęścia. 
A teraz... nie wiem czemu, ale zaczęło mnie denerwować, jak Marco tak obejmował Angelę. W ogóle, ten ich związek. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. I przez całe spotkanie próbowałam odpędzić od siebie myśl, że... mogę być zakochana w Marco. To po prostu niemożliwe! 


Tak... tak było. Po godzinie wyszłam stamtąd, nic nie mówiąc nikomu. Później powiedziałam, że źle się poczułam i postanowiłam pójść do domu. Każdy mi uwierzył i nie podejrzewał niczego. I dotąd ani Marco, ani Angela nie przeczuli, że coś jest nie tak. Cały czas udaję, że nie rusza mnie ich związek. A tak naprawdę... coraz bardziej się we mnie gotuje. I ciągle zadaję sobie to pieprzone pytanie : czy ja jestem serio zakochana w Marco?! 
Próbuję, cały czas próbuję to odpędzić od siebie, w końcu to zajęty facet. Ale... nie wychodzi mi to. Często łapię się na tym, że rozmyślam właśnie o nim. Jednak pilnuję się i nie daję po sobie nic poznać. 
I nikomu o tym nie powiedziałam, nawet Isabel czy Sabinie nie jestem w stanie się przyznać. A przecież mogłabym nawet w środku nocy zadzwonić i wyznać to... 







*** 






Jest ósma rano. Nie mogę dłużej spać. Zapewne między dziesiątą a jedenastą pójdziemy na cmentarz. Czas wstać i się doprowadzić do porządku.
Zerknęłam na termometr wiszący za oknem - tylko dziesięć stopni Celsjusza! Brr! Trzeba się ciepło ubrać. 
Więc wyciągnęłam z szafy dżinsy, biały podkoszulek na ramiączkach, a także szarą tunikę
Poszłam do łazienki. Gdy już się ogarnęłam, zeszłam na dół. W domu panowała cisza jak makiem zasiał. W kuchni nikogo nie zastałam. Amelia i Lisa jeszcze pewnie śpią. 
Zagotowałam wodę, zrobiłam sobie herbatę. Oprócz tego przygotowałam sobie dwa tosty z masłem orzechowym. 
Gdy spożywałam poranny posiłek, do kuchni przyszła Lisa. Jeszcze w szlafroku, roztrzepana i z ropą w oczach. 
- Witaj, Charlie - powiedziała. - Zaparzysz mi kawy? Ja się muszę iść doprowadzić do ładu, widzisz, jak wyglądam. 
- No dobrze - westchnęłam. Spełniłam prośbę macochy. 
Niebawem przyszła z powrotem, wystrojona w czarny żakiet. Podobne stroje nosi do pracy. Kto jak kto, ale Lisa jest dość elegancka. 
- Amelia chyba jeszcze śpi - zagadnęła. - Niedługo pójdziemy na cmentarz. Słyszysz, jak wieje za oknem? Pewnie zimno tam jest. 
- Nie wątpię - powiedziałam, biorąc łyk herbaty. 
Za jakiś czas przyszła i moja przyrodnia siostra, wystrojona w czerwone dżinsy oraz białą bluzeczkę z dekoltem. 
- Kochanie, nie możesz zmienić spodni? Na cmentarz, zwłaszcza w tym dniu, nie wypada iść w takich jaskrawych barwach - powiedziała Lisa.
- Weź się odczep - parsknęła Amelia. - To, co ubieram, to moja sprawa, tak? 
- Mogłabyś mieć trochę szacunku dla zmarłych, zwłaszcza w ich dniu - powiedziałam.
- A Ty się zamknij! - burknęła Amelia, robiąc sobie kawę - nie Twój interes! Dajcie mi spokój! 
I wyszła, na jej twarzy malowała się wyraźna wściekłość spowodowana tak naprawdę drobniutką uwagą. Czy ta uwaga to był powód, aby się tak unosić? 
- Co ją ugryzło? - westchnęła Lisa.
- Nie przejmuj się - powiedziałam - przejdzie jej! 
- Odkąd Vici leży w śpiączce, jest coraz gorzej z nią - westchnęła macocha. 
- Cóż, były zżyte ze sobą - stwierdziłam.
- Racja - pokiwała głową Lisa. - Dobrze, że cały ten weekend mam wolny, odpocznę trochę i może uda mi się porozmawiać z Amelią. 
Czas zawsze szybko leci. Około jedenastej Lisa kazała mi i Amelii się szykować. Gdy już się wszystkie ciepło opatuliłyśmy, wyszłyśmy z domu. 
- To niedaleko - powiedziała Lisa - przejdziemy się piechotą. Trochę świeżego powietrza i ruchu nie zaszkodzi. 
- Mamo! Proszę! - jęknęła Amelia - nie możemy pojechać autem? 
- Nie! - powiedziała Lisa - trochę ruchu Ci nie zaszkodzi, tylko na zdrowie Ci to wyjdzie. 
- Dokładnie - dodałam. - I poprawi humor. 
Gdy Lisa odwróciła wzrok, Amelia pokazała mi środkowy palec. Ech... przewróciłam tylko oczami i pokręciłam głową. Bezczelność tej dziewczyny nie zna granic. 








***








Zmierzając na cmentarz, otrzymałam SMS od Marco. Tak, umówiłam się dziś z nim i z Angelą na cmentarzu. Oni również mają tam pochowanych bliskich, którym chcą postawić świeczkę i kwiaty. 

Cześć, Charlie. Idziesz już na cmentarz? Czekam na Ciebie pod bramą. Buziaki. 

"Czekam"? Czyli jest sam? Czemu nie ma z nim Angeli? 

Witaj, Marco. Już idę, zaraz tam będę. Mówisz "czekam" nie ma z Tobą w takim razie Angeli? 
Buziaczki. 

Marco natychmiast odpisał.

Nie, nie ma, ale o tym pogadamy na miejscu, jak coś. 

Ciekawe, cóż to się stało? Pokłócili się? Albo Angela się rozchorowała? Bardzo ciekawe. Zaczęłam o tym intensywnie myśleć, i w ogóle przez resztę drogi nie zwracałam uwagi na nachmurzone spojrzenia Amelii. 
Przy bramie faktycznie już czekał Marco, podeszłam od razu do niego i się z nim przywitałam. Lisie powiedziałam, że zaraz do nich dołączę. Amelia tylko spojrzała spode łba i poszła za matką. 
- Miałeś być z Angelą - powiedziałam.
- Owszem - powiedział Marco. - Wczoraj się pokłóciliśmy. Dlatego nie przyszliśmy tu dziś razem. Pewnie ona później przyjdzie, ale ze swoimi koleżankami. 
- Serio? - zdziwiłam się. - Nigdy się nie kłóciliście!
- Wydaje Ci się - powiedział Marco. - Nie chcę jej w żadnym wypadku obgadywać za plecami, ale... wczoraj zachciało się jej znów dyskoteki, i próbowała mnie namówić na wyjście. A ja do piętnastej miałem ciężki trening i miałem ochotę posiedzieć sobie przed TV, odpocząć. Niestety, nie pojęła tego, więc do sporu doszło - powiedział Marco. - Zresztą, nie jestem fanem dyskotek. Jestem raczej domatorem - stwierdził - a ona uwielbia zabawy. 
- Ona nie ma takich ciężkich treningów jak Ty - powiedziałam - ona ma lżejszą robotę. Więc może tego nie rozumieć. 
- Pewnie zaraz się pogodzimy - powiedział Marco - cóż, każdy ma jakieś swoje słabości i dziwactwa. 
Oj, tak. Zdążyłam już nieco poznać tę Angelę. Wprawdzie jest miła, zabawna i pomocna, ale też lubi się czasem "polansować" w towarzystwie. 
- A będzie na meczu? - zapytałam. 
- Pewnie tak - stwierdził Marco. - A Ty? 
- Jak mogłabym nie być? - odparłam. 
Dziś bardzo ważny mecz. Borussia gra ze Stuttgartem, drużyną, której kibicuję od dziecka! Nie wiem, za kogo trzymać kciuki... cóż, powiem sobie tak "Wygra lepszy" . 
- To super - powiedział Marco - dziś na czternastą muszę stawić się w klubie, znów mam trening. 
- Życie piłkarza - pokiwałam głową. - Idziemy? 
- Idziemy - odparł Marco, i skierowaliśmy się na cmentarz. 
Poszliśmy najpierw odwiedzić groby jego rodziców, którzy zginęli w katastrofie samolotowej. Mimo, iż tyle lat minęło, dla Marco wciąż było ciężko z tego powodu. Brakuje mu tych osób, które dały mu życie. Doskonale wiem, co czuje - jestem w takiej samej sytuacji. 
Marco zapalił znicze, postawił kwiaty, chwilę postaliśmy w ciszy nad mogiłami. Później poszedł ze mną na grób mojego taty. 
Serce mi się ścisnęło, gdy spojrzałam na mogiłę ojca. Wciąż nie mogę uwierzyć w jego śmierć. Był jeszcze młody, energiczny, czemu to on musiał mieć raka i umrzeć na niego? 
Lisa i Amelia siedziały na ławeczce stojącej naprzeciw mogiły, ja zapaliłam swój znicz i zostawiłam żółte chryzantemy. 
- Kochana, ja już muszę iść - powiedział Marco. - Zobaczymy się później, co? Na razie - powiedział i przytulił mnie na pożegnanie. 
- Cześć! Udanego treningu - powiedziałam.
Marco poszedł swoją drogą, ja, Lisa i Amelia niebawem również udałyśmy się do domu. W drodze powrotnej nikt nie odezwał się ani słowem... 

_____________________



Jest i 14 :) Musiałam trochę przyśpieszyć akcję. 
Mam nadzieję, że Wam się podoba. 

Ważna uwaga : proszę o szczere komentarze, kilka zdań na temat rozdziału, a nie tylko "Świetny rozdział, zapraszam do mnie" 
Do zostawiania adresów swoich blogów służy zakładka SPAM. Chciałabym też znać Waszą opinię na temat rozdziału, postaci, akcji, a komentarz typu "Świetny rozdział, czekam na kolejny" nic mi nie mówi. Taki komentarz można zostawić równie dobrze pod nieprzeczytanym rozdziałem. 
Sama również, komentując blogi które czytam, staram się zawsze napisać coś o rozdziale. 

Następny rozdział nie wiem kiedy, to zależy od weny, nastroju i czasu. Bywa, że mam więcej wolnego czasu, ale zmęczenie nie pozwala pisać. Myślę, że wiecie coś o tym. Okej, już nie zanudzam dalej. Do następnego! Buziaki :*** 



CZYTASZ=KOMENTUJESZ ;) 

sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 13.

czwartek, 25 lipca 

I nadszedł kolejny dzień, dopiero co przetarłam zaspane oczy. Zegarek wskazuje ósmą rano. W domu panuje cisza, zapewne Lisa i Amelia jeszcze śpią lub po cichu piją poranną herbatę. 
Moja pierwsza myśl - co z Victorią? Mimo, iż nigdy nie darzyłam jej sympatią, interesuje mnie, co się z nią dzieje. Absolutnie nie życzę jej śmierci - tylko chciałabym, aby po tym wypadku, zmieniła się trochę. Żeby bardziej doceniła życie, a wraz z tym, wszystko, co ma. Wtedy może pociągnęłaby za sobą Amelię? Atmosfera w domu bardzo by się zmieniła. Ale to są tylko moje marzenia, wszystko się może potoczyć zupełnie inaczej... 
Pościeliłam łóżko i wyjrzałam za okno. Termometr wskazywał dwadzieścia stopni Celsjusza, ale nie było widać słońca. Aż takie dziś ochłodzenie? Cóż, zdarza się, może to i lepiej... 
Zdecydowałam się ubrać czarne legginsy oraz tunikę. Gdy wyszłam ogarnięta z łazienki, zeszłam na dół i zastałam pozostałe domowniczki pijące herbatę przy kuchennym stole. 
- Charlie, jedziemy zaraz do szpitala, jak chcesz, możesz też pojechać - powiedziała Lisa. - Uprosiłam jeszcze jeden dzień urlopu. 
- Dobrze, pojadę - powiedziałam.
Amelia się nawet nie odezwała. Jak ona w ogóle wyglądała? Cała była blada, oczy podkrążone, jakby nie przespała nocy. Wyraźnie martwiła się o swoją siostrę. Spoglądałam na nią z bezbrzeżnym zdumieniem, nigdy, jak żyję, nie widziałam jej w takim stanie. Jednak ona też jest zdolna do ludzkich uczuć. Ale musiało dojść aż do takiego wypadku, aby ona to pokazała. I to jest przykre... 
- Jedziemy? - wymamrotała w końcu. 
- Już! - Lisa poderwała się z krzesła, założyłyśmy wszystkie buty i pojechałyśmy do szpitala, w którym położono Victorię. 
Idąc do szpitala, Amelia nie kryła złości, jaką czuła na kierowcę, który potrącił Vici. 
- Ciekawe, co z tym typem - mówiła - mam nadzieję, że go... 
- Na pewno, kochanie - próbowała pocieszyć ją matka - na pewno go ukarzą! 
Przy recepcji oddelegowano nas do gabinetu pani doktor, która miała udzielić nam informacji o stanie zdrowia Victorii. 
- Dzień dobry! - przywitałyśmy się wszystkie, gdy tam dotarłyśmy. 
- Dzień dobry paniom, proszę siadać - pani doktor wskazała ręką na krzesła. - W jakiej sprawie pani przyszły? 
- Chciałybyśmy się dowiedzieć, w jakim stanie znajduje się moja córka - powiedziała Lisa. - Wczoraj została tu przywieziona, została potrącona przez auto. 
- Pani jest matką, tak? Proszę pokazać dowód tożsamości - poprosiła medyczka. 
Lisa spełniła jej prośbę. 
- Jak się nazywa córka? 
- Victoria Luft - powiedziała Lisa. 
Gdy pani doktor usłyszała imię i nazwisko Vici, jej mina nie była zbyt wesoła. 
- Nie jest dobrze - powiedziała. 
- Co?! Ona musi wyjść z tego - prawie krzyknęła Amelia. 
- Proszę nie krzyczeć - powiedziała nasza rozmówczyni. - Pani Luft jest w ciężkim stanie, czego nie ukrywam, ale żyje. Z porannych obserwacji wynika, że zapadła w śpiączkę. I nie wiadomo, kiedy się z niej wybudzi. 
Lisa złapała się za serce, Amelia wytrzeszczyła oczy. 
- Musicie ją wyleczyć - powiedziała blondynka - ona musi wrócić do nas! 
- Proszę być dobrej myśli - powiedziała pani doktor. - Ze śpiączek ludzie zazwyczaj się wybudzają i wracają do formy. Tak powinno być też z pani córką - zwróciła się do Lisy. 
- Mam nadzieję - wymamrotała Lisa. - Możemy ją zobaczyć? 
- Dobrze - powiedziała medyczka. - Sala numer piętnaście. 
Pożegnałyśmy się z doktorką i skierowałyśmy się do sali, w której położono Victorię. 
Wyglądała nie najlepiej. Miała gdzieniegdzie siniaki, na skroni również. Nie zabrakło także zadrapań. Wokół niej stało mnóstwo aparatur, które podtrzymywały jej życie. 
- Córeczko - wyszeptała poruszona Lisa. Przysiadła na krześle, które stało obok łóżka. - Musisz wyzdrowieć i wrócić do nas! 
Amelia nic nie powiedziała, tylko spoglądała ponurym wzrokiem. W końcu wszystkie opuściłyśmy szpital i wróciłyśmy do domu. 
Żadna z moich towarzyszek nie miała chęci na rozmowę, zatem gdy tylko wróciłyśmy do domu, pobiegłam do swojego pokoju. 
Zerknęłam na zegarek - dwadzieścia po dziesiątej. No to trochę posiedziałyśmy w tym szpitalu... 
- Może zadzwonię do Isabel - pomyślałam.
Jak zamyśliłam, tak zrobiłam. To znaczy, spróbowałam - bo Isabel nie odbierała komórki. 
- W takim momencie - pomyślałam. - To może do Sabiny zadzwonię. 
Niestety, ta również nie podniosła słuchawki. W takiej chwili! Dlaczego? Może i im coś się stało? Ciarki mnie przeszły, gdy ta myśl przemknęła mi przez głowę. 
- Pewnie są czymś obie zajęte - pomyślałam, chcąc się uspokoić. I nagle zadzwonił mój telefon. Ale to ani Sabina, ani Isabel. To Marco!
- Halo, Marco? 
- Halo? Cześć, Charlie - powiedział Marco. - Jak tam? Co z Vici? 
- Hej, Marco - odparłam - Vici jest w śpiączce. Nie wiadomo, kiedy się z niej wybudzi. Ogólnie, to kiepska atmosfera panuje w domu. Nie ma się czym chwalić - westchnęłam. 
- Rozumiem Cię - powiedział Marco. - I bardzo współczuję. Słuchaj, mam taką propozycję... nie masz ochoty się spotkać? Może to... 
- A chętnie - przerwałam mu. - Bardzo chętnie wyrwę się z tego domu! 
Propozycja Marco ucieszyła mnie, bo nie chcę spędzić tu całego dnia, dołując się... To przykre, iż Vici spotkało coś takiego, ale trzeba żyć dalej... Każdy ma swoje życie. 
- Przyjść po Ciebie? - zapytał mnie blondyn. 
- Miło by mi było - powiedziałam. 
- Za piętnaście minut będę - powiedział Marco. - Do zobaczenia!
- Pa - powiedziałam i się rozłączyłam. 
Postanowiłam szybko się ogarnąć i czekać na Marco przed furtką, aby ten nie miał konfrontacji z Amelią. Zapewne nie chciałby tego. Więc poprawiłam makijaż, chwyciłam torebkę i pobiegłam na dół. Zakładając buty, natknęłam się na Amelię. 
- A Ty gdzie? - burknęła.
- To moja sprawa - powiedziałam. 
I wyszłam, nie chcąc dalej drążyć tematu. Nie będę tłumaczyć się przed Amelią. Co ona sobie wyobraża... 







*** 






Stałam sobie przy żywopłocie, gdy zauważyłam biegnącego Marco. Już z dala zauważyłam, że założył treningową koszulkę i spodenki. No tak - forma musi być! 
- Cześć, Charlie - powiedział i objął mnie na przywitanie. - To jak, lecimy? 
- Pewnie - powiedziałam. - A dokąd mnie porywasz? 
- Może wstąpimy na jakieś lody? A i zawsze można Angelę napaść - zaśmiał się. - Wiesz, że Cię polubiła? 
- Ja ją też - stwierdziłam. Tak, Angela to bardzo miła, sympatyczna dziewczyna. Cieszyło mnie, że znalazłam dobrych znajomych, ale nie zapomnę nigdy o Isabel i Sabinie. Ich nikt nie zastąpi... 
I Angela jest tak inna niż Amelia. Samo spojrzenie już mówi, że jest pozytywnie nastawiona do innych, nie to, co Amelia... 
Chociaż Amelia miała mnóstwo swoich znajomych w Stuttgarcie. Ale wszyscy oni są ulepieni z tej samej gliny co ona. Podobne charaktery i spojrzenie na życie. Niestety, pozerów nie brakuje... 
Dotarliśmy do kafejki, usiedliśmy przy ustronnym stoliku. Ja miałam lody pistacjowe, natomiast Marco truskawkowe. Chciałam zapłacić za swoje, ale on mi nie pozwolił. 
- Coś taka smutna? - zapytał Marco. - Wszystko będzie dobrze, Vici wyjdzie z tego! 
- Nie chcę Cię przynudzać, ale... w domu jest taka napięta i ponura atmosfera, wcześniej zresztą też, ale od tego wypadku się to nasiliło - powiedziałam. - Mam dosyć. Gdy żył tata, wszystko było zupełnie inne - powiedziałam drżącym głosem. 
- Rozumiem Cię doskonale - westchnął Marco. - Gdy moi rodzice żyli, też wszystko było inne. Tak bym chciał, aby teraz byli. 
- Na pewno byliby z Ciebie dumni - powiedziałam. 
- Może i tak... Charlie, pamiętaj, że nie możesz się załamać. Musisz być silna i iść do przodu. Ja też miałem momenty załamki, ale na szczęście było przy mnie kilka zaufanych osób, które mnie wspierały. Dzięki temu żyję dalej i coś osiągnąłem. Dlatego Ci mówię, nie możesz się załamać. Twój tata na pewno nie chciałby tego - powiedział Marco. 
- Wiem... on to samo mi powtarzał, co i Ty - powiedziałam. - Marco, wszyscy moi znajomi zostali w Stuttgarcie, tam mam Sabinę, Isabel, a tutaj... 
- Charlie, masz mnie - powiedział Marco. - I czuję, że zaprzyjaźnicie się z Angelą. Stworzymy fajną paczkę. 
Uśmiechnęłam się do mojego rozmówcy. Naprawdę poprawił mi humor. I dzięki niemu poczułam, że mam siłę, że chcę walczyć z przeciwnościami losu. 
- Marco... dzięki - powiedziałam. - Naprawdę Ci dziękuję... 
- Nie masz za co, kochana - powiedział. 
Dokończyliśmy nasze lody, po czym udaliśmy się do Angeli. Na szczęście zastaliśmy tę wesołą, miłą dziewczynę, która wylegiwała się na leżaku w ogrodzie. 
- Cześć Wam! - krzyknęła, gdy nas zobaczyła wchodzących przez furtkę. - Chodźcie! 
Podeszliśmy do Angeli, która się z nami przywitała ciepłym uściskiem. 
- Siadajcie! - pokazała na krzesła ogrodowe. - Przyniosę coś do picia. O, co powiecie na piwo owocowe? Mam schłodzone. 
- Dlaczego nie - powiedział Marco.
- Charlie, a Ty? - zapytała Angela. 
- No to ja też - uśmiechnęłam się. A dlaczego nie! Wszystko jest przecież dla ludzi... 
Angela przyniosła piwo, siedzieliśmy sobie we trójkę, popijając je i rozmawiając o wszystkim. Opowiedziałam Angeli o wypadku Victorii. 
- Jak to mogło się stać? - zapytała, gdy skończyłam - w ogóle nie rozejrzała się, przechodząc? 
- Może poczuła się zbyt pewnie - powiedział Marco.
- Możliwe, wszystko możliwe - powiedziałam - ale czy teraz ma sens roztrząsanie, jak to się stało? Czasu nie cofniemy. 
- W sumie to racja - pokiwała głową Angela. - Głowa do góry, Charlie... ona wyjdzie z tego! Nie może być inaczej! 
- Obawiam się, że może - powiedziałam. - Pani doktor powiedziała, że nie wie, kiedy się wybudzi i czy w ogóle się wybudzi. 
- Oni tak zawsze gadają - Angela machnęła ręką. - A my powinniśmy wiedzieć swoje. 
Nagle zadzwonił mój telefon. To Isabel! 
- Przepraszam Was - powiedziałam, i odeszłam parę kroków od nich. Odebrałam.
- Halo? Charlie? - usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
- Cześć, Isabel - powiedziałam. 
- Przepraszam, że wtedy nie odebrałam, ale byłam na mieście i zapomniałam komórki - powiedziała Isabel. - Co tam? 
- Właśnie jestem na piwie u nowej koleżanki - powiedziałam. - Razem z Marco siedzimy sobie i rozmawiamy. 
- Na piwie, powiadasz - powiedziała Isabel. - Fajnie, że masz tam nowych znajomych, ale nie zapominaj o starych - zaśmiała się.
- Nie mam zamiaru - powiedziałam. - Może dziś wieczorem spotkamy się wszystkie trzy na Skype, to dłużej pogadamy, okej? 
- Nie ma problemu! Zaraz cynk dam Sabinie - powiedziała Isabel. - No to ja już nie przeszkadzam. Buziaki!
- Buziaki! - odparłam i rozłączyłam się. 
Wróciłam do Marco i Angeli. Zrelaksowana usiadłam z powrotem, wzięłam łyk piwa. Przy nich nabrałam dystansu do całej rzeczywistości, do wszystkich problemów. Może faktycznie posiadanie stałej paczki gwarantuje lepszy nastrój, harmonię ducha? Może nie powinnam się zamykać na nich? 
- Będzie wszystko dobrze - pomyślałam. - Wszystko się ułoży! Nie może być inaczej! 

_____________________________ 



Napisałam! Znów nuda, ale w następnym akcja nieco przyśpieszy i coś się zapewne zadzieje. 
Mam nadzieję, że ktoś to czyta. 
Co do następnego... muszę sobie cały plan przemyśleć i ułożyć. Ale 27 stycznia ferie się zaczynają, więc będzie czas na takie rozmyślania ;) 
Jeszcze tylko ten tydzień przeżyć i wreszcie te upragnione 2 tygodnie laby. 

To co? Do następnego! 
Buziaki! :*** 




Jesteś tu już? Zostaw komentarz, zmotywuj mnie!
Dla Ciebie to chwila, dla mnie ogromna radość!
Z góry dzięki! <3 







sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 12.

Nie miałam pojęcia, co mną kierowało... Przecież ja nie znam jeszcze dobrze Dortmundu! Ale to COŚ nieustannie mnie prowadziło. Miałam ciągle wrażenie, jakoby wołał mnie Marco... Nie mogłam się tego nijak pozbyć, zagłuszyć tego. 
- O mój Boże, gdzie te nogi mnie poniosły? - prawie krzyknęłam w głos. 
Znalazłam się poza miastem, a moim oczom ukazał się krajobraz niemalże identyczny jak we śnie. Tory, las. 
Intuicja podpowiedziała mi, gdzie ruszyć, więc pobiegłam. Ścieżka była prawie że taka sama jak w moim śnie... 
I nagle zauważyłam pewną osobę... przywiązaną do drzewa. Już z dala wyglądała na wycieńczoną, głowę miała spuszczoną i wzrok wbity w ziemię. Nie krzyczała... a może nie miała już siły? 
Podbiegłam tak szybko, na ile mi nogi pozwoliły, i to... był Marco. Aż przetarłam oczy ze zdumienia... 
Jakim cudem?! Czy to jakaś telepatia? Proroczy sen? 
Marco nie pozwolił mi się dłużej nad tym głowić, gdyż odezwał się do mnie. 
- Charlie... - wymamrotał - uwolnij mnie stąd! 
- Tak... oczywiście - wymamrotałam i zabrałam się za to. Nie było łatwo, oprawcy użyli grubego sznura, ale jakoś poszło. 
- Charlie... dziękuję Ci - powiedział cicho Marco. - Ale jakim cudem Ty wiedziałaś? Skąd mogłaś wiedzieć, gdzie jestem i co się ze mną dzieje? 
- Wołałeś mnie... - powiedziałam lekko zawstydzona. - Cały czas w uszach... 
- Tak - powiedział Marco. - Ale jak mogłaś mnie usłyszeć o tyle kilometrów stąd? Sam nie wiem, czemu to właśnie Ciebie zawołałem. 
- Pewnie to dzieło przypadku - stwierdziłam. - Równie dobrze mogłeś zawołać Kevina albo jeszcze kogoś innego. 
Gorączkowo myślałam, czy powiedzieć mu o śnie. W końcu się odważyłam i opowiedziałam mu o tym. Gdy skończyłam, Marco lekko się uśmiechnął.
- Niesamowite - powiedział. - Jednak zdarzają się takie rzeczy. Normalnie telepatia! 
- A co Ty tu robiłeś, i to sam? - zapytałam.
- Wybrałem się tu na przechadzkę z Angelą, ale zadzwoniła jej mama, i musiała wracać. Jej mama, potrzebowała pomocy w czymś. Zatem postanowiłem, że przejdę się sam - odparł mój rozmówca. 
- A kim jest Angela? - zapytałam. 
- Moja dobra przyjaciółka ze szkolnych lat - uśmiechnął się Marco, w jego uśmiechu, gdy mówił o tej Angeli, dało się zobaczyć niesamowity zachwyt, jakby mówił o największym szczęściu w jego życiu... Czy to tylko ja zauważam takie rzeczy? 
- Super - skomentowałam. - Może idziemy stąd? Kto wie, czy Ci kolesie się tu dalej nie czają!
- Masz rację - powiedział Marco. - Chodźmy. 
Ruszyliśmy w stronę cywilizacji, zapadła na moment cisza. Jednak Marco postanowił ją przełamać. 
- Słuchaj, głupio wyszło z tymi SMS-ami, które Ty rzekomo mi wysłałaś - powiedział Marco. 
- Marco, uwierz mi, to naprawdę nie ja je wysłałam - powiedziałam. - To Amelia! Sam się przekonałeś, jaka z niej zdzira! 
- Teraz wiem. Wierzę Ci - powiedział pewnym głosem Marco. - Też się niezbyt fajnie zachowałem, mogłem z Tobą pogadać. Nie lubię obgadywać, ale cóż... Amelia naprawdę jest okropną osobą. A taki byłem nią zachwycony. Uważałem, że wspaniała z niej kompanka. Nie powiem, bardzo rozrywkowa, szalona osoba... ale to nie wszystko - powiedział Marco. 
- Marco, co ja mam powiedzieć? Ja ją muszę znosić na okrągło - powiedziałam. 
- Czyli różowo nie masz... - powiedział Marco. - Ale na pewno sobie z nią poradzisz, Charlie. 
I znów zapadła cisza, którą znów blondyn nieśmiało przerwał. 
- Charlie, skoro wszystko wyjaśnione, może dalej bądźmy kumplami? Przed tą całą aferą tak świetnie się dogadywaliśmy... mnóstwo rzeczy nas łączy. 
- Oczywiście - powiedziałam. - Wierzysz w przyjaźń damsko-męską? - odważyłam się zapytać. 
- Pewnie - zaśmiał się delikatnie. - Czemu nie? 
- A tak swoją drogą, Mario i Ann wyjechali już do Monachium? - postanowiłam zmienić temat.
- Owszem - odparł Marco. - Cóż, pozostaje nam Skype. 
Dotarliśmy do miasta, a ja uświadomiłam sobie, że jestem w zupełnie nieznanej mi części miasta. Wtedy... nie, sama nie wiem, co mną kierowało. A ja myślałam, że takie rzeczy to tylko w książkach albo filmach się zdarzają. 
- Marco... 
- Tak, Charlie? 
- Mam taką prośbę, mógłbyś mnie odprowadzić do domu? - zapytałam.
- No jasne - powiedział wesoło - a nie chciałabyś poznać Angeli? To świetna osoba. Mówiłaś, że nie masz tutaj koleżanek, może akurat... 
- Pewnie - powiedziałam - czemu nie. 
Nikt nie dorówna Isabel i Sabinie, które zostawiłam w Stuttgarcie. Ale czemu nie poznać tutaj kogoś nowego? W końcu nie wszyscy są tacy jak Amelia czy Vici... 
No i ucieszyło się, że pogodziłam się z Marco. Przejrzał nareszcie na oczy. 
- A gdzie mielibyśmy się z nią zobaczyć? - zapytałam.
- Pójdziemy do jej domu - powiedział Marco. 
- Okej. 
Angela mieszkała całkiem niedaleko, stanęliśmy niebawem przed ładnym, zielonym domem. Od razu zauważyłam jakąś młodą dziewczynę krzątającą się po podwórku. Ona też nas zauważyła. Marco pomachał do niej. Ona ochoczo podbiegła i wyszła do nas. 
- Cześć, Marco - powiedziała. 
- No cześć - odparł Marco - Angela, chciałbym Ci od razu przedstawić moją koleżankę. Angela, to jest Charlie, Charlie Kastner. Charlie, to jest Angela Wagner - powiedział. 
- Miło mi poznać - uśmiechnęła się Angela i podała mi rękę.
- Mnie również - powiedziałam. 
Ta dziewczyna chyba również jest fanką makijażu i farbowania włosów... Ale w porównaniu z moimi przyrodnimi siostrami Angela to pikuś... 
- Może wejdziecie? Wypijemy sobie coś zimnego, pogadamy - powiedziała Angela.
- Chętnie - powiedział Marco. - Co nie, Charlie? 
- Jasne! - uśmiechnęłam się. Chciałam zrobić jak najbardziej dobre wrażenie. 
Usiedliśmy sobie w altance, Angela przyniosła mrożoną herbatę. 
- Ile masz lat, Charlie? - zapytała mnie. 
- W sierpniu skończę osiemnaście - powiedziałam. - A Ty? 
- Ja mam ten sam rocznik, co Marco, więc dwadzieścia trzy - powiedziała Angela. 
- Pięć lat różnicy - wtrącił blondyn. 
- A skąd pochodzisz? - zapytała Angela. 
- Ze Stuttgartu, tam mieszkałam, ale całkiem niedawno wyprowadziłam się tutaj z rodziną - powiedziałam. - A Ty? Też tu się przeprowadziłaś czy jesteś urodzonym Dortmundczykiem? - uśmiechnęłam się. 
- Nie - zaśmiała się Angela. - Ja też jestem przyjezdna. Przeprowadziłam się tutaj z Monachium. Pamiętam, jak tego nie chciałam, ale teraz uważam, że była to dobra decyzja moich rodziców. Dortmund jest świetnym miastem, ale czasami wpadam do Monachium odwiedzić starych znajomych. 
- Ja też może się w najbliższym czasie wybiorę do Stuttgartu odwiedzić przyjaciółki - powiedziałam. - Tęsknię za nimi. 
- Rozumiem - pokiwała głową Angela. - Marco, a Ty co nic nie mówisz? - szturchnęła go łokciem. 
- Bo widzę, że się poznajecie, więc się nie wtrącam - powiedział Marco. 
- Mogę zadać takie jedno pytanie? Jak się poznaliście, jeśli mogę wiedzieć? Jak nie chcecie zdradzać, to nie musicie - powiedziała Angela. 
- Chyba możemy powiedzieć - powiedziałam, spoglądając na Marco. 
- Masz moją zgodę - powiedział Marco. 
- Poznaliśmy się w szpitalnej kaplicy. Mój tata był w szpitalu, ja się modliłam o jego życie. W tym samym czasie Mario też leżał, bo miał wypadek, i Marco również przyszedł do kaplicy, kiedy ja tam byłam - powiedziałam. - Tyle że Mario doszedł do siebie, a mój tata zmarł na raka... - powiedziałam cicho. - Nie ma dnia, bym nie tęskniła za nim - powiedziałam łamiącym się głosem. 
- Bardzo Ci współczuję - powiedziała Angela. - Naprawdę. 
- Wiem, co Charlie przeżywa - wtrącił Marco. - Moi oboje rodzice też nie żyją. 
- Z kim mieszkasz, Charlie? - zapytała mnie Angela. 
- Z macochą i dwiema przyrodnimi siostrami - powiedziałam. 
- Charlie, tak patrzę na Ciebie i się zastanawiam, czy ktoś z Twojej rodziny nie był Polakiem? - zapytała Angela. 
- Moja mama była Polką - powiedziałam. - Dlatego mam polskie korzenie. 
- Ładna z Ciebie dziewczyna, naprawdę - powiedziała Angela. - Słowiański typ urody w ogóle jest przecudny. 
- Zgadzam się z Angelą - powiedział Marco. 
- Wcale nie taka ładna, ale dziękuję mimo wszystko - powiedziałam. - Angela, tak poza tym, czym się zajmujesz? Pracujesz gdzieś? 
- Szukam właśnie nowej roboty, bo niedawno wylali mnie. Pracowałam w takim jednym butiku - powiedziała Angela. - Mam nadzieję, że coś znajdę szybko. A Ty? 
- Też trzeba będzie czegoś poszukać - powiedziałam. 
- Najlepszą pracę to ma Marco, co nie, Charlie? - uśmiechnęła się Angela. 
- Dokładnie - powiedziałam. - Przyjemna i dobrze płatna. 
- Oj, nie zawsze taka przyjemna... - powiedział Marco. 
- Jak Cię faulują, to racja w sumie - przyznała Angela. 
Idealnie szło mi udawanie przed Marco i Angelą, że wcale nie jestem tak szczęśliwa i uśmiechnięta, jaka byłam przy nich. Wiedziałam, że jak wrócę do domu, to dobry nastrój pryśnie jak bańka mydlana. 
Ale trzeba cieszyć się chwilą! Spędziliśmy jeszcze trochę czasu u Angeli. Gdy zaczął zbliżać się już wieczór, pożegnaliśmy się oboje z Angelą. Dała mi nawet swój numer telefonu, mówiąc, że musimy się kiedyś umówić na jakieś zakupy. 
- To co, Charlie, odprowadzić Cię do domu? - zapytał.
- Jakbyś mógł - powiedziałam - bo inaczej zagubię się w tym mieście. 
- Zatem chodźmy - powiedział Marco wesoło. - Ale mam dobry humor teraz. 
- Ja też - powiedziałam. 
- Słuchaj, a masz do mnie numer? Czy aby przypadkiem Amelia Ci go nie usunęła? - zapytał.
- Właśnie nie - westchnęłam. 
- No to zapisuj szybko - powiedział i podał mi swój numer. Obiecałam sobie zapisać ten numer również w jakimś notesie, jak tylko wrócę do domu. 
Zerknęłam na zegarek w komórce. Zaraz dojdzie dwudziesta pierwsza. 







*** 







Szliśmy sobie spokojnie dortmundzkimi ulicami, miło rozmawiając. Czułam, że Marco stanie się moim dobrym kumplem. Może nawet i przyjacielem. Słyszałam, że czasami lepiej jest się dogadać z facetem niż z dziewczyną. Oczywiście nie mam tu na myśli Isabel czy Sabiny, z którymi praktycznie zawsze się dogaduję. 
I myślałam, że już nic nie zaszokuje mnie tego dnia. Gdy już byliśmy na Remydamm, ulicy, na której mieszkam, zauważyliśmy pod moim domem... karetkę. Oprócz tego stał tam jakiś samochód i radiowóz policyjny. 
Krew uderzyła mi do głowy. Co mogło się wydarzyć?! 
- Co się dzieje? - złapałam Marco za ramię - co tam się stało? 
Podbiegliśmy. To, co zobaczyłam, wprawiło mnie w osłupienie. Na asfalcie leżała nieprzytomna Victoria, z jej głowy lała się krew, ratownicy właśnie mieli ją zabierać do karetki. 
Obok stały roztrzęsione Lisa i Amelia, z oczu Lisy płynęły łzy. 
- Co się stało? - zdołałam jedynie wydukać. 
- Victorię samochód potrącił - powiedziała Lisa, ja ją ledwie zrozumiałam. 
Kierowca wozu rozmawiał z policjantami, pogotowie natomiast zabrało Victorię i odjechali. Grupka gapiów też się rozeszła - bez obserwatorów oczywiście nie mogło się obyć. Policjanci zabrali kierowcę, który potrącił Vici, zapewne na komisariat. Na pewno przekroczył prędkość jazdy... 
Amelia tylko raz spojrzała na Marco. Gdy zobaczyła, że jest tutaj, odwróciła od razu wzrok i ani razu więcej nie skierowała go na blondyna. 
W życiu bym się czegoś takiego nie spodziewała. Czemu to spotkało Victorię? 
- Amelia, jedziemy do szpitala! - powiedziała Lisa - natychmiast! 
- Tak, mamo - wydukała Amelia. 
Amelia... czy ją coś wreszcie poruszyło?! Wyglądała na przejętą całą sytuacją. Chyba pierwszy raz w życiu widziałam ją w takim stanie. Amelia poruszona czymś? To jest po prostu niepojęte... 
Zdawałam sobie sprawę, iż Vici może tego nie przeżyć. Ja jej źle absolutnie nie życzę... ale sprawa wyglądała bardzo poważnie, niestety... 
Lisa kazała mi zostać w domu. Na szczęście, Marco został ze mną. Poszliśmy do ogrodu, ja intensywnie rozmyślałam o tym, co się wydarzyło tego wieczoru. Po prostu masakra. Czy Victoria w ogóle nie rozglądała się, przechodząc na drugą stronę? Albo ten kierowca jechał za szybko? Wszystko możliwe. Ale to niedługo się zapewne wyjaśni. 
- Oby przeżyła - powiedział Marco. - Może to i ją, i Amelię, czegoś nauczy. Może zmienią się wtedy na lepsze? 
- Oby było tak, jak mówisz - powiedziałam. - Ale wyglądało to poważnie.
- Wiem - westchnął Marco. 
- Dzięki, że ze mną jesteś. Wspaniały z Ciebie kolega - odważyłam się to powiedzieć. 
- A z Ciebie wspaniała kumpelka - odwdzięczył się Marco. - Z Tobą można o wszystkim pogadać. 
Amelia i Lisa długo nie wracały. Marco w końcu musiał iść do swojego domu. Odprowadziłam go do furtki. 
- Do zobaczenia, Marco - powiedziałam.
- Do zobaczenia, Charlie. Trzymaj się - powiedział Marco, przytulił mnie lekko na pożegnanie. 
Odprowadziłam go wzrokiem. Pięć minut po tym, jak poszedł, wróciły Amelia i Lisa. Siedziałam akurat sama, w kuchni, gdy one weszły, bez słowa. Z ich min wyczytałam, że nie jest dobrze. 
- Co z Vici? - odważyłam się zapytać. 
- Ona może nie przeżyć! - krzyknęła Amelia - i wszystko przez tego palanta! 
- Nie krzycz, Amelia - upomniała ją Lisa - to nie pomoże. 
- Powinni go wsadzić do paki - wysyczała blondynka. 
- Charlie, proszę Cię, zagotuj wody na herbatę - poprosiła Lisa. - Po prostu nie wierzę, że to się stało. Taki miły wieczór mieliśmy. Ja się pytam, czemu to spotkało Victorię, moją córkę?! 
- Muszą ją wyciągnąć z tego - powiedziałam, chcąc podnieść na duchu macochę. - Będzie dobrze! 
Przygotowałam herbatę, po czym poszłam do siebie do pokoju, chcąc posiedzieć trochę w samotności. 
Niesamowite, jak życie non stop nas zaskakuje - najczęściej niestety negatywnie... 

_________________________ 



Napisałam. Mam nadzieję, że choć trochę się podoba. Czasem miewam wrażenie, że to opowiadanie jest zwyczajnie nudne -.-
Trochę namieszałam, może przez to jest nieco ciekawiej? Ostateczną opinię pozostawiam Wam, którą mam nadzieję zamieścicie w komentarzach :) 

Trochę mi teraz humor siadł... dlaczego Lewy uparł się na grę dla Bayernu?! -.- Grr. 

Następny rozdział nie wiem kiedy, zależy od czasu. 
27 stycznia zaczynają się ferie u mnie :) mam jednak nadzieję, że przed feriami jeszcze coś tu wrzucę. Jednak nic nie mogę obiecać. 

Zapraszam serdecznie na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/ 
Dzisiaj dodałam tam nowy rozdział :) 


To co? Do następnego! Buziaczki :*** 



Jesteś tu już? Zostaw komentarz, zmotywuj mnie do dalszego pisania!
Z góry dziękuję! :***