czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 2.

Jeszcze przed południem wszystko zostało rozpakowane. Siedzieliśmy później wszyscy w piątkę w salonie. 
- Ale jestem zmęczona - sapnęła Amelia. - Rozpakowanie tego wszystkiego to była harówka. 
- Nie przesadzasz? - zapytał tata.
- Nie! Nie przesadzam! - wybuchnęła Amelia. 
- Amelia, oszczędź sobie - machnęła ręką Victoria - trzeba będzie poszukać jakiejś fajnej dyskoteki w tym Dortmundzie.
- No właśnie! - na twarzy Amelii od razu zagościł uśmiech. Przewróciłam tylko oczami. 
Zastanawiałam się, co te mądralińskie zrobią, jak zabraknie im matki i pieniędzy od niej. Ciągle biegały na zakupy, kupowały sobie jakieś imprezowe ciuchy, a na tych dyskotekach nie żałowały sobie nigdy drinków. Ileż to razy wracały podpite. I myślą, że są przez to takie wspaniałe... 
Tata wziął jakieś lekarstwa, które zawsze przy sobie nosi, i zabrał głos. 
- Dziewczyny, zamiast się wziąć do pracy, to tylko imprezujecie - powiedział. - Lisa, Ty musisz...
- Och, Hans, proszę - Lisa podniosła rękę. - Nie mów mi, co mam robić! 
- Słuchaj, moja droga, przez lata mnóstwo razy nie dostrzegałem, jak Twoje córki wykorzystują Charlotte - powiedział tata. - Koniec z tym! Miałem klapki na oczach, czego bardzo żałuję. 
- Dopiero co przyjechaliśmy, a Ty już jakieś afery zaczynasz - burknęła Lisa. - Chodźmy lepiej wszyscy zwiedzić miasto, pokażę Wam, gdzie będę pracować.
- Mówiłaś, że nie lubisz spacerów - powiedział tata. 
- Chcę zobaczyć miasto, powiedziałam - odparła Lisa.
- Mamo, błagam - jęknęła Victoria. - My z Amelią jesteśmy zmęczone. Nie mamy ochoty się szwendać. 
Tata jeszcze całkiem nieźle się trzymał. Brał także sporo leków przeciwbólowych. Aż momentami nie wierzyłam, że jest tak poważnie chory. Może jednak zdarzy się cud? Może przeżyje? Tak bym chciała, aby tak się stało! 
- Pójdziemy na zakupy do jakiegoś centrum handlowego! - powiedziała Lisa. - Chciałabym kupić coś nowego i dla siebie. 
- Na zakupy?! - Victoria poderwała się z kanapy. - Amelia, dawaj, jakoś przeżyjemy!
- One są nienormalne - pomyślałam.
Nawet jakby leżały na łożu śmierci, a ktoś zaproponowałby im zakupy ciuchowe, odżyłyby natychmiast. Cała Amelia, cała Victoria. 

Wyszliśmy wszyscy z domu, zwiedzać Dortmund. Nie byłam w najlepszym nastroju. Zatęskniłam za Stuttgartem, starym domem, Isabel, Sabiną. 
- A Tobie znów co? Wyglądasz, jakbyś na pogrzeb szła - powiedziała Lisa, która zauważyła moją ponurą minę.
- Nic się nie stało - wymamrotałam. - Chyba nie mam obowiązku uśmiechania się przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Amelia i Victoria za to szły uśmiechnięte, perspektywa zakupów dodawała im skrzydeł. Ani jednego słowa nie usłyszałam z ich ust na temat zmęczenia. 
Akurat przechodziliśmy obok stadionu tutejszej drużyny... zdaje się, Borussii. Tak, Borussii! Drużyna z tego miasta to Borussia Dortmund. Dobrzy są. Widziałam ich, gdy grali w lidze z VfB Stuttgartem. Dotarli także do finału Ligi Mistrzów. Ale ja wiedziałam, że pozostanę wierna drużynie ze Stuttgartu. 
Wiele ludzi wokół się kręciło ubranych w koszulki meczowe Borussii, mieli szaliki na szyjach. Widać, że wszyscy są tu bardzo oddani tej drużynie. W Stuttgarcie w sumie nie było inaczej. W Niemczech mnóstwo, naprawdę mnóstwo osób kocha piłkę nożną. Jednak są wyjątki, takie jak moje przyrodnie siostry.
- Ale tu żółto - wykrzywiła się Amelia. - Pełno żółtych koszulek. 
- Nie podoba mi się ten kolor! Fuj! - burknęła Victoria. - Nie rozumiem, czemu ludzie tak podniecają się piłką nożną. 
- Właśnie - powiedziała Amelia. - Nic fascynującego. Dwudziestu  kolesi biegających za piłeczką, i robienie z tego takiego wielkiego widowiska?! 
- Dwudziestu dwóch - poprawiłam ją.
- Znawczyni - prychnęła Amelia. - Ja bym w życiu nie zagrała w nogę. 
- No tak, gdzieżbyś mogła - powiedziałam. - Nawet nie wiesz, co to jest spalony.
- A po co mi to wiedzieć? Ważne, że na modzie się znam jak mało kto - powiedziała Amelia.
- No już! Nie kłócić mi się tu! Patrzcie, dotarliśmy do jakiegoś centrum handlowego - powiedziała Lisa.
Amelia i Victoria się zachwyciły. Razem z matką zachwycone chodziły po ogromnym sklepie z ubraniami, przeglądając i przymierzając setki ubrań. Na mnie Lisa nie zwracała uwagi. Tata, widząc to, wyciągnął z portfela sto euro, i dał mi te pieniądze. 
- Tato, aż tak dużo? - zapytałam zdziwiona.
- Nie będę żałował mojej ukochanej córce - uśmiechnął się. - Idź, kup sobie coś ładnego. 
- Dziękuję - uśmiechnęłam się do ojca i poszłam poszukać sobie jakichś fajnych ciuchów.
Lisa i jej córki nie zauważyły, że dostałam pieniądze, każda z nich była zajęta sobą. 
Nie miałam zamiaru szaleć. Wybrałam sobie dwie koszulki. Jedna z Myszką Miki, a drugą w kratkę. Obie na krótki rękaw, skoro zbliża się lato, przydadzą się. 
Oczywiście pochodziłam sobie jeszcze po sklepie, rozglądałam się, jakie jeszcze są tu ubrania. W końcu znudziło mi się to i postanowiłam pójść do kasy. Tak się złożyło, że Lisa, Amelia i Victoria, obładowane ubraniami, również zmierzały do kasy. 
One podeszły pierwsze. Ekspedientka policzyła ich ubrania, i powiedziała, że należy się czterysta euro. 
- Już wyjmuję kartę - powiedziała radośnie Lisa. 
Amelia i Victoria nie zwracały na mnie uwagi, usłyszałam jednak ich rozmowę.
- Jak już wynajdziemy jakąś dyskotekę, założę tę czarną kieckę z cekinami - usłyszałam Amelię. - Po prostu leży na mnie idealnie. 
Lisa nerwowo szperała w torebce, nie mogła ewidentnie znaleźć swojej karty. 
- Mamo, co jest? - zapytała Victoria.
- Nie mogę znaleźć karty - powiedziała Lisa. - Cholera... chyba ją w domu zostawiłam - powiedziała smutno. 
- Jak to?! - jęknęła Amelia.
- Przykro mi, dziewczyny - westchnęła Lisa. - Przyjdziemy innym razem. Byłam święcie przekonana, że mam tę kartę!
- No jak to?! Poszukaj jeszcze raz - jęknęła Victoria.
- Całą torbę przetrząsnęłam, kochana - powiedziała Lisa. - Nie mam teraz tej karty!
Amelii i Victorii zrzedły miny, Lisie również. Nabrały tyle ciuchów, a odeszły od kasy z pustymi rękami. Natomiast ja szybko zapłaciłam za swoje dwie bluzki, i z uśmiechem odeszłam od kasy. 
Tata już czekał przy wejściu, podobnie jak Lisa i jej córki, które aż kipiały ze złości. 
- Mamo! Jak mogłaś zapomnieć tej karty! - denerwowała się Amelia. 
- Miałyśmy znaleźć jakiś fajny klub! Potrzebne nam są imprezowe ubrania! - wtórowała jej Victoria. 
- Myślałam, że ją mam - powiedziała Lisa. - Przyjdziecie innym razem! 
- My chciałyśmy poszukać czegoś już dziś! - denerwowała się Amelia. - Co my będziemy robić tego wieczoru?! 
- Siedzieć przed TV w kapciach i piżamce - powiedziała ironicznie Victoria.
- Na litość boską, macie tyle ubrań, na pewno coś znajdziecie - powiedziała Lisa.
- Obawiam się, że nie! - odparła Amelia. 
- Wy to macie problemy - powiedział tata. 
- Każdy ma swoje problemy, Hans - powiedziała Lisa. - W ogóle, jak się czujesz? 
Doznałam szoku. Lisa zapytała tatę, jak się czuje? To wstrząsające... Normalnie nie mogłam uwierzyć własnym uszom!
- Niezbyt dobrze - powiedział tata. Spojrzałam na niego... aż się przeraziłam. Wyraźnie pobladł, wyglądał słabo.
- Tato, co z Tobą? - zapytałam - co się dzieje? 
- Coś mi słabo - powiedział niepewnie. - Kręci mi się w głowie... 
Żadna z nas nie zdążyła niczego odpowiedzieć... tata zemdlał na naszych oczach. Przestraszyłam się na maksa. Co, jeśli to już koniec? Czyżby już przegrał walkę z rakiem?! 
Lisa wyciągnęła telefon i zadzwoniła po karetkę, która szybciutko przyjechała i zabrała nas wszystkich do szpitala.









*** 








Siedziałam ze spuszczoną głową na szpitalnym korytarzu, drżąc z nerwów i strachu. Straszliwie bałam się o tatę. Nikt dotąd nie powiedział, co się z nim dzieje. 
Amelia i Victoria siedziały naprzeciwko mnie, popijały wodę z automatu. Na zbytnio przerażone nie wyglądały. 
Lisa jednak była nieco przerażona, w końcu tata to jej mąż. Jednak czułam, że aż tak strasznie mocno tego nie przeżywa... 
Zresztą, nie obchodzi mnie to. Ważne, żeby z tatą było wszystko okej. Ja nie wiem, co zrobię, jeżeli on teraz umrze... 
Podeszła do nas lekarka. 
- Przykro mi, ale póki co, stan zdrowia pana Hansa jest niejasny - powiedziała. - Może wieczorem będzie coś wiadomo, lub po południu. Nie wiadomo. 
I odeszła, nic więcej nie dodając. Spojrzałam zaczerwienionymi oczyma na trójcę siedzącą naprzeciwko mnie.
- Poczekamy w takim razie - powiedziała Lisa.
- Co?! - jęknęła Amelia. - Ja nie chcę!
- To wasz ojczym - powiedziała Lisa. - Po prostu nie wypada się Wam tak zachowywać.
Aha! Więc może tylko dla pozorów Lisa się tak zachowywała? Albo dopiero teraz poczuła przypływ głębszych uczuć? Już nic nie rozumiałam. Zresztą, liczyło się dla mnie tylko to, żeby tata żył... 
Minęły z dwie godziny. Siedziałam, tępo gapiąc się w podłogę. Amelia bawiła się swoim telefonem, a Victoria... usnęła na siedząco. 
Nagle obudziła ją dzwoniąca komórka Lisy. Lisa pośpiesznie ją odebrała, z rozmowy wywnioskowałam, że musi teraz koniecznie iść do firmy, w której miała rozpocząć pracę, na jakąś rozmowę. 
- Słuchajcie - powiedziała Lisa - muszę iść do firmy, na jakąś konieczną rozmowę mnie wzywają. 
- I my mamy tu zostać? - ziewnęła Victoria.
- Amelia, Ty zostaniesz z Charlotte - powiedziała Lisa. - Jakby Ci coś powiedzieli, zadzwonisz do mnie. Lekarka mówiła, że nie wiadomo, kiedy będzie coś wiadomo o stanie zdrowia Hansa. Gdy się czegoś dowiesz, od razu mnie poinformuj, choćby SMS-em. 
- Co?! Ja mam tu zostać z Charlie?! - podniosła głos Amelia. - A Victoria to co? 
- Victoria spała, a Ty, widzę, że nieźle się trzymasz - powiedziała jej matka. - W ogóle, nie podnoś głosu, to jest szpital! 
- Ja nie będę tu siedziała - wkurzyła się Amelia. - Jeszcze czego! Niech Charlotte tu siedzi.
- Charlotte nie może zostać sama, widzisz, w jakim jest stanie? Poza tym, to obce jej miasto - powiedziała Lisa. - Uspokój się, Amelia. Wynagrodzę Ci to, konkretnymi pieniędzmi na ubrania. A jeżeli nie zostaniesz, nie zobaczysz złamanego centa - pogroziła. - Choć ten jeden, jedyny raz, mogłabyś się nie stawiać, w tak wyjątkowej sytuacji! Idziemy, Victoria. Charlotte, trzymaj się. 
- Dzięki - wymamrotałam, bezbrzeżnie zdumiona postawą Lisy. Czy to była ta sama Lisa, która nade wszystko wywyższała Amelię i Victorię, pobłażała im we wszystkim, niczego im nie zakazywała bądź nakazywała? 
Byłam w szoku. Czyżby to była zasługa taty, czy porozmawiał z Lisą i ją do czegoś przekonał? Czy Lisa sama zrozumiała, że niewłaściwie postępuje wobec mnie? A może ona robiła to wszystko tylko dla pozorów?
Nie. Nie zmienię jednak opinii na temat Lisy, przez jedno lepsze jej zachowanie. Zobaczymy, jak się wszystko dalej potoczy. 
Amelia, prychając, kupiła sobie kawę z automatu. Ja poszłam do łazienki, przemyłam załzawione oczy. Spojrzałam w lustro, wyglądałam koszmarnie, a czułam się jeszcze gorzej. 
Jednak nie byłam w stanie uwierzyć w to, że Lisa naprawdę się zmieniła. To niemożliwe. Może ta sytuacja nią chwilowo wstrząsnęła, a później wszystko wróci do starego "porządku". 
Podczas całej choroby taty, nie było takich sytuacji. Brał leki, miał się dobrze. Czasami sam musiał stawiać się w szpitalu na badaniach. 
A co, jeśli leki już nie działały?! I to już koniec jego żywota?! Gdy tak pomyślałam, z moich oczu znów poleciały łzy, które szybko wytarłam i wyszłam z łazienki. 
Zauważyłam, że w tym szpitalu znajdują się drzwi do kaplicy szpitalnej. Akurat obok mnie przechodziła pielęgniarka.
- Jeśli chcesz, możesz tam pójść - powiedziała. - Wielu ludzi tam chodzi modlić się za zdrowie swoich bliskich. 
- Dobrze - odparłam, ale jednak najpierw poszłam do Amelii, powiedzieć jej, gdzie będę, żeby przypadkiem nie podejrzewała mnie o to, że sobie poszłam z szpitala. 
- Amelia, jakby co, będę w kaplicy - powiedziałam. 
Amelia tylko przewróciła oczami.
- Idź, jak musisz - prychnęła. 
Zdenerwowałam się. Czemu ona tak wszystko lekceważyła?!
- Amelia, czemu Ty taka jesteś? - zapytałam wprost. - Czy Ty masz coś do mojego ojca? Czy Ty życzysz mu śmierci? W ogóle nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji!
- Ja absolutnie nie życzę mu śmierci, ale to, że będę tu tkwić, nie poprawi jego stanu zdrowia - odparowała Amelia. - Przecież matka mogła poprosić, aby ktoś ze szpitala zadzwonił do nas, jakby coś było już wiadomo.
- Dobra, dobra - przerwałam jej. - Ja pójdę teraz do szpitalnej kaplicy. 
- Idź, idź - mruknęła Amelia, wbijając wzrok w ekran swojej komórki. 
Zatem poszłam. W kaplicy panował półmrok. Początkowo mi się wydawało, że nikogo prócz mnie tam nie było. 
A jednak ktoś tam był. Przed ogromnym krzyżem, ustrojonym kwiatami, ktoś klęczał, modląc się bezgłośnie. Był to jakiś młody facet. 
Postanowiłam, że nie będę się przejmować jego obecnością i uklękłam nieopodal niego. 
Złożyłam ręce i w myślach zaczęłam się modlić za zdrowie mojego taty. Po moich policzkach mimowolnie zaczęły spływać gorzkie łzy. 









*** 











Pomodliłam się tak chwilę, ale jednak emocje wzięły górę. Rozpłakałam się cicho, schowałam w twarz w dłoniach. Cała drżałam. 
Poczułam na sobie spojrzenie tego kolesia, który również był w tej kaplicy. Jednak nic ani nikt mnie nie obchodził w tamtej okropnej chwili. 
Nagle poczułam dotyk dłoni na ramieniu. Uniosłam głowę, to ten chłopak stał nade mną.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Nie! - jęknęłam. - Nic nie jest w porządku!
- Doskonale rozumiem - pokiwał głową, przykucnął obok mnie. - Sam również przechodzę ciężkie chwile. 
Ten chłopak zrobił na mnie pozytywne wrażenie, był bardzo miły i przyjacielski. 
- Co się stało, jeżeli mogę zapytać? - zapytał delikatnym głosem. 
- Mój tata jest chory na raka - uznałam, że wyżalę się temu obcemu kolesiowi. Potrzebowałam rozmowy. A przecież na Amelię, Victorię i Lisę absolutnie nie mogłam liczyć. 
Poza tym, czasem obcy ludzie potrafią lepiej wesprzeć niż rodzina... Sabina i Isabel wielokrotnie mi to powtarzały. 
- Dziś zasłabł na ulicy. Boję się, że to może już być koniec - powiedziałam drżącym głosem. - On jest dla mnie wszystkim. Ja nie wiem, co zrobię, jeśli on umrze - powiedziałam tonem przepełnionym goryczą i niezmiernym smutkiem. 
Chłopak cierpliwie mnie wysłuchał, pokiwał głową.
- Bardzo Ci współczuję - powiedział. - To naprawdę okropna sytuacja. Właśnie mój tata zmarł na raka płuc, kiedy miałem jedenaście lat. Identycznie się czułem, jak i Ty. 
- Mój tata ma raka żołądka - powiedziałam ponuro. -  Jak dotąd, dobrze się trzymał, brał leki, czasami chodził na badania. A tu nagle... - i tu głos mi się załamał. 
- Ja mam teraz nieco inną sytuację... ale również okropną - powiedział smutno chłopak. - Mój przyjaciel jechał mnie odwiedzić. Miał poważny wypadek samochodowy. Teraz lekarze walczą o jego życie, a ja się modlę, aby przeżył - powiedział drżącym głosem mój rozmówca. - Bardzo się o niego boję. 
- Rozumiem - powiedziałam. - Bardzo Ci współczuję. Mam nadzieję, że Twój przyjaciel przeżyje i będzie miał się dobrze.
- Przyjaciel... to skarb nieoceniony - powiedział chłopak.
- Święte słowa - powiedziałam.
- Tak w ogóle, jak się nazywasz, o ile mogę wiedzieć? Rozmawiamy, a nawet nie znamy swoich imion - chłopak zdobył się na lekki uśmiech.
- Nazywam się Charlotte Kastner - również lekko się uśmiechnęłam, chociaż z trudem. - I naprawdę miło Cię poznać.
- Ja nazywam się Marco Reus. Mnie również miło Ciebie poznać - powiedział blondyn. 
Nazwisko zabrzmiało mi znajomo... Zaczęłam przetrząsać własne myśli...
- Ach! Ty jesteś piłkarzem Borussii, prawda? - zapytałam. 
- Tak - powiedział Marco. 
- Pochodzę ze Stuttgartu, dopiero co przeprowadziłam się do Dortmundu. Mogłam Ciebie nie skojarzyć. Świata nie widziałam poza piłkarzami ze Stuttgartu. - powiedziałam. 
- Rozumiem - powiedział Marco. - Tak się składa, że teraz będę miał nieco wolnego. Sezon się zakończył, mamy teraz wakacje.  
Pokiwałam tylko głową i zadałam Marco pytanie.
- Jak się nazywa ten Twój przyjaciel? On też jest piłkarzem?
- Tak - odparł Marco. - Nazywa się Mario Goetze. Od przyszłego sezonu będzie grał w Bayernie. 
- Ach! Coś słyszałam - odparłam. - Ponoć była wielka afera.
- Była, była - pokiwał głową Marco. - Kibice byli wściekli na niego. Mario musiał u mnie się chronić, kiedy informacja o transferze wyszła na jaw. A dziś miał ten wypadek samochodowy... co będzie, jeżeli nie przeżyje? - blondyn schował twarz w dłoniach.
- Przeżyje - próbowałam go pocieszyć.
- Oby. Bo ja chyba się załamię - powiedział Marco. - Jesteśmy od lat przyjaciółmi. Ja natomiast mam wielką nadzieję, że z Twoim tatą będzie wszystko dobrze.
Cieszyło mnie, że mogłam się komuś wyżalić, komuś, kto wysłuchał mnie bez oceniania. Marco naprawdę mnie rozumie. Wprawdzie jest dla mnie kompletnie obcym człowiekiem, ale to akurat nieistotne... 
Rozmawialiśmy jeszcze przez pewien czas, gdy nagle do kaplicy przyszła, o zgrozo, Amelia!
- Charlotte - skinęła na mnie. - Już coś wiadomo! Chodź! A kto to w ogóle jest? - spytała, pokazując na Marco. 
- Nazywam się Marco Reus - Marco sam się przedstawił Amelii, podał jej rękę. - Miło mi poznać. 
- Amelia Luft - przedstawiła się Amelia. - Jestem przyrodnią siostrą Charlie. 
Amelia była niezwykle miła dla Marco. To znakomita aktorka, ileż to już osób dało się nabrać na jej niewinny uśmiech i urocze zachowanie! 
Ja od razu szybciutko poszłam dowiedzieć się, co z tatą, zostawiając rozmawiających Amelię i Marco w tyle. Chciałam usłyszeć dobre wieści... ale wiedziałam, że muszę liczyć się też z tymi złymi... 
Na korytarzu stała już pani doktor, minę miała niezbyt wesołą. 
- Pan Hans żyje - powiedziała, odetchnęłam z niebywałą ulgą - ale jest bardzo, bardzo słaby, musi pozostać w szpitalu. Obawiam się, że... trzeba przygotować się powoli na najgorsze. Rak wyrządził swoje. - powiedziała ponuro pani doktor. - Bardzo współczuję. 
- Jak to? Nie ma już żadnego ratunku? - nie mogłam uwierzyć. Że niby za kilka dni już taty nie będzie z nami?!
- Niestety - powiedziała pani doktor. - Już parę miesięcy temu nie można by było uratować pana Hansa. Teraz to jest po prostu niemożliwe. Rak bardzo wyniszczył jego organizm. 
- Mogę go zobaczyć? - zapytałam.
- Pan Hans teraz zasnął - powiedziała pani doktor. - Najlepiej, jakbyś przyszła jutro. 
- Mogę chociaż rzucić okiem przez szybę? - zapytałam.
Medyczka pokiwała głową i zaprowadziła mnie pod salę, w której znajdował się mój tata.
Był bardzo blady, spał. Łzy poleciały mi z oczu.
- Bardzo Ci współczuję - powiedziała lekarka.
- Dziękuję - mruknęłam. 
Wróciłam do Amelii, która rozmawiała w najlepsze z Marco. 
- Skoro jesteś piłkarzem, zapewne nieźle zarabiasz - powiedziała Amelia.
- No... całkiem nieźle - powiedział Marco. - Jeżeli jednak Mario nie przeżyje, te pieniądze nie będą niczego dla mnie znaczyły... 
- Na pewno przeżyje - Amelia mówiła to takim współczującym tonem... aż doznałam szoku. Te jej zdolności aktorskie były niesamowite. Mogłaby grać w filmach, przynajmniej miałaby jakąś pracę, jakieś zajęcie, zarabiałaby i nie nudziłaby się. 
- I co? - zapytała Amelia. 
- Niedługo może umrzeć - powiedziałam płaczliwym głosem. - Nie ma już ratunku.
- Mój Boże - jęknęła Amelia.
- Współczuję Wam bardzo - powiedział Marco. 
Amelia zadzwoniła do Lisy, przekazała jej nowiny. 
- Zaraz mama po nas przyjdzie - powiedziała Amelia. - Wiesz, Marco, my jeszcze nie znamy tego miasta. 
- Rozumiem - odparł Marco. - Jejku, co się dzieje z tym Mario?! 
- Wszystko będzie z nim dobrze, wierzę w to - powiedziałam. - Jemu na pewno się uda... bo tacie już nie... 
Marco schował twarz w dłoniach. Amelia wykorzystała to, że nie patrzy, i posłała mi złowrogie spojrzenie. 
Nagle jakaś pielęgniarka zaczepiła Marco.
- Panie Reus, proszę zejść na dół - powiedziała. 
- Mario żyje? - zapytał tonem pełnym nadziei Marco. 
- Żyje, ale jego stan jest ciężki. Proszę zejść, to udzielę szerszych objaśnień - powiedziała pielęgniarka.
- Do zobaczenia. Trzymajcie się - powiedział Marco i poszedł z pielęgniarką na dół. 
Amelia odprowadziła wzrokiem blondyna, po czym spojrzała na mnie chłodno.
Nagle przyszła po nas Lisa. 
- Mój Boże! Hans umrze? - jęknęła. - Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Mogę go zobaczyć? - zapytała.
- On śpi teraz - powiedziałam. - Możemy jutro przyjść.
- Właśnie - wtrąciła szybko Amelia. - Chodźmy stąd, mamo. 
Opuściłyśmy zatem szpital. Wróciłyśmy autobusem miejskim do naszego domu. Wprawdzie mieliśmy samochód, stał w naszym nowym garażu, ale jak dotąd, nikt go jeszcze na dortmundzkich drogach nie używał. 
Czułam się cholernie osamotniona. Wiedziałam, że muszę pogodzić się z tym, iż tata niedługo odejdzie. 
Victoria siedziała w salonie, popijając kawę. 
- I co? - zapytała. 
- Musimy przygotować się na najgorsze - powiedziała Lisa.
- Jak to?! - Victoria się aż zakrztusiła. - To niemożliwe! Tak dobrze się przecież trzymał... 
- Rak go wyniszczył - powiedziałam. 
- Charlie, idź mi zaparzyć herbaty miętowej - powiedziała Lisa, usiadła obok Victorii. 
- A dla mnie kawy! - od razu rzuciła Amelia.
Opuściłam tylko ręce i poszłam do kuchni sporządzić napoje. Przyniosłam Amelii i Lisie to, co chciały, dla siebie zaparzyłam melisę i poszłam z nią do swojego pokoju zaznać samotności. Nie miałam co liczyć na wsparcie u Lisy czy moich "ukochanych" sióstr. 
Lisa od poniedziałku rzuci się zapewne w wir pracy, a Amelia i Victoria w wir imprez. 
Ten Marco, ten piłkarz, którego poznałam w szpitalu, okazał się bardzo ciepłym i sympatycznym facetem. Zapewne już się więcej nie zobaczymy. Zresztą, to była tylko niezobowiązująca gadka. Poza tym, jacy by byli z nas znajomi? On - gwiazda futbolu, ja - cicha, nieznana nikomu skromna dziewczyna po zawodówce. 
Ale chciałabym tu mieć taką przyjaciółkę lub przyjaciela o podobnych cechach charakteru... ale to musi być osoba z mojej ligi. Tak jak w Stuttgarcie - Isabel i Sabina, były to moje rówieśniczki, przyjaciółki ze szkoły. 
Tak, wolałabym przyjaciółkę. Z chłopakiem, na dłuższą metę, mogłabym mieć trudności w dogadaniu się. 
Jutro na pewno pójdę odwiedzić ojca. Na szczęście, ten szpital jest niedaleko. 
Po godzinie samotnego siedzenia w pokoju, postanowiłam zejść na dół i doprowadzić się do porządku.
Przechodziłam akurat obok pokoju Amelii, usłyszałam jej rozmowę z Victorią... rozmawiały podniesionymi głosami. Rozmowa ta zaintrygowała mnie, ponieważ... rozmawiały o Marco. 

_____________________________ 


Póki co, niezbyt fascynujące, ale to wszystko dopiero się rozkręca :) 
Mam nadzieję, że ktoś to czyta.
Hm... dla mnie jakieś dziwne się te opowiadanie wydaje. Zastanawiałam się, czy jest sens to ciągnąć. 
Bardzo Was proszę o komentarze i SZCZERE OPINIE, a nie komentarze w stylu "Świetny blog, zapraszam do mnie" . 
Takie dłuższe komentarze także bardziej mnie motywują. :) 


Buziaki!
WildChild



czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 1.

Dziś odbyło się rozdanie świadectw. Ukończyłam szkołę zawodową. To koniec mojej edukacji. Może i smutno żegnać się ze szkołą, ale i tak prędzej czy później by to nastąpiło. Czeka mnie teraz dorosłe życie, praca. 
Mimo, że to tylko były dwa lata, przywiązałam się do mojej klasy, uroniłam kilka łez na uroczystości, wróciłam do domu z zaczerwienionymi oczyma. Nie uszło to uwadze moich "kochanych" przyrodnich sióstr, które oczywiście nie pozostawiły tego faktu bez złośliwych komentarzy i śmiechu. 
Dziś wieczór jestem umówiona z Isabel i Sabiną. Jutro natomiast lecimy do Dortmundu, już nasze rzeczy, niektóre meble, zostały tam przewiezione, do naszego nowego mieszkania. W moim rodzinnym domu zostały już tylko rzeczy podręczne, które można zabrać do wnętrza samolotu. 
Siedziałam w swoim pokoiku, wpatrując się w ulice Stuttgartu, za którym będę tak tęsknić, gdy nagle Victoria i Amelia wpadły do pokoju. Jak zwykle, bez pukania! 
- A ta znowu siedzi i rozmyśla o sensie życia - zaczęła się głupkowato śmiać Amelia.
- Masz jakiś problem, dziewczyno? - zapytałam. 
- Idź na dół i przygotuj nam coś do jedzenia - powiedziała Victoria. - Głodne jesteśmy jak wilki. 
- Rączki odjęło? - zapytałam dość złośliwie. - W lodówce macie jedzenie, idźcie i sobie same coś przyrządźcie. 
- Ty jesteś od takich spraw - zaśmiała się podle Amelia. - Jak natychmiast nie pójdziesz, to powiemy wszystko matce, jak wróci. 
- Wiesz, że ona zawsze nam wierzy - uśmiechnęła się złośliwie Victoria.
- Źle robi - powiedziałam - nie obchodzi mnie, co będziecie wygadywać. Nie będę Wam usługiwać, jasne? 
- Ty się tak nie buntuj, bo źle się to dla Ciebie skończy, mądralińska! - krzyknęła Amelia. 
- Wyjdźcie stąd! - krzyknęłam. 
- Co się dzieje? - w progu mojego pokoju stanął tata. 
- Chcemy, by zrobiła nam coś do jedzenia, bo głodne jesteśmy - powiedziała przymilnie Amelia.
- Bozia ręce dała? To same sobie coś zróbcie - powiedział surowo do nich tata. - Zostawcie Charlie w spokoju! Dajcie jej żyć! 
- Tato, połóż się i odpoczywaj - powiedziałam. - Poradzę sobie z nimi. 
- Powiemy wszystko matce - prychnęła Amelia, odgarnęła włosy i wyszła razem ze swoją siostrzyczką. 
- Córcia, nie przejmuj się nimi - powiedział tata. - To tylko o nich źle świadczy.
- Wiem - powiedziałam. - W Dortmundzie muszę znaleźć sobie pracę. Chciałabym jak najszybciej się wynieść. 
- Muszę porozmawiać z Lisą, ona musi jakoś na nie wpłynąć - powiedział tata. 
- Sama nie jest lepsza! Ona je popiera - powiedziałam.
- Niedobrze - pokręcił głową tata. 
- Lepiej się nie denerwuj - powiedziałam - to tylko Ci zaszkodzi... 
- Kochanie, ja i tak niedługo... - tu ojcu złamał się głos. 
- Proszę Cię! - krzyknęłam - może jeszcze jest nadzieja! 
- Słoneczko, już wielokrotnie mówiłem, że nie ma już żadnej nadziei - powiedział smutno ojciec. - Pójdę się położyć, bo jakiś zmęczony jestem.
Pokiwałam tylko głową, tata poszedł do siebie. Poczułam się jeszcze bardziej zdołowana. 
Niebawem usłyszałam, że Lisa powróciła. 
Po jakichś dziesięciu minutach usłyszałam, jak mnie woła.
- Charlie! Pozwól tu na chwilę!
Na pewno jej córeczki już na mnie naskarżyły. Albo sama czegoś ode mnie chce. Poszłam.
- Amelia i Victoria mi powiedziały, że byłaś dziś dla nich po prostu wstrętna - powiedziała Lisa. - Jak Ci nie wstyd tak bez powodu wyzywać siostry? 
- Ja ich nie wyzywałam! - krzyknęłam. - Po prostu znów chciały, żebym ja... 
- Nie tłumacz się, mama i tak tylko nam wierzy - powiedziała Amelia. 
- Niby taka grzeczna jesteś, ale ja doskonale wiem, że jesteś diabeł wcielony - powiedziała Lisa ostrym głosem. - Ojciec Cię strasznie rozpuścił!
- To Twoje córeczki są rozpieszczone jak mało kto - krzyknęłam. - W ogóle nie pomagają w domu, do pracy iść nie chcą, tylko wszyscy muszą im usługiwać!
- Słuchaj, gówniaro - syknęła Lisa i chwyciła mnie za ramię. - Albo je zaraz przeprosisz za swoje zachowanie, albo pożałujesz! Nie pozwolę nikomu obrażać moich córek! 
- Żebym miała jeszcze za co przepraszać - odparłam. - Zostawcie mnie w spokoju! 
Pobiegłam do swojego pokoju, zamknęłam się na klucz. Usłyszałam jednak zaraz głośne stukanie. 
- Mama powiedziała, że masz zaraz iść zrobić zakupy na drogę - krzyknęła Amelia.
- Spieprzaj - mruknęłam cichutko.
Na szczęście, sama już mam jakieś zaopatrzenie, one mają zdrowe nogi, więc niech same się przejdą. Dobrze im by to zrobiło. Kiedyś będą otyłe, jeżeli cały czas tylko będą siedzieć na kanapie... 
Wyciągnęłam telefon z kieszeni, zaczęłam przeglądać zdjęcia. Nagle jedno z nich sprawiło, że łzy mi się w oczach zakręciły. 
Było to stare zdjęcie, które zrobiłam Alexowi na jednej z randek. Tak bardzo go kochałam, a Amelia bez skrupułów mi go odbiła, z czego była niesamowicie zadowolona.
Alex był starszy ode mnie o trzy lata. Uważałam go za dojrzałego, mądrego i wspaniałego faceta. Nasza miłość była czymś bajecznym. Jednak wszystko skończyło się pewnego fatalnego dnia... 
Nie mogłam dłużej patrzeć na tę fotografię. Już zbliżała się osiemnasta, o tej godzinie miałam się spotkać w kawiarni razem z Isabel i Sabiną. Wiedziałam, że tylko u nich mogę uzyskać wsparcie... no i u taty, ale ze względu na jego poważną chorobę nie chciałam zawracać mu głowy. Powinien odpoczywać, i niczym się nie stresować. 
Wyciągnęłam z walizki sukienkę, przebrałam się w nią. Chwyciłam torebkę i poszłam na dół. 
Wiedziałam, że zaraz te trzy żmije zaraz zaczną przesłuchanie. 
- A cóż to za szmatka? - doczepiła się Victoria, gdy zakładałam baleriny. - Była nowa dostawa w szmateksie? - zaśmiała się.
- Wiesz, ciemniaku, że takie sukienki są teraz na czasie? Niby tak się znasz na modzie, a takich prostych rzeczy nie wiesz - powiedziałam. 
- Ja bym takiej nie założyła nawet do sprzątania - powiedziała Victoria. - Co, umówiłaś się pewnie z jakimś ogierem? 
- A Ty gdzie? - wtrąciła się Amelia. 
- Nie wasz interes! - powiedziałam. 
- Mamo! - krzyknęła Amelia, ale ja, czując co się święci, szybciutko wyszłam. 
Na szczęście, nikt za mną nie wybiegł. Szłam do ulubionej kawiarenki, smutno omiatając wzrokiem ulice mojego ukochanego Stuttgartu. 
Mieszkaliśmy wszyscy nieopodal stadionu tutejszej drużyny - VfB Stuttgart. Wielokrotnie bywałam na ich meczach razem z tatą lub z przyjaciółkami. Amelia i Victoria uważały piłkę nożną za rozrywkę dla prostaków, zawsze się ze mnie śmiały, gdy zakładałam koszulkę stuttgarckiej drużyny. 
Teraz będę mogła co najwyżej oglądać ich mecze w TV. 






*** 







- Cześć, dziewczyny! 
Isabel i Sabina siedziały już w rogu kawiarenki, czekały już na mnie. 
- Hej, kochana - powiedziała Sabina. - Siadaj! 
- Coś się znów stało? - zapytała z troską Isabel - wyglądasz dość smutno!
- Stało się, stało sporo - powiedziałam. - Kolejny dzień, kolejna kłótnia z tymi żmijami. 
Zamówiłyśmy sobie po kawałku ciasta i gorącej czekoladzie. Zaczęłam opowiadać przyjaciółkom o dzisiejszym dniu. 
- Lisa ma po prostu klapki na oczach - zdenerwowała się Isabel. 
- Żebyś wiedziała! - jęknęłam. 
- Nie mogę uwierzyć, Charlie, że się wyprowadzacie - powiedziała smutno Sabina. - Będzie tak smutno bez Ciebie!
- Ja nie chcę się stąd wyprowadzać - powiedziałam ponuro. - To wszystko przez Lisę. 
- Jak już skończysz te osiemnaście lat, może tutaj wrócisz? - zapytała Isabel.
- To nie byłoby takie proste - powiedziałam. 
- Wiem - powiedziała Isabel. - Nawet jak za dziesięć lat byś wróciła, bardzo bym się cieszyła.
- Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnicie - powiedziałam. 
- Nigdy! - powiedziała Sabina. - Jesteś przecież naszą przyjaciółką, kochana! 
- Cieszę się, że Was mam - uśmiechnęłam się lekko, wzięłam łyk czekolady. 
Trochę się lepiej poczułam dzięki temu spotkaniu. Isabel i Sabina zawsze potrafiły mnie wysłuchać, wesprzeć, mądrze doradzić. To cudowne przyjaciółki. Myśl o tym, że muszę się z nimi rozstać, przepełnia mnie goryczą i smutkiem. 
Około dwudziestej postanowiłam już wracać do domu. Dziewczyny również musiały już się zbierać.
- Musimy się teraz pożegnać - powiedziałam smutno, gdy wyszłyśmy z kawiarni. - Jutro rano mamy lot do Dortmundu.
- Nienawidzę pożegnań - jęknęła Isabel. 
- Chodź do mnie - przytuliłam Isabel, która zaczęła płakać. Mnie również zeszkliły się oczy, a Sabina, nie odstawała od nas. 
- Proszę Cię, pisz i dzwoń jak najczęściej - załkała Isabel.
- Oczywiście - powiedziałam drżącym głosem.
Uściskałam także Sabinę, której rozmazał się makijaż od płaczu.
- Będę bardzo tęsknić - powiedziała cicho. 
- Ja również - powiedziałam. - Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Cmoknęłam jeszcze obie w policzek, i poszłam swoją drogą, popłakując. 
Do domu weszłam z zaczerwienionymi oczyma. Od razu poszłam do łazienki zrobić ze sobą porządek. Kiedy przemywałam oczy, zawołał mnie tata.
- Charlotte, kolacja!
- Idę! - odkrzyknęłam i skierowałam swoje kroki do jadalni. 
Przy stole siedziała niezadowolona Lisa, Amelia i Victoria były naburmuszone.
- Ty się gdzieś wałęsasz, a my musiałyśmy same przyrządzać tę kolację - powiedziała Lisa. - A to Twój obowiązek!
- Nikt tak nie powiedział - zaczęłam się bronić. - Nic się nie stanie, jak te lenie czasami pomogą. 
Przy tacie nie bałam się nazwać tych dwóch blondynek leniami. Przecież to absolutna prawda!
- Dokładnie! Charlie ma rację - powiedział tata, popijając ziołową herbatę. - Chciała się pożegnać z przyjaciółkami, to wszystko.
- Wielkie rzeczy - wzruszyła ramionami Amelia. 
- Do tego musiałyśmy z Amelią same robić te zakupy na drogę - powiedziała Victoria. - Nogi mnie bolą! 
- Przecież ten pobliski market jest zaledwie osiemset metrów od naszego domu! - powiedziałam. - Dobrze Wam zrobi, jak będziecie częściej wychodziły. 
- Często wychodzimy! Tyle imprez zaliczyłyśmy, jak mało kto - powiedziała Amelia. - I nie mądrz się tak, czupiradło! 
- Widzisz? Korzystają z życia, i bardzo dobrze - poparła Amelię Lisa. - Wychodzą na imprezy, a nie na jakieś śmieszne spacerki. Będą miały co wspominać!
- Spacery są wspaniałe - powiedziałam. - Można sobie wszystko przemyśleć, dotlenić się.
Wszystkie trzy tylko parsknęły śmiechem. 
- Z czego się śmiejecie? - zapytał tata. - To w ogóle nie jest śmieszne! 
- Jest, jest - Victoria aż trąciła kubek z kawą, która się rozlała na jej spodnie. 
- O nie! Moje nowe spodnie! - zaczęła lamentować. 
- Nie przejmuj się, kochanie, kupię Ci nowe - powiedziała Lisa.
- Naprawdę? Dziękuję, mamo! 
- Dla Ciebie wszystko, córcia - uśmiechnęła się do Victorii Lisa. 
- Kawę da się sprać - powiedział tata.
Nikt na jego słowa nie zwrócił uwagi. 
- A ja? - zaczęła przypominać o sobie Amelia. - Dostanę jakiś nowy ciuszek? 
- Jak przyjedziemy do Dortmundu, pójdziemy do jakiegoś centrum handlowego i zrobimy porządne zakupy - powiedziała Lisa. - A Ty, Charlotte, nawet na to nie licz.
- Lisa! - krzyknął ojciec. - Nie podoba mi się to, jak dyskryminujesz Charlotte! Wielokrotnie Ci mówiłem coś na ten temat! 
- Tato, nie denerwuj się - powiedziałam. - Nie ma sensu.
- Moje córki zasługują na to, co najlepsze - powiedziała Lisa. 
- Nie wiem, czemu je tak wywyższasz - powiedział tata. - Po kolacji poważnie porozmawiamy! A tak poza tym, teraz wszystkim Wam powiem, że tylko Charlotte będzie otrzymywała po mnie rentę! 
- Co?! - krzyknęła Lisa. 
- Tak! - powiedział tata - przyda się jej. Co miesiąc będzie na jej konto w banku wpływało nieco pieniędzy. 
- Ta renta miała być dla nas wszystkich - syknęła Amelia.
- Do roboty się weź, dziewczyno! - powiedział tata - co Ty zrobisz, jak matki zabraknie? 
Jestem pewien na milion procent, że Charlie w Dortmundzie podejmie się jakiejś pracy!
- Amelia to żebrać pójdzie, ale do pracy nigdy się nie weźmie - powiedziałam żartem. - Gdzieżby mogła, wielmożna pani!
Żarcik z Amelii poprawił mi nieco nastrój. Ileż to razy ona ze mnie żartowała lub bezczelnie mnie obrażała... 
- Ty idiotko - syknęła Amelia, a że siedziała obok mnie, uderzyła mnie znienacka w ramię. Jednak zaraz tego pożałowała - złamała bowiem tipsa.
- Mój Boże! - jęknęła. - Złamałam tipsa! Przez Ciebie, dziewucho! 
- Trzeba było się nie rzucać z pięściami - skwitowałam. 
Amelia obrażona wstała od stołu i pomknęła na górę. 
- Widzisz, coś narobiła? - zapytała Lisa.
- To wina Amelii - ojciec stanął w mojej obronie - Charlotte po prostu wreszcie zaczęła się należycie bronić! Wcześniej była zahukana i zastraszona przez Was. Jednak nie będzie całe życie Waszym pieskiem! 
- Zastanawiam się, po co się z Tobą w ogóle związałam - powiedziała Lisa i również wstała od stołu, poszła do salonu. Victoria także opuściła jadalnię. 
- Pójdę porozmawiać z Lisą - powiedział tata. - A Ty się nie martw, kochanie.
- Jestem tylko balastem - wymamrotałam. 
- Wcale nie! Nawet tak nie myśl! 
Tata poszedł porozmawiać z Lisą, a ja poszłam do swojego pokoju. Znów się rozpłakałam. Jak co wieczór. 
Jutro o ósmej rano mamy lot do Dortmundu. Poszłam się umyć, ogarnąć, po czym wróciłam do pokoju, sprawdziłam, czy przypadkiem gdzieś nie zostawiłam jakiejś rzeczy. Miałam ze sobą tylko walizkę i torebkę podręczną. Reszta moich rzeczy już znajduje się w nowym mieszkaniu, w tym obcym mieście... 
Położyłam się na łóżku, nie mogłam powstrzymać łez... 







*** 







Obudziłam się piętnaście minut przed siódmą. Od razu wstałam, ubrałam się w szortykoszulkę, włosy spięłam w koka. Wzięłam torebkę i walizkę, i zeszłam na dół. Wszyscy już byli na nogach. 
- Ale mi się spać chce - marudziła Victoria. 
- Mógłby ten samolot być po południu - wtórowała Amelia. 
- Nie marudźcie - odparła Lisa. - Macie wszystko? 
Wszyscy mieli swoje rzeczy, wyglądało na to, że możemy opuścić mój rodzinny dom... 
Zdążyłam go jeszcze raz obiec, łzy mi stanęły w oczach. Gdy wychodziłam, wszyscy już na mnie czekali. 
- A ta znowu ryczy - zaśmiała się Amelia.
- Ona się tu wychowała, moja droga - zwrócił jej uwagę tata. 
- No i co z tego - wzruszyła ramionami Victoria.
Tata znów mnie obronił. Nie mogę uwierzyć, że za miesiąc czy dwa może już go ze mną nie być...
Tak bym chciała, żeby on nie miał tego raka! Oddałabym wszystko, żeby tata żył jak najdłużej i był zdrowy. 
Podjechaliśmy na lotnisko metrem. Oddaliśmy walizki obsłudze lotniska, sami skierowaliśmy się do samolotu. Usiadłam z dala od moich okropnych przyrodnich sióstr. Założyłam słuchawki, które podarowały mi Isabel i Sabina na siedemnaste urodziny, i włączyłam Dazed And Confused zespołu Led Zeppelin. 
Co do muzyki, również przez to znosiłam docinki Amelii i Victorii. Nabijały się wielokrotnie, że słucham starocia... 
Ja im tylko zawsze powtarzałam, że o gustach się nie dyskutuje. 
Ciekawe, jak potoczyła się rozmowa mojego taty z Lisą. Trzeba będzie później o to zapytać. 
Lot zleciał dosyć szybko. Samolot niedługo zaczął kołować. Znalazłam się w Dortmundzie... 
Wszyscy zaczęli opuszczać pokład. Niedługo moje nogi ustały na dortmundzkiej ziemi. Wyciągnęłam z torebki komórkę, było kilka minut po dziewiątej. 
Lisa wyciągnęła ze swojej torby mapę, zaczęła coś na niej sprawdzać. 
- Musimy się dostać na ulicę Remydamm - powiedziała Lisa. - Tam jest nasz dom. Będę też miała niedaleko do pracy. 
W końcu, dostaliśmy się... Na szczęście Lisa mniej więcej się orientowała. 
- To jest nasz nowy dom - powiedziała zachwycona. - Na szczęście, moi rodzice sypnęli groszem i pomogli go kupić. 
Przewróciłam oczami. Moja tęsknota za Stuttgartem wzrosła. 
Weszliśmy do domu. Zaczęliśmy robić obchód po wszystkich pomieszczeniach. Niektóre meble były nowe, niektóre z starego domu. Rzeczy stały popakowane w kartonach. 
Byłam w pozytywnym szoku, gdy zobaczyłam mój pokój. Był naprawdę ładny. Było parę nowych mebli... 
Wiedziałam, że to zasługa taty... 
Zajrzałam także do sypialni taty i Lisy. Udało mi się też zobaczyć wystrój pokoju Amelii i pokoju Victorii. 
Łazienkakuchnia połączona z jadalnią oraz salon również prezentowały się nieźle. Faktycznie, rodzice Lisy na pewno hojnie potrząsnęli sakiewką... 
- To teraz trzeba rozpakowywać rzeczy - westchnęła Amelia. 
- Trzeba, trzeba - powiedział tata. Amelia tylko spojrzała na niego z niechęcią. 
Amelia i Victoria w ogóle chyba nie zdają sobie sprawy, że niedługo zabraknie nam tej osoby. 
Czułam do nich taką nienawiść, taką niechęć, miałam tylko ochotę nimi potrząsnąć. 
Pobiegłam do swojego pokoju, zaczęłam rozpakowywać moje manatki. Po dwóch godzinach wszystko było gotowe. 
Odniosłam tylko walizkę do specjalnego schowka na różne szpargały i wróciłam do pokoju. 
Usiadłam przy oknie, zaczęłam przez nie wyglądać. Westchnęłam smutno. Czułam się totalnie obco w tym mieście... 

____________________________ 


Hej! :) 
Dziękuję za komentarze pod prologiem, bardzo się cieszę, że jest takie zainteresowanie.
No i dziękuję tym, którzy polecili tego bloga! Dużo to dla mnie znaczy! 
Mam nadzieję, że powyższy rozdział się Wam podoba. 
Mam zamiar dodawać rozdziały na tym blogu co tydzień, w czwartek.

Bardzo proszę o komentarze! To dla mnie ogromna motywacja! 

Buziaki! Sylwia :* 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Prolog.

Rozpacz. Po prostu rozpacz. 
Od początku wiedziałam, że tata nie powinien był wiązać się z Lisą. Ta kobieta nim po prostu manipuluje. 
Gdy tylko skończy się rok szkolny - czyli w przyszłym tygodniu - wyprowadzamy się z mojego rodzinnego Stuttgartu. 
Przyczyną jest to, że Lisa otrzymała ofertę lepiej płatnej pracy w Dortmundzie i chce z niej skorzystać. Jej leniwe córeczki oczywiście są za tym, żeby się wyprowadzić. No tak - wzrośnie im kieszonkowe. 
Nie chcę opuszczać Stuttgartu. To moje rodzinne miasto, kocham je. Tu się wychowałam, tu dorastałam. 
Do jedenastego roku życia mieszkałam tylko z tatą. Moja mama zmarła, gdy miałam sześć lat. Nie ma dnia, żebym za nią nie tęskniła. Zmarła na raka piersi. 
Później ojciec poznał Lisę, z którą się ożenił. Wtedy też do naszego domu wprowadziły się jej córki, których od początku nie lubiłam. Zawsze się ze mnie śmiały, wykorzystywały mnie, uważały się za lepsze od innych. 
Poza tym, w Stuttgarcie mam dwie przyjaciółki, które kocham. Nie chcę się z nimi rozstawać. Isabel i Sabina zawsze mnie wspierają, gdy tego potrzebuję. Chodziłyśmy razem do gimnazjum i zawodówki, którą właśnie kończę. Na zakończeniu roku szkolnego otrzymam świadectwo i dokument potwierdzający moje kwalifikacje zawodowe. 
Gdybym miała głowę do nauki, po gimnazjum poszłabym do liceum, później na studia. Ale ja w ogóle nie mam do tego głowy. Jednak od pracy się nie uchylam. 
Mój tata nie pracuje, otrzymuje aktualnie rentę. Jest poważnie chory, nie potrafię pogodzić się z myślą, że trzeba przygotować się na najgorsze... 
Nie będę miała obojga rodziców. Zostanę kompletnie sama. 
Nie mogę teraz zostać w Stuttgarcie, jestem jeszcze niepełnoletnia, dowód osobisty otrzymam dopiero w sierpniu. 
Nagle do salonu wparowała Amelia. 
- A Ty coś się tak zamyśliła, czupiradło? Pozmywałabyś naczynia, a nie tylko bąki zbijasz - warknęła.
- No proszę, i kto to mówi - powiedziałam. - Sama byś swój tyłek ruszyła! Cały czas tylko ja wszystko w domu ogarniam... Mam tego dosyć! 
- Ja nie mogę zmywać, nie widzisz, że dopiero co pomalowałam paznokcie? - prychnęła, pokazując swoje długie, czerwone jak krew paznokcie. 
- To niech Victoria pozmywa, albo Lisa - powiedziałam. 
- Mama się kąpie, a Victoria akurat robi sobie manicure - powiedziała Amelia. - Idź pozmywać te naczynia, bo nie mam sobie w czym kawy zrobić! Wszystko jest brudne! 
- Cały czas ja wszystko muszę robić! - krzyknęłam. - A Wy to co? Cały czas tylko biegacie z imprezy na imprezę, a gdy jesteście w domu, to tylko siedzicie na kanapie i malujecie paznokcie! 
- Nie pozwalaj sobie - syknęła Amelia - nie zapominaj, że to moja mama nas utrzymuje. Idź, bo jej zaraz powiem wszystko, i będziesz miała przechlapane!
Dla świętego spokoju zeszłam z kanapy i skierowałam swoje kroki do kuchni. Siedział w niej mój tata, czytał gazetę.
- Co się stało, córeczko? - zapytał z troską - coś smutno wyglądasz.
- Mam dość Amelii - powiedziałam zdenerwowana - cały czas mnie wykorzystuje, i ona, i Victoria. Same nic nie robią, tylko się obijają cały czas. 
- Wielokrotnie już z nimi o tym rozmawiałem - powiedział tata. - Nie pochwalam tego ich nieróbstwa, za to jestem dumny, że Ty jesteś taka pracowita. W Dortmundzie znajdziesz sobie pracę, i będzie dobrze! 
- Nie chcę się tam wyprowadzać - jęknęłam. - Najchętniej zostałabym w Stuttgarcie. 
- Córeczko, wiesz, że Lisa otrzymała ofertę lepiej płatnej pracy - powiedział tata. - Uważam, że powinna z niej skorzystać. Będzie miała wystarczająco dużo pieniędzy, żeby was trzy i siebie utrzymać. Przecież nie wyprowadzisz się od razu po ukończeniu osiemnastu lat. A ja... i tak zaraz mnie nie będzie...
- Tato! Proszę Cię, nie mów tak - krzyknęłam rozpaczliwym głosem. 
- Córcia, wiesz, jaka jest prawda, rozmawialiśmy o tym - powiedział smutno tata. 
- Ja tego nie zniosę - jęknęłam, myjąc brudne talerze. 
Tata chyba tego nie usłyszał, pogrążył się w lekturze codziennej prasy. Do kuchni wparowała Amelia. 
- Ależ Ty się ruszasz - skomentowała złośliwie - jak mucha w smole!
- Już są czyste kubki - powiedziałam. - Już możesz robić sobie tę kawę. 
- Amelia, czy Ty musisz być taka złośliwa? - zapytał tata. - Charlotte naprawdę dużo prac w domu wykonuje, a Ty tylko na imprezy chodzisz. I jeszcze masz jakieś pretensje. Jak Ci nie wstyd? 
- Nie przesadzaj - powiedziała Amelia. 
- Co się dzieje? - do kuchni weszła Lisa, ubrana jedynie w szlafrok. 
- Nic - powiedziała Amelia. 
- Charlotte, jak skończysz zmywać, przyniesiesz drzewo do kominka - powiedziała Lisa. 
- Niech Amelia przyniesie - powiedziałam.
- Ja mam świeżo pomalowane tipsy - powiedziała Amelia - jeszcze mi się zniszczą!
- Amelia ma rację - powiedziała Lisa. - Poza tym, nie dyskutuj ze mną, Charlotte.
- Na litość boską, cały czas to Charlotte wszystko robi - powiedział tata, stanął w mojej obronie. - Czy Victoria i Amelia mają niewładne ręce, że nic nie mogą pomóc? W ogóle, są już pełnoletnie, czemu nie poślesz ich do pracy? Tylko cały czas imprezy i imprezy!
- Już Ci wielokrotnie mówiłam - powiedziała Lisa - powinny korzystać z życia, póki jestem w stanie je utrzymać, robię to. Przestań się kłócić, ty powinieneś wypoczywać, wiesz, że jesteś chory.
- Nie musisz mu przypominać - zwróciłam się do Lisy. - Czy Ty masz pojęcie, jak on się z tym czuje? - powiedziałam, wycierając ręce. 
- A Ty się nie wtrącaj - krzyknęła Lisa - idź po to drzewo! 
- Lisa, nie krzycz na nią - poprosił tata słabym głosem. 
Lisa i Amelia wyszły z kuchni, ja poszłam do ogrodu i przyniosłam naręcze drzewa do kominka. Lisa oczywiście kazała mi też napalić w tym kominku, bo ona również zrobiła sobie manicure. 
Dołączyła do nich Victoria. Ja nie miałam najmniejszej ochoty z nimi siedzieć, poszłam zatem do ogrodu, usiadłam na ławeczce i ze łzami w oczach wpatrywałam się w dal. 
Co dzień - to kłótnia. Mam dosyć. 
Nienawidzę Lisy, Amelii i Victorii. Zwłaszcza Amelii... 
Nie tylko za to, że mnie wykorzystuje, jest nieczuła i niemiła wobec mnie. Dwa lata temu miałam wspaniałego chłopaka... Jednak Amelia rozbiła mój szczęśliwy związek - odbiła mi Alexa. Pamiętam to cierpienie, rozpacz, której nawet nie ukrywałam. Jednak podła Amelia nic z tego sobie nie robiła, tylko się śmiała. 
To była moja miłość. Byłam wtedy naprawdę szczęśliwa. Jednak wszystko popsuła mi Amelia. Od tamtej pory nienawidzę jej jeszcze bardziej. 
Wszystko to przypomniało mi się tego wieczoru. Schowałam twarz w dłoniach, łzy mi spływały po policzkach. Od dawna, codziennie płaczę wieczorami - z bezradności i smutku. 
Czy to się kiedykolwiek skończy? 



_____________ 




No i mamy prolog.
Mam nadzieję, że Was zaciekawiło i będziecie czytać dalej :) 
Mam taką małą prośbę - mogłybyście pomóc mi rozgłosić tego bloga? 
Byłabym bardzo, bardzo wdzięczna! 

Bardzo proszę każdego, kto to przeczytał, o pozostawienie komentarza, żebym wiedziała, czy jest sens pisać te opowiadanie. 
Obserwacja również mile widziana :) 

Buziaki! 
WildChild