- Ale jestem zmęczona - sapnęła Amelia. - Rozpakowanie tego wszystkiego to była harówka.
- Nie przesadzasz? - zapytał tata.
- Nie! Nie przesadzam! - wybuchnęła Amelia.
- Amelia, oszczędź sobie - machnęła ręką Victoria - trzeba będzie poszukać jakiejś fajnej dyskoteki w tym Dortmundzie.
- No właśnie! - na twarzy Amelii od razu zagościł uśmiech. Przewróciłam tylko oczami.
Zastanawiałam się, co te mądralińskie zrobią, jak zabraknie im matki i pieniędzy od niej. Ciągle biegały na zakupy, kupowały sobie jakieś imprezowe ciuchy, a na tych dyskotekach nie żałowały sobie nigdy drinków. Ileż to razy wracały podpite. I myślą, że są przez to takie wspaniałe...
Tata wziął jakieś lekarstwa, które zawsze przy sobie nosi, i zabrał głos.
- Dziewczyny, zamiast się wziąć do pracy, to tylko imprezujecie - powiedział. - Lisa, Ty musisz...
- Och, Hans, proszę - Lisa podniosła rękę. - Nie mów mi, co mam robić!
- Słuchaj, moja droga, przez lata mnóstwo razy nie dostrzegałem, jak Twoje córki wykorzystują Charlotte - powiedział tata. - Koniec z tym! Miałem klapki na oczach, czego bardzo żałuję.
- Dopiero co przyjechaliśmy, a Ty już jakieś afery zaczynasz - burknęła Lisa. - Chodźmy lepiej wszyscy zwiedzić miasto, pokażę Wam, gdzie będę pracować.
- Mówiłaś, że nie lubisz spacerów - powiedział tata.
- Chcę zobaczyć miasto, powiedziałam - odparła Lisa.
- Mamo, błagam - jęknęła Victoria. - My z Amelią jesteśmy zmęczone. Nie mamy ochoty się szwendać.
Tata jeszcze całkiem nieźle się trzymał. Brał także sporo leków przeciwbólowych. Aż momentami nie wierzyłam, że jest tak poważnie chory. Może jednak zdarzy się cud? Może przeżyje? Tak bym chciała, aby tak się stało!
- Pójdziemy na zakupy do jakiegoś centrum handlowego! - powiedziała Lisa. - Chciałabym kupić coś nowego i dla siebie.
- Na zakupy?! - Victoria poderwała się z kanapy. - Amelia, dawaj, jakoś przeżyjemy!
- One są nienormalne - pomyślałam.
Nawet jakby leżały na łożu śmierci, a ktoś zaproponowałby im zakupy ciuchowe, odżyłyby natychmiast. Cała Amelia, cała Victoria.
Wyszliśmy wszyscy z domu, zwiedzać Dortmund. Nie byłam w najlepszym nastroju. Zatęskniłam za Stuttgartem, starym domem, Isabel, Sabiną.
- A Tobie znów co? Wyglądasz, jakbyś na pogrzeb szła - powiedziała Lisa, która zauważyła moją ponurą minę.
- Nic się nie stało - wymamrotałam. - Chyba nie mam obowiązku uśmiechania się przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Amelia i Victoria za to szły uśmiechnięte, perspektywa zakupów dodawała im skrzydeł. Ani jednego słowa nie usłyszałam z ich ust na temat zmęczenia.
Akurat przechodziliśmy obok stadionu tutejszej drużyny... zdaje się, Borussii. Tak, Borussii! Drużyna z tego miasta to Borussia Dortmund. Dobrzy są. Widziałam ich, gdy grali w lidze z VfB Stuttgartem. Dotarli także do finału Ligi Mistrzów. Ale ja wiedziałam, że pozostanę wierna drużynie ze Stuttgartu.
Wiele ludzi wokół się kręciło ubranych w koszulki meczowe Borussii, mieli szaliki na szyjach. Widać, że wszyscy są tu bardzo oddani tej drużynie. W Stuttgarcie w sumie nie było inaczej. W Niemczech mnóstwo, naprawdę mnóstwo osób kocha piłkę nożną. Jednak są wyjątki, takie jak moje przyrodnie siostry.
- Ale tu żółto - wykrzywiła się Amelia. - Pełno żółtych koszulek.
- Nie podoba mi się ten kolor! Fuj! - burknęła Victoria. - Nie rozumiem, czemu ludzie tak podniecają się piłką nożną.
- Właśnie - powiedziała Amelia. - Nic fascynującego. Dwudziestu kolesi biegających za piłeczką, i robienie z tego takiego wielkiego widowiska?!
- Dwudziestu dwóch - poprawiłam ją.
- Znawczyni - prychnęła Amelia. - Ja bym w życiu nie zagrała w nogę.
- No tak, gdzieżbyś mogła - powiedziałam. - Nawet nie wiesz, co to jest spalony.
- A po co mi to wiedzieć? Ważne, że na modzie się znam jak mało kto - powiedziała Amelia.
- No już! Nie kłócić mi się tu! Patrzcie, dotarliśmy do jakiegoś centrum handlowego - powiedziała Lisa.
Amelia i Victoria się zachwyciły. Razem z matką zachwycone chodziły po ogromnym sklepie z ubraniami, przeglądając i przymierzając setki ubrań. Na mnie Lisa nie zwracała uwagi. Tata, widząc to, wyciągnął z portfela sto euro, i dał mi te pieniądze.
- Tato, aż tak dużo? - zapytałam zdziwiona.
- Nie będę żałował mojej ukochanej córce - uśmiechnął się. - Idź, kup sobie coś ładnego.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się do ojca i poszłam poszukać sobie jakichś fajnych ciuchów.
Lisa i jej córki nie zauważyły, że dostałam pieniądze, każda z nich była zajęta sobą.
Nie miałam zamiaru szaleć. Wybrałam sobie dwie koszulki. Jedna z Myszką Miki, a drugą w kratkę. Obie na krótki rękaw, skoro zbliża się lato, przydadzą się.
Oczywiście pochodziłam sobie jeszcze po sklepie, rozglądałam się, jakie jeszcze są tu ubrania. W końcu znudziło mi się to i postanowiłam pójść do kasy. Tak się złożyło, że Lisa, Amelia i Victoria, obładowane ubraniami, również zmierzały do kasy.
One podeszły pierwsze. Ekspedientka policzyła ich ubrania, i powiedziała, że należy się czterysta euro.
- Już wyjmuję kartę - powiedziała radośnie Lisa.
Amelia i Victoria nie zwracały na mnie uwagi, usłyszałam jednak ich rozmowę.
- Jak już wynajdziemy jakąś dyskotekę, założę tę czarną kieckę z cekinami - usłyszałam Amelię. - Po prostu leży na mnie idealnie.
Lisa nerwowo szperała w torebce, nie mogła ewidentnie znaleźć swojej karty.
- Mamo, co jest? - zapytała Victoria.
- Nie mogę znaleźć karty - powiedziała Lisa. - Cholera... chyba ją w domu zostawiłam - powiedziała smutno.
- Jak to?! - jęknęła Amelia.
- Przykro mi, dziewczyny - westchnęła Lisa. - Przyjdziemy innym razem. Byłam święcie przekonana, że mam tę kartę!
- No jak to?! Poszukaj jeszcze raz - jęknęła Victoria.
- Całą torbę przetrząsnęłam, kochana - powiedziała Lisa. - Nie mam teraz tej karty!
Amelii i Victorii zrzedły miny, Lisie również. Nabrały tyle ciuchów, a odeszły od kasy z pustymi rękami. Natomiast ja szybko zapłaciłam za swoje dwie bluzki, i z uśmiechem odeszłam od kasy.
Tata już czekał przy wejściu, podobnie jak Lisa i jej córki, które aż kipiały ze złości.
- Mamo! Jak mogłaś zapomnieć tej karty! - denerwowała się Amelia.
- Miałyśmy znaleźć jakiś fajny klub! Potrzebne nam są imprezowe ubrania! - wtórowała jej Victoria.
- Myślałam, że ją mam - powiedziała Lisa. - Przyjdziecie innym razem!
- My chciałyśmy poszukać czegoś już dziś! - denerwowała się Amelia. - Co my będziemy robić tego wieczoru?!
- Siedzieć przed TV w kapciach i piżamce - powiedziała ironicznie Victoria.
- Na litość boską, macie tyle ubrań, na pewno coś znajdziecie - powiedziała Lisa.
- Obawiam się, że nie! - odparła Amelia.
- Wy to macie problemy - powiedział tata.
- Każdy ma swoje problemy, Hans - powiedziała Lisa. - W ogóle, jak się czujesz?
Doznałam szoku. Lisa zapytała tatę, jak się czuje? To wstrząsające... Normalnie nie mogłam uwierzyć własnym uszom!
- Niezbyt dobrze - powiedział tata. Spojrzałam na niego... aż się przeraziłam. Wyraźnie pobladł, wyglądał słabo.
- Tato, co z Tobą? - zapytałam - co się dzieje?
- Coś mi słabo - powiedział niepewnie. - Kręci mi się w głowie...
Żadna z nas nie zdążyła niczego odpowiedzieć... tata zemdlał na naszych oczach. Przestraszyłam się na maksa. Co, jeśli to już koniec? Czyżby już przegrał walkę z rakiem?!
Lisa wyciągnęła telefon i zadzwoniła po karetkę, która szybciutko przyjechała i zabrała nas wszystkich do szpitala.
Nawet jakby leżały na łożu śmierci, a ktoś zaproponowałby im zakupy ciuchowe, odżyłyby natychmiast. Cała Amelia, cała Victoria.
Wyszliśmy wszyscy z domu, zwiedzać Dortmund. Nie byłam w najlepszym nastroju. Zatęskniłam za Stuttgartem, starym domem, Isabel, Sabiną.
- A Tobie znów co? Wyglądasz, jakbyś na pogrzeb szła - powiedziała Lisa, która zauważyła moją ponurą minę.
- Nic się nie stało - wymamrotałam. - Chyba nie mam obowiązku uśmiechania się przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Amelia i Victoria za to szły uśmiechnięte, perspektywa zakupów dodawała im skrzydeł. Ani jednego słowa nie usłyszałam z ich ust na temat zmęczenia.
Akurat przechodziliśmy obok stadionu tutejszej drużyny... zdaje się, Borussii. Tak, Borussii! Drużyna z tego miasta to Borussia Dortmund. Dobrzy są. Widziałam ich, gdy grali w lidze z VfB Stuttgartem. Dotarli także do finału Ligi Mistrzów. Ale ja wiedziałam, że pozostanę wierna drużynie ze Stuttgartu.
Wiele ludzi wokół się kręciło ubranych w koszulki meczowe Borussii, mieli szaliki na szyjach. Widać, że wszyscy są tu bardzo oddani tej drużynie. W Stuttgarcie w sumie nie było inaczej. W Niemczech mnóstwo, naprawdę mnóstwo osób kocha piłkę nożną. Jednak są wyjątki, takie jak moje przyrodnie siostry.
- Ale tu żółto - wykrzywiła się Amelia. - Pełno żółtych koszulek.
- Nie podoba mi się ten kolor! Fuj! - burknęła Victoria. - Nie rozumiem, czemu ludzie tak podniecają się piłką nożną.
- Właśnie - powiedziała Amelia. - Nic fascynującego. Dwudziestu kolesi biegających za piłeczką, i robienie z tego takiego wielkiego widowiska?!
- Dwudziestu dwóch - poprawiłam ją.
- Znawczyni - prychnęła Amelia. - Ja bym w życiu nie zagrała w nogę.
- No tak, gdzieżbyś mogła - powiedziałam. - Nawet nie wiesz, co to jest spalony.
- A po co mi to wiedzieć? Ważne, że na modzie się znam jak mało kto - powiedziała Amelia.
- No już! Nie kłócić mi się tu! Patrzcie, dotarliśmy do jakiegoś centrum handlowego - powiedziała Lisa.
Amelia i Victoria się zachwyciły. Razem z matką zachwycone chodziły po ogromnym sklepie z ubraniami, przeglądając i przymierzając setki ubrań. Na mnie Lisa nie zwracała uwagi. Tata, widząc to, wyciągnął z portfela sto euro, i dał mi te pieniądze.
- Tato, aż tak dużo? - zapytałam zdziwiona.
- Nie będę żałował mojej ukochanej córce - uśmiechnął się. - Idź, kup sobie coś ładnego.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się do ojca i poszłam poszukać sobie jakichś fajnych ciuchów.
Lisa i jej córki nie zauważyły, że dostałam pieniądze, każda z nich była zajęta sobą.
Nie miałam zamiaru szaleć. Wybrałam sobie dwie koszulki. Jedna z Myszką Miki, a drugą w kratkę. Obie na krótki rękaw, skoro zbliża się lato, przydadzą się.
Oczywiście pochodziłam sobie jeszcze po sklepie, rozglądałam się, jakie jeszcze są tu ubrania. W końcu znudziło mi się to i postanowiłam pójść do kasy. Tak się złożyło, że Lisa, Amelia i Victoria, obładowane ubraniami, również zmierzały do kasy.
One podeszły pierwsze. Ekspedientka policzyła ich ubrania, i powiedziała, że należy się czterysta euro.
- Już wyjmuję kartę - powiedziała radośnie Lisa.
Amelia i Victoria nie zwracały na mnie uwagi, usłyszałam jednak ich rozmowę.
- Jak już wynajdziemy jakąś dyskotekę, założę tę czarną kieckę z cekinami - usłyszałam Amelię. - Po prostu leży na mnie idealnie.
Lisa nerwowo szperała w torebce, nie mogła ewidentnie znaleźć swojej karty.
- Mamo, co jest? - zapytała Victoria.
- Nie mogę znaleźć karty - powiedziała Lisa. - Cholera... chyba ją w domu zostawiłam - powiedziała smutno.
- Jak to?! - jęknęła Amelia.
- Przykro mi, dziewczyny - westchnęła Lisa. - Przyjdziemy innym razem. Byłam święcie przekonana, że mam tę kartę!
- No jak to?! Poszukaj jeszcze raz - jęknęła Victoria.
- Całą torbę przetrząsnęłam, kochana - powiedziała Lisa. - Nie mam teraz tej karty!
Amelii i Victorii zrzedły miny, Lisie również. Nabrały tyle ciuchów, a odeszły od kasy z pustymi rękami. Natomiast ja szybko zapłaciłam za swoje dwie bluzki, i z uśmiechem odeszłam od kasy.
Tata już czekał przy wejściu, podobnie jak Lisa i jej córki, które aż kipiały ze złości.
- Mamo! Jak mogłaś zapomnieć tej karty! - denerwowała się Amelia.
- Miałyśmy znaleźć jakiś fajny klub! Potrzebne nam są imprezowe ubrania! - wtórowała jej Victoria.
- Myślałam, że ją mam - powiedziała Lisa. - Przyjdziecie innym razem!
- My chciałyśmy poszukać czegoś już dziś! - denerwowała się Amelia. - Co my będziemy robić tego wieczoru?!
- Siedzieć przed TV w kapciach i piżamce - powiedziała ironicznie Victoria.
- Na litość boską, macie tyle ubrań, na pewno coś znajdziecie - powiedziała Lisa.
- Obawiam się, że nie! - odparła Amelia.
- Wy to macie problemy - powiedział tata.
- Każdy ma swoje problemy, Hans - powiedziała Lisa. - W ogóle, jak się czujesz?
Doznałam szoku. Lisa zapytała tatę, jak się czuje? To wstrząsające... Normalnie nie mogłam uwierzyć własnym uszom!
- Niezbyt dobrze - powiedział tata. Spojrzałam na niego... aż się przeraziłam. Wyraźnie pobladł, wyglądał słabo.
- Tato, co z Tobą? - zapytałam - co się dzieje?
- Coś mi słabo - powiedział niepewnie. - Kręci mi się w głowie...
Żadna z nas nie zdążyła niczego odpowiedzieć... tata zemdlał na naszych oczach. Przestraszyłam się na maksa. Co, jeśli to już koniec? Czyżby już przegrał walkę z rakiem?!
Lisa wyciągnęła telefon i zadzwoniła po karetkę, która szybciutko przyjechała i zabrała nas wszystkich do szpitala.
***
Siedziałam ze spuszczoną głową na szpitalnym korytarzu, drżąc z nerwów i strachu. Straszliwie bałam się o tatę. Nikt dotąd nie powiedział, co się z nim dzieje.
Amelia i Victoria siedziały naprzeciwko mnie, popijały wodę z automatu. Na zbytnio przerażone nie wyglądały.
Lisa jednak była nieco przerażona, w końcu tata to jej mąż. Jednak czułam, że aż tak strasznie mocno tego nie przeżywa...
Zresztą, nie obchodzi mnie to. Ważne, żeby z tatą było wszystko okej. Ja nie wiem, co zrobię, jeżeli on teraz umrze...
Podeszła do nas lekarka.
- Przykro mi, ale póki co, stan zdrowia pana Hansa jest niejasny - powiedziała. - Może wieczorem będzie coś wiadomo, lub po południu. Nie wiadomo.
I odeszła, nic więcej nie dodając. Spojrzałam zaczerwienionymi oczyma na trójcę siedzącą naprzeciwko mnie.
- Poczekamy w takim razie - powiedziała Lisa.
- Co?! - jęknęła Amelia. - Ja nie chcę!
- To wasz ojczym - powiedziała Lisa. - Po prostu nie wypada się Wam tak zachowywać.
Aha! Więc może tylko dla pozorów Lisa się tak zachowywała? Albo dopiero teraz poczuła przypływ głębszych uczuć? Już nic nie rozumiałam. Zresztą, liczyło się dla mnie tylko to, żeby tata żył...
Minęły z dwie godziny. Siedziałam, tępo gapiąc się w podłogę. Amelia bawiła się swoim telefonem, a Victoria... usnęła na siedząco.
Nagle obudziła ją dzwoniąca komórka Lisy. Lisa pośpiesznie ją odebrała, z rozmowy wywnioskowałam, że musi teraz koniecznie iść do firmy, w której miała rozpocząć pracę, na jakąś rozmowę.
- Słuchajcie - powiedziała Lisa - muszę iść do firmy, na jakąś konieczną rozmowę mnie wzywają.
- I my mamy tu zostać? - ziewnęła Victoria.
- Amelia, Ty zostaniesz z Charlotte - powiedziała Lisa. - Jakby Ci coś powiedzieli, zadzwonisz do mnie. Lekarka mówiła, że nie wiadomo, kiedy będzie coś wiadomo o stanie zdrowia Hansa. Gdy się czegoś dowiesz, od razu mnie poinformuj, choćby SMS-em.
- Co?! Ja mam tu zostać z Charlie?! - podniosła głos Amelia. - A Victoria to co?
- Victoria spała, a Ty, widzę, że nieźle się trzymasz - powiedziała jej matka. - W ogóle, nie podnoś głosu, to jest szpital!
- Ja nie będę tu siedziała - wkurzyła się Amelia. - Jeszcze czego! Niech Charlotte tu siedzi.
- Charlotte nie może zostać sama, widzisz, w jakim jest stanie? Poza tym, to obce jej miasto - powiedziała Lisa. - Uspokój się, Amelia. Wynagrodzę Ci to, konkretnymi pieniędzmi na ubrania. A jeżeli nie zostaniesz, nie zobaczysz złamanego centa - pogroziła. - Choć ten jeden, jedyny raz, mogłabyś się nie stawiać, w tak wyjątkowej sytuacji! Idziemy, Victoria. Charlotte, trzymaj się.
- Dzięki - wymamrotałam, bezbrzeżnie zdumiona postawą Lisy. Czy to była ta sama Lisa, która nade wszystko wywyższała Amelię i Victorię, pobłażała im we wszystkim, niczego im nie zakazywała bądź nakazywała?
Byłam w szoku. Czyżby to była zasługa taty, czy porozmawiał z Lisą i ją do czegoś przekonał? Czy Lisa sama zrozumiała, że niewłaściwie postępuje wobec mnie? A może ona robiła to wszystko tylko dla pozorów?
Nie. Nie zmienię jednak opinii na temat Lisy, przez jedno lepsze jej zachowanie. Zobaczymy, jak się wszystko dalej potoczy.
Nie. Nie zmienię jednak opinii na temat Lisy, przez jedno lepsze jej zachowanie. Zobaczymy, jak się wszystko dalej potoczy.
Amelia, prychając, kupiła sobie kawę z automatu. Ja poszłam do łazienki, przemyłam załzawione oczy. Spojrzałam w lustro, wyglądałam koszmarnie, a czułam się jeszcze gorzej.
Jednak nie byłam w stanie uwierzyć w to, że Lisa naprawdę się zmieniła. To niemożliwe. Może ta sytuacja nią chwilowo wstrząsnęła, a później wszystko wróci do starego "porządku".
Podczas całej choroby taty, nie było takich sytuacji. Brał leki, miał się dobrze. Czasami sam musiał stawiać się w szpitalu na badaniach.
A co, jeśli leki już nie działały?! I to już koniec jego żywota?! Gdy tak pomyślałam, z moich oczu znów poleciały łzy, które szybko wytarłam i wyszłam z łazienki.
Zauważyłam, że w tym szpitalu znajdują się drzwi do kaplicy szpitalnej. Akurat obok mnie przechodziła pielęgniarka.
- Jeśli chcesz, możesz tam pójść - powiedziała. - Wielu ludzi tam chodzi modlić się za zdrowie swoich bliskich.
- Dobrze - odparłam, ale jednak najpierw poszłam do Amelii, powiedzieć jej, gdzie będę, żeby przypadkiem nie podejrzewała mnie o to, że sobie poszłam z szpitala.
- Amelia, jakby co, będę w kaplicy - powiedziałam.
Amelia tylko przewróciła oczami.
- Idź, jak musisz - prychnęła.
Zdenerwowałam się. Czemu ona tak wszystko lekceważyła?!
- Amelia, czemu Ty taka jesteś? - zapytałam wprost. - Czy Ty masz coś do mojego ojca? Czy Ty życzysz mu śmierci? W ogóle nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji!
- Ja absolutnie nie życzę mu śmierci, ale to, że będę tu tkwić, nie poprawi jego stanu zdrowia - odparowała Amelia. - Przecież matka mogła poprosić, aby ktoś ze szpitala zadzwonił do nas, jakby coś było już wiadomo.
- Dobra, dobra - przerwałam jej. - Ja pójdę teraz do szpitalnej kaplicy.
- Idź, idź - mruknęła Amelia, wbijając wzrok w ekran swojej komórki.
Zatem poszłam. W kaplicy panował półmrok. Początkowo mi się wydawało, że nikogo prócz mnie tam nie było.
A jednak ktoś tam był. Przed ogromnym krzyżem, ustrojonym kwiatami, ktoś klęczał, modląc się bezgłośnie. Był to jakiś młody facet.
Postanowiłam, że nie będę się przejmować jego obecnością i uklękłam nieopodal niego.
Złożyłam ręce i w myślach zaczęłam się modlić za zdrowie mojego taty. Po moich policzkach mimowolnie zaczęły spływać gorzkie łzy.
***
Pomodliłam się tak chwilę, ale jednak emocje wzięły górę. Rozpłakałam się cicho, schowałam w twarz w dłoniach. Cała drżałam.
Poczułam na sobie spojrzenie tego kolesia, który również był w tej kaplicy. Jednak nic ani nikt mnie nie obchodził w tamtej okropnej chwili.
Nagle poczułam dotyk dłoni na ramieniu. Uniosłam głowę, to ten chłopak stał nade mną.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Nie! - jęknęłam. - Nic nie jest w porządku!
- Doskonale rozumiem - pokiwał głową, przykucnął obok mnie. - Sam również przechodzę ciężkie chwile.
Ten chłopak zrobił na mnie pozytywne wrażenie, był bardzo miły i przyjacielski.
- Co się stało, jeżeli mogę zapytać? - zapytał delikatnym głosem.
- Mój tata jest chory na raka - uznałam, że wyżalę się temu obcemu kolesiowi. Potrzebowałam rozmowy. A przecież na Amelię, Victorię i Lisę absolutnie nie mogłam liczyć.
Poza tym, czasem obcy ludzie potrafią lepiej wesprzeć niż rodzina... Sabina i Isabel wielokrotnie mi to powtarzały.
- Dziś zasłabł na ulicy. Boję się, że to może już być koniec - powiedziałam drżącym głosem. - On jest dla mnie wszystkim. Ja nie wiem, co zrobię, jeśli on umrze - powiedziałam tonem przepełnionym goryczą i niezmiernym smutkiem.
Chłopak cierpliwie mnie wysłuchał, pokiwał głową.
- Bardzo Ci współczuję - powiedział. - To naprawdę okropna sytuacja. Właśnie mój tata zmarł na raka płuc, kiedy miałem jedenaście lat. Identycznie się czułem, jak i Ty.
- Mój tata ma raka żołądka - powiedziałam ponuro. - Jak dotąd, dobrze się trzymał, brał leki, czasami chodził na badania. A tu nagle... - i tu głos mi się załamał.
- Ja mam teraz nieco inną sytuację... ale również okropną - powiedział smutno chłopak. - Mój przyjaciel jechał mnie odwiedzić. Miał poważny wypadek samochodowy. Teraz lekarze walczą o jego życie, a ja się modlę, aby przeżył - powiedział drżącym głosem mój rozmówca. - Bardzo się o niego boję.
- Rozumiem - powiedziałam. - Bardzo Ci współczuję. Mam nadzieję, że Twój przyjaciel przeżyje i będzie miał się dobrze.
- Przyjaciel... to skarb nieoceniony - powiedział chłopak.
- Święte słowa - powiedziałam.
- Tak w ogóle, jak się nazywasz, o ile mogę wiedzieć? Rozmawiamy, a nawet nie znamy swoich imion - chłopak zdobył się na lekki uśmiech.
- Nazywam się Charlotte Kastner - również lekko się uśmiechnęłam, chociaż z trudem. - I naprawdę miło Cię poznać.
- Ja nazywam się Marco Reus. Mnie również miło Ciebie poznać - powiedział blondyn.
Nazwisko zabrzmiało mi znajomo... Zaczęłam przetrząsać własne myśli...
- Ach! Ty jesteś piłkarzem Borussii, prawda? - zapytałam.
- Tak - powiedział Marco.
- Pochodzę ze Stuttgartu, dopiero co przeprowadziłam się do Dortmundu. Mogłam Ciebie nie skojarzyć. Świata nie widziałam poza piłkarzami ze Stuttgartu. - powiedziałam.
- Rozumiem - powiedział Marco. - Tak się składa, że teraz będę miał nieco wolnego. Sezon się zakończył, mamy teraz wakacje.
Pokiwałam tylko głową i zadałam Marco pytanie.
- Jak się nazywa ten Twój przyjaciel? On też jest piłkarzem?
- Tak - odparł Marco. - Nazywa się Mario Goetze. Od przyszłego sezonu będzie grał w Bayernie.
- Ach! Coś słyszałam - odparłam. - Ponoć była wielka afera.
- Była, była - pokiwał głową Marco. - Kibice byli wściekli na niego. Mario musiał u mnie się chronić, kiedy informacja o transferze wyszła na jaw. A dziś miał ten wypadek samochodowy... co będzie, jeżeli nie przeżyje? - blondyn schował twarz w dłoniach.
- Przeżyje - próbowałam go pocieszyć.
- Oby. Bo ja chyba się załamię - powiedział Marco. - Jesteśmy od lat przyjaciółmi. Ja natomiast mam wielką nadzieję, że z Twoim tatą będzie wszystko dobrze.
Cieszyło mnie, że mogłam się komuś wyżalić, komuś, kto wysłuchał mnie bez oceniania. Marco naprawdę mnie rozumie. Wprawdzie jest dla mnie kompletnie obcym człowiekiem, ale to akurat nieistotne...
Rozmawialiśmy jeszcze przez pewien czas, gdy nagle do kaplicy przyszła, o zgrozo, Amelia!
- Charlotte - skinęła na mnie. - Już coś wiadomo! Chodź! A kto to w ogóle jest? - spytała, pokazując na Marco.
- Nazywam się Marco Reus - Marco sam się przedstawił Amelii, podał jej rękę. - Miło mi poznać.
- Amelia Luft - przedstawiła się Amelia. - Jestem przyrodnią siostrą Charlie.
Amelia była niezwykle miła dla Marco. To znakomita aktorka, ileż to już osób dało się nabrać na jej niewinny uśmiech i urocze zachowanie!
Ja od razu szybciutko poszłam dowiedzieć się, co z tatą, zostawiając rozmawiających Amelię i Marco w tyle. Chciałam usłyszeć dobre wieści... ale wiedziałam, że muszę liczyć się też z tymi złymi...
Na korytarzu stała już pani doktor, minę miała niezbyt wesołą.
- Pan Hans żyje - powiedziała, odetchnęłam z niebywałą ulgą - ale jest bardzo, bardzo słaby, musi pozostać w szpitalu. Obawiam się, że... trzeba przygotować się powoli na najgorsze. Rak wyrządził swoje. - powiedziała ponuro pani doktor. - Bardzo współczuję.
- Jak to? Nie ma już żadnego ratunku? - nie mogłam uwierzyć. Że niby za kilka dni już taty nie będzie z nami?!
- Niestety - powiedziała pani doktor. - Już parę miesięcy temu nie można by było uratować pana Hansa. Teraz to jest po prostu niemożliwe. Rak bardzo wyniszczył jego organizm.
- Mogę go zobaczyć? - zapytałam.
- Pan Hans teraz zasnął - powiedziała pani doktor. - Najlepiej, jakbyś przyszła jutro.
- Mogę chociaż rzucić okiem przez szybę? - zapytałam.
Medyczka pokiwała głową i zaprowadziła mnie pod salę, w której znajdował się mój tata.
Był bardzo blady, spał. Łzy poleciały mi z oczu.
- Bardzo Ci współczuję - powiedziała lekarka.
- Dziękuję - mruknęłam.
Wróciłam do Amelii, która rozmawiała w najlepsze z Marco.
- Skoro jesteś piłkarzem, zapewne nieźle zarabiasz - powiedziała Amelia.
- No... całkiem nieźle - powiedział Marco. - Jeżeli jednak Mario nie przeżyje, te pieniądze nie będą niczego dla mnie znaczyły...
- Na pewno przeżyje - Amelia mówiła to takim współczującym tonem... aż doznałam szoku. Te jej zdolności aktorskie były niesamowite. Mogłaby grać w filmach, przynajmniej miałaby jakąś pracę, jakieś zajęcie, zarabiałaby i nie nudziłaby się.
- I co? - zapytała Amelia.
- Niedługo może umrzeć - powiedziałam płaczliwym głosem. - Nie ma już ratunku.
- Mój Boże - jęknęła Amelia.
- Współczuję Wam bardzo - powiedział Marco.
Amelia zadzwoniła do Lisy, przekazała jej nowiny.
- Zaraz mama po nas przyjdzie - powiedziała Amelia. - Wiesz, Marco, my jeszcze nie znamy tego miasta.
- Rozumiem - odparł Marco. - Jejku, co się dzieje z tym Mario?!
- Wszystko będzie z nim dobrze, wierzę w to - powiedziałam. - Jemu na pewno się uda... bo tacie już nie...
Marco schował twarz w dłoniach. Amelia wykorzystała to, że nie patrzy, i posłała mi złowrogie spojrzenie.
Nagle jakaś pielęgniarka zaczepiła Marco.
- Panie Reus, proszę zejść na dół - powiedziała.
- Mario żyje? - zapytał tonem pełnym nadziei Marco.
- Żyje, ale jego stan jest ciężki. Proszę zejść, to udzielę szerszych objaśnień - powiedziała pielęgniarka.
- Do zobaczenia. Trzymajcie się - powiedział Marco i poszedł z pielęgniarką na dół.
Amelia odprowadziła wzrokiem blondyna, po czym spojrzała na mnie chłodno.
Nagle przyszła po nas Lisa.
- Mój Boże! Hans umrze? - jęknęła. - Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Mogę go zobaczyć? - zapytała.
- On śpi teraz - powiedziałam. - Możemy jutro przyjść.
- Właśnie - wtrąciła szybko Amelia. - Chodźmy stąd, mamo.
Opuściłyśmy zatem szpital. Wróciłyśmy autobusem miejskim do naszego domu. Wprawdzie mieliśmy samochód, stał w naszym nowym garażu, ale jak dotąd, nikt go jeszcze na dortmundzkich drogach nie używał.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Nie! - jęknęłam. - Nic nie jest w porządku!
- Doskonale rozumiem - pokiwał głową, przykucnął obok mnie. - Sam również przechodzę ciężkie chwile.
Ten chłopak zrobił na mnie pozytywne wrażenie, był bardzo miły i przyjacielski.
- Co się stało, jeżeli mogę zapytać? - zapytał delikatnym głosem.
- Mój tata jest chory na raka - uznałam, że wyżalę się temu obcemu kolesiowi. Potrzebowałam rozmowy. A przecież na Amelię, Victorię i Lisę absolutnie nie mogłam liczyć.
Poza tym, czasem obcy ludzie potrafią lepiej wesprzeć niż rodzina... Sabina i Isabel wielokrotnie mi to powtarzały.
- Dziś zasłabł na ulicy. Boję się, że to może już być koniec - powiedziałam drżącym głosem. - On jest dla mnie wszystkim. Ja nie wiem, co zrobię, jeśli on umrze - powiedziałam tonem przepełnionym goryczą i niezmiernym smutkiem.
Chłopak cierpliwie mnie wysłuchał, pokiwał głową.
- Bardzo Ci współczuję - powiedział. - To naprawdę okropna sytuacja. Właśnie mój tata zmarł na raka płuc, kiedy miałem jedenaście lat. Identycznie się czułem, jak i Ty.
- Mój tata ma raka żołądka - powiedziałam ponuro. - Jak dotąd, dobrze się trzymał, brał leki, czasami chodził na badania. A tu nagle... - i tu głos mi się załamał.
- Ja mam teraz nieco inną sytuację... ale również okropną - powiedział smutno chłopak. - Mój przyjaciel jechał mnie odwiedzić. Miał poważny wypadek samochodowy. Teraz lekarze walczą o jego życie, a ja się modlę, aby przeżył - powiedział drżącym głosem mój rozmówca. - Bardzo się o niego boję.
- Rozumiem - powiedziałam. - Bardzo Ci współczuję. Mam nadzieję, że Twój przyjaciel przeżyje i będzie miał się dobrze.
- Przyjaciel... to skarb nieoceniony - powiedział chłopak.
- Święte słowa - powiedziałam.
- Tak w ogóle, jak się nazywasz, o ile mogę wiedzieć? Rozmawiamy, a nawet nie znamy swoich imion - chłopak zdobył się na lekki uśmiech.
- Nazywam się Charlotte Kastner - również lekko się uśmiechnęłam, chociaż z trudem. - I naprawdę miło Cię poznać.
- Ja nazywam się Marco Reus. Mnie również miło Ciebie poznać - powiedział blondyn.
Nazwisko zabrzmiało mi znajomo... Zaczęłam przetrząsać własne myśli...
- Ach! Ty jesteś piłkarzem Borussii, prawda? - zapytałam.
- Tak - powiedział Marco.
- Pochodzę ze Stuttgartu, dopiero co przeprowadziłam się do Dortmundu. Mogłam Ciebie nie skojarzyć. Świata nie widziałam poza piłkarzami ze Stuttgartu. - powiedziałam.
- Rozumiem - powiedział Marco. - Tak się składa, że teraz będę miał nieco wolnego. Sezon się zakończył, mamy teraz wakacje.
Pokiwałam tylko głową i zadałam Marco pytanie.
- Jak się nazywa ten Twój przyjaciel? On też jest piłkarzem?
- Tak - odparł Marco. - Nazywa się Mario Goetze. Od przyszłego sezonu będzie grał w Bayernie.
- Ach! Coś słyszałam - odparłam. - Ponoć była wielka afera.
- Była, była - pokiwał głową Marco. - Kibice byli wściekli na niego. Mario musiał u mnie się chronić, kiedy informacja o transferze wyszła na jaw. A dziś miał ten wypadek samochodowy... co będzie, jeżeli nie przeżyje? - blondyn schował twarz w dłoniach.
- Przeżyje - próbowałam go pocieszyć.
- Oby. Bo ja chyba się załamię - powiedział Marco. - Jesteśmy od lat przyjaciółmi. Ja natomiast mam wielką nadzieję, że z Twoim tatą będzie wszystko dobrze.
Cieszyło mnie, że mogłam się komuś wyżalić, komuś, kto wysłuchał mnie bez oceniania. Marco naprawdę mnie rozumie. Wprawdzie jest dla mnie kompletnie obcym człowiekiem, ale to akurat nieistotne...
Rozmawialiśmy jeszcze przez pewien czas, gdy nagle do kaplicy przyszła, o zgrozo, Amelia!
- Charlotte - skinęła na mnie. - Już coś wiadomo! Chodź! A kto to w ogóle jest? - spytała, pokazując na Marco.
- Nazywam się Marco Reus - Marco sam się przedstawił Amelii, podał jej rękę. - Miło mi poznać.
- Amelia Luft - przedstawiła się Amelia. - Jestem przyrodnią siostrą Charlie.
Amelia była niezwykle miła dla Marco. To znakomita aktorka, ileż to już osób dało się nabrać na jej niewinny uśmiech i urocze zachowanie!
Ja od razu szybciutko poszłam dowiedzieć się, co z tatą, zostawiając rozmawiających Amelię i Marco w tyle. Chciałam usłyszeć dobre wieści... ale wiedziałam, że muszę liczyć się też z tymi złymi...
Na korytarzu stała już pani doktor, minę miała niezbyt wesołą.
- Pan Hans żyje - powiedziała, odetchnęłam z niebywałą ulgą - ale jest bardzo, bardzo słaby, musi pozostać w szpitalu. Obawiam się, że... trzeba przygotować się powoli na najgorsze. Rak wyrządził swoje. - powiedziała ponuro pani doktor. - Bardzo współczuję.
- Jak to? Nie ma już żadnego ratunku? - nie mogłam uwierzyć. Że niby za kilka dni już taty nie będzie z nami?!
- Niestety - powiedziała pani doktor. - Już parę miesięcy temu nie można by było uratować pana Hansa. Teraz to jest po prostu niemożliwe. Rak bardzo wyniszczył jego organizm.
- Mogę go zobaczyć? - zapytałam.
- Pan Hans teraz zasnął - powiedziała pani doktor. - Najlepiej, jakbyś przyszła jutro.
- Mogę chociaż rzucić okiem przez szybę? - zapytałam.
Medyczka pokiwała głową i zaprowadziła mnie pod salę, w której znajdował się mój tata.
Był bardzo blady, spał. Łzy poleciały mi z oczu.
- Bardzo Ci współczuję - powiedziała lekarka.
- Dziękuję - mruknęłam.
Wróciłam do Amelii, która rozmawiała w najlepsze z Marco.
- Skoro jesteś piłkarzem, zapewne nieźle zarabiasz - powiedziała Amelia.
- No... całkiem nieźle - powiedział Marco. - Jeżeli jednak Mario nie przeżyje, te pieniądze nie będą niczego dla mnie znaczyły...
- Na pewno przeżyje - Amelia mówiła to takim współczującym tonem... aż doznałam szoku. Te jej zdolności aktorskie były niesamowite. Mogłaby grać w filmach, przynajmniej miałaby jakąś pracę, jakieś zajęcie, zarabiałaby i nie nudziłaby się.
- I co? - zapytała Amelia.
- Niedługo może umrzeć - powiedziałam płaczliwym głosem. - Nie ma już ratunku.
- Mój Boże - jęknęła Amelia.
- Współczuję Wam bardzo - powiedział Marco.
Amelia zadzwoniła do Lisy, przekazała jej nowiny.
- Zaraz mama po nas przyjdzie - powiedziała Amelia. - Wiesz, Marco, my jeszcze nie znamy tego miasta.
- Rozumiem - odparł Marco. - Jejku, co się dzieje z tym Mario?!
- Wszystko będzie z nim dobrze, wierzę w to - powiedziałam. - Jemu na pewno się uda... bo tacie już nie...
Marco schował twarz w dłoniach. Amelia wykorzystała to, że nie patrzy, i posłała mi złowrogie spojrzenie.
Nagle jakaś pielęgniarka zaczepiła Marco.
- Panie Reus, proszę zejść na dół - powiedziała.
- Mario żyje? - zapytał tonem pełnym nadziei Marco.
- Żyje, ale jego stan jest ciężki. Proszę zejść, to udzielę szerszych objaśnień - powiedziała pielęgniarka.
- Do zobaczenia. Trzymajcie się - powiedział Marco i poszedł z pielęgniarką na dół.
Amelia odprowadziła wzrokiem blondyna, po czym spojrzała na mnie chłodno.
Nagle przyszła po nas Lisa.
- Mój Boże! Hans umrze? - jęknęła. - Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Mogę go zobaczyć? - zapytała.
- On śpi teraz - powiedziałam. - Możemy jutro przyjść.
- Właśnie - wtrąciła szybko Amelia. - Chodźmy stąd, mamo.
Opuściłyśmy zatem szpital. Wróciłyśmy autobusem miejskim do naszego domu. Wprawdzie mieliśmy samochód, stał w naszym nowym garażu, ale jak dotąd, nikt go jeszcze na dortmundzkich drogach nie używał.
Czułam się cholernie osamotniona. Wiedziałam, że muszę pogodzić się z tym, iż tata niedługo odejdzie.
Victoria siedziała w salonie, popijając kawę.
- I co? - zapytała.
- Musimy przygotować się na najgorsze - powiedziała Lisa.
- Jak to?! - Victoria się aż zakrztusiła. - To niemożliwe! Tak dobrze się przecież trzymał...
- Rak go wyniszczył - powiedziałam.
- Charlie, idź mi zaparzyć herbaty miętowej - powiedziała Lisa, usiadła obok Victorii.
- A dla mnie kawy! - od razu rzuciła Amelia.
Opuściłam tylko ręce i poszłam do kuchni sporządzić napoje. Przyniosłam Amelii i Lisie to, co chciały, dla siebie zaparzyłam melisę i poszłam z nią do swojego pokoju zaznać samotności. Nie miałam co liczyć na wsparcie u Lisy czy moich "ukochanych" sióstr.
Lisa od poniedziałku rzuci się zapewne w wir pracy, a Amelia i Victoria w wir imprez.
Ten Marco, ten piłkarz, którego poznałam w szpitalu, okazał się bardzo ciepłym i sympatycznym facetem. Zapewne już się więcej nie zobaczymy. Zresztą, to była tylko niezobowiązująca gadka. Poza tym, jacy by byli z nas znajomi? On - gwiazda futbolu, ja - cicha, nieznana nikomu skromna dziewczyna po zawodówce.
Ale chciałabym tu mieć taką przyjaciółkę lub przyjaciela o podobnych cechach charakteru... ale to musi być osoba z mojej ligi. Tak jak w Stuttgarcie - Isabel i Sabina, były to moje rówieśniczki, przyjaciółki ze szkoły.
Tak, wolałabym przyjaciółkę. Z chłopakiem, na dłuższą metę, mogłabym mieć trudności w dogadaniu się.
Jutro na pewno pójdę odwiedzić ojca. Na szczęście, ten szpital jest niedaleko.
Po godzinie samotnego siedzenia w pokoju, postanowiłam zejść na dół i doprowadzić się do porządku.
Przechodziłam akurat obok pokoju Amelii, usłyszałam jej rozmowę z Victorią... rozmawiały podniesionymi głosami. Rozmowa ta zaintrygowała mnie, ponieważ... rozmawiały o Marco.
_____________________________
Póki co, niezbyt fascynujące, ale to wszystko dopiero się rozkręca :)
Mam nadzieję, że ktoś to czyta.
Hm... dla mnie jakieś dziwne się te opowiadanie wydaje. Zastanawiałam się, czy jest sens to ciągnąć.
Bardzo Was proszę o komentarze i SZCZERE OPINIE, a nie komentarze w stylu "Świetny blog, zapraszam do mnie" .
Takie dłuższe komentarze także bardziej mnie motywują. :)
Buziaki!
WildChild
Victoria siedziała w salonie, popijając kawę.
- I co? - zapytała.
- Musimy przygotować się na najgorsze - powiedziała Lisa.
- Jak to?! - Victoria się aż zakrztusiła. - To niemożliwe! Tak dobrze się przecież trzymał...
- Rak go wyniszczył - powiedziałam.
- Charlie, idź mi zaparzyć herbaty miętowej - powiedziała Lisa, usiadła obok Victorii.
- A dla mnie kawy! - od razu rzuciła Amelia.
Opuściłam tylko ręce i poszłam do kuchni sporządzić napoje. Przyniosłam Amelii i Lisie to, co chciały, dla siebie zaparzyłam melisę i poszłam z nią do swojego pokoju zaznać samotności. Nie miałam co liczyć na wsparcie u Lisy czy moich "ukochanych" sióstr.
Lisa od poniedziałku rzuci się zapewne w wir pracy, a Amelia i Victoria w wir imprez.
Ten Marco, ten piłkarz, którego poznałam w szpitalu, okazał się bardzo ciepłym i sympatycznym facetem. Zapewne już się więcej nie zobaczymy. Zresztą, to była tylko niezobowiązująca gadka. Poza tym, jacy by byli z nas znajomi? On - gwiazda futbolu, ja - cicha, nieznana nikomu skromna dziewczyna po zawodówce.
Ale chciałabym tu mieć taką przyjaciółkę lub przyjaciela o podobnych cechach charakteru... ale to musi być osoba z mojej ligi. Tak jak w Stuttgarcie - Isabel i Sabina, były to moje rówieśniczki, przyjaciółki ze szkoły.
Tak, wolałabym przyjaciółkę. Z chłopakiem, na dłuższą metę, mogłabym mieć trudności w dogadaniu się.
Jutro na pewno pójdę odwiedzić ojca. Na szczęście, ten szpital jest niedaleko.
Po godzinie samotnego siedzenia w pokoju, postanowiłam zejść na dół i doprowadzić się do porządku.
Przechodziłam akurat obok pokoju Amelii, usłyszałam jej rozmowę z Victorią... rozmawiały podniesionymi głosami. Rozmowa ta zaintrygowała mnie, ponieważ... rozmawiały o Marco.
_____________________________
Póki co, niezbyt fascynujące, ale to wszystko dopiero się rozkręca :)
Mam nadzieję, że ktoś to czyta.
Hm... dla mnie jakieś dziwne się te opowiadanie wydaje. Zastanawiałam się, czy jest sens to ciągnąć.
Bardzo Was proszę o komentarze i SZCZERE OPINIE, a nie komentarze w stylu "Świetny blog, zapraszam do mnie" .
Takie dłuższe komentarze także bardziej mnie motywują. :)
Buziaki!
WildChild
Boże, serio wkurzające są Amelia z Victorią...
OdpowiedzUsuńI zakochały się w pieniądzach Marco . Przynajmniej tak sądzę.
Biedny tata :( Biedny Mario :(
Rewelacyjny rozdział... Opowiadanie jest bardzo wciągające... NIE dziwne... A boskie <3
Czekam na nn :3
Pozdrawiam :*
Kocham twoje opowiadanie: * Uwierz mi że jest sens to ciągnąć. I Nie ma opcji żebyś zakończyła bloga :D. Czekam na następny rozdział z niecierpliwością. Pozdrawiam, Wiktoria :)
OdpowiedzUsuńAle one są głupie!!
OdpowiedzUsuńZależy im tylko na pieniądzach :D
Biedny tata
Super rozdział ;p
Z niecierpliwością czekam na nn :P
Gorąco pozdrawiam:**
Ale one są głupie.
OdpowiedzUsuńtylko pieniądze im w głowie.
biedny tata:(
czekam na kolejny
Jasne, że jest sens to ciągnąć! Opowiadanie chociaż dopiero się rozkręca jest ciekawe i oryginalne :)
OdpowiedzUsuńNo i plusem jest to, że rozdziały są długie, poza tym na prawdę dobrze się to czyta ;p
-Kamila ;>
jest ogromny sens dalszego pisania tego opowiadania. Fajnie, że już się spotkali, ale coś czuję, ze te dwie jędze nieźle namieszają.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny i pozdrawiam :*
Wspaniałe jak zawsze :) Pisz dalej :)
OdpowiedzUsuńDenerwują mnie Amelia i Victoria :/
Szkoda mi Charlie i jej taty. Mam nadzieję, że jakoś jej się ułoży...
Czekam i pozdrawiam :*
Cudowny jak zawsze, proszę pisz dalej ;3
OdpowiedzUsuńBiedna Charlie ;c
Czekam z niecierpliwością na nn <3
Pozdrawiam ;*
Te jej pożal się Boże ''siostry'' mnie wnerwiają.
OdpowiedzUsuńI od razu piszę, że jest sens to ciągnąć. To opowiadanie zapowiada się świetnie
Pozdrawiam i czekam na next ;*
Jakie idiotki! -,- Lecą tylko na kasę..
OdpowiedzUsuńBiedna ta Charlie, liczę że trafi jej się książę z bajki :D
Czekam na kolejny! :)
opowiadanie jest zajebiste, pisz dalej! ;D
OdpowiedzUsuńbiedna Charlie... ;( a te jej siostry, grrrrr -,-
czekam na następny!
pozdrawiam ;*
od razu widać że gadały o Marco bo ma kasę, nie liczyły się z uczuciami innych. pisz dalej! czekam na następny i pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńNa początek stwierdzę, iż powinnaś pisać dalej to opowiadanie, ponieważ jest naprawdę ciekawe.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się motyw a'la kopciuszek :>
Ogólnie rozdział genialny!
Ach, no oczywiście fajnie,że główna bohaterka poznała Marco :)
Czekam na kolejny rozdział!
Pozdrawiam,Izaa
Super rozdział ;*
OdpowiedzUsuńFajnie, że w końcu się poznali <3
Czekam na więcej <3
Życzę weny ;))
Jeju.. Wkurzają mnie te dwie dziewuchy.. A Charlie jest taka biedna ;< Żal mi jej z powodu stanu zdrowia jej ojca i tego co w zwiazku z tym musi przeżywać. Ale ciesze się,że już spotkała Marco :) Też mi się podoba ten motyw Kopciuszka i jak najbardziej jestem za abyś kontynuowała bloga bo już nie wyobrażam sobie jego zawieszenia bądź zakończenia :p Czekam z niecierpliwością na nastepny rozdział i serdecznie pozdrawiam oraz całuje Marta : *
OdpowiedzUsuńP.S Super sprawą byłoby gdybyś dodawała częściej rozdziały :) Wtedy byłabym w niebie po prostu ;) hehe
fajny pomysł z tym opowiadaniem a'la kopcuiszek :)
OdpowiedzUsuńwszystko fajnie się zapowiada :p
na pewno będę czytać :d
Musisz pisać dalej. Opowiadanie jest cudowne.
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że jak tata Charlie umrze, to ona nie będzie miała
życia. Te jej siostry przyrodnie są okropne. Współczuję jej.
Mam nadzieję, że Charlie spotka jeszcze Marco. Czekam na
kolejny. Pozdrawiam :*
Świetny rozdział !
OdpowiedzUsuńTak mi szkoda Charlie ...i Marco. I Mario też mam nadzieję że nic się z nim poważnego nie stanie. Szkoda pana Hansa :( Ogółem rozdział smutny ale ciekawy ;*
Czekam na kolejny, pozdrawiam :D
Amelia na pewno "zakochała się" w pieniądzach Marco, a nawet o to zapytała. Biedna Charlie. Umierający ojciec i takie siostry? Za nic w świecie!
OdpowiedzUsuńBuziaki ;*
http://claire-mario-story.blogspot.com/
Jest cudowne , pełne pasji , wrażliwość i romantyzmu. Szkoda mi Charrlie a Amelia i ta jej siostra to istne potwory !! Marco taki wrażliwy lubię go takiego . Zapraszam do mnie kiedys-tak-bedzie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNo te dziewczyn doprowadzają człowieka do szału!! Jak z takim wytrzymać pie jednym dachem 24h na dobę?? Współczuję Charlie :-P
OdpowiedzUsuńMarco <3 Jaki on czuły ;-) Fajnie że już się pojawił :-) Z pewnością będzie ciekawie :-*
Nadrobiłam rozdziały!!;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne nawet nie próbuj mi tu Go zawieszać!!!
Normalnie aż mi ciśnienie sie podnosi jak słyszę te siostrunie..Ughh
Pozdrawiam:**
Czyżby w Lisie odezwała się krzta uczuć?
OdpowiedzUsuńJej "siostrzyczki" strasznie mnie irytują. Nawet w takim momencie myślą tylko o kasie :(
Mam nadzieję, ze z Mario będzie dobrze :)
Blog jest super! nie zawieszaj, nie kasuj, tylko pisz dalej:)
Czekam na następny. Pozdrawiam :**
Ta Amelia strasznie mnie drażni Brr -.-
OdpowiedzUsuńSzkoda mi będzie Charlie jak jej tata umrze :c
Jak dobrze, że Mario żyje, ciekawy jak rozkręci się znajomość Marco z Charlie : )
Pozdrawiam :3